Wszystkie się roześmiały, a ponieważ były młode i szukały rozrywki, wkrótce zaczęły eksperymentować z różnymi miksturami upiększającymi, które miały na toaletce, i rozmawiać o innych sprawach. Tymczasem przesypał się piasek w klepsydrze i nastała pora wieczornego posiłku.

Wielka sala w Greenwich była olbrzymim pomieszczeniem z wygładzonych kamieni. W obu jej końcach znajdowały się wielkie kominki, z których buchały złotoszkarłatne płomienie.

W żelaznych kinkietach ze srebrnymi zwierciadłami o sześćdziesięciocentymetrowej średnicy paliły się setki świec. Gra świateł, barw i cieni wprawiała wszystkich w szczery zachwyt.

Anna siedziała przy swoich towarzyszkach z komnaty, ale nie miała czasu, by cokolwiek przełknąć, bo bez przerwy rozglądała się dookoła. Mimo że przed rokiem spędziła kilka miesięcy na dworze, nigdy nie widziała takich sukni i strojów, tak wspaniałej biżuterii i ozdobnych fryzur.

Królowa siedziała na drewnianym podwyższeniu z Dudleyem, Williamem Cecilem i innymi ludźmi, których Anna nie znała. Nie ulegało wątpliwości, kto jest pierwszą damą tego zgromadzenia. Elżbieta nosiła suknię z jedwabiu o miodowej barwie, zdobioną haftowanym wzorem, przedstawiającym pszczoły. Szerszych spódnic już wprost niepodobna mieć. Szyję królowej otaczała nieskazitelnie biała kryza zdobiona perłami, która na karku wznosiła się i w ten sposób tworzyła tło dla twarzy. Anna wytężyła wzrok, by dociec, jak taki kołnierz jest podtrzymywany, musiał bowiem być dość ciężki.

Szepnęła do Jane:

– Koronki Jej Wysokości są piękne, ale zastanawia mnie, jak to możliwe, że delikatny materiał jest taki sztywny.

Jane lubiła sobie dobrze pojeść. W przyszłości na pewno odbije się to na jej kształtach, tymczasem jednak, w wieku dwudziestu lat, miała jedynie bardzo kobiece krągłości. Ponieważ akurat chciwie pochłaniała pieczonego pawia, otarła krople tłuszczu z bielutkiego podbródka i powiedziała:

– Och, to jest flamandzka specjalność. Robi się to czymś, co nazywa się… krochmal. Jak dotąd tylko Francuzi nabrali biegłości w tej sztuce, więc Jej Wysokość specjalnie sprowadziła stamtąd służącą, która zajmuje się jej koronkami. Nie jesteś głodna?

– Jestem, jestem. – Anna rozejrzała się po oszałamiająco wystawnym stole. Wybrawszy pieczonego łabądka, zaczęła skubać mięso po małym kąsku. Maniery przy stole w Maiden Court były przestrzegane z wielką skrupulatnością, bo jej ojciec utrzymywał, że nawet najbardziej urocza dama traci urok, jeśli podczas posiłku zachowuje się jak wygłodzone zwierzę. Niestety, większość biesiadników w Greenwich właśnie tak się zachowywała, co Anna odnotowała z dezaprobatą. Wróciła spojrzeniem do Elżbiety. Ojciec dał jej list do królowej, w którym wyjaśniał, dlaczego nie może towarzyszyć córce osobiście. Zaraz po przyjeździe przekazała go jednej z dam dworu, a teraz zastanawiała się, czy królowa udzieli jej posłuchania.

Tymczasem Jane najadła się do syta i popiwszy mięsiwo dwoma kielichami wina, próbowała zwrócić na siebie uwagę pazia z wielką tacą słodyczy.

– Mniam! Tylko skosztuj, Anno, któregoś z tych ciasteczek. Jej Wysokość sprowadziła prawdziwego mistrza w cukierniczym fachu, który przygotowuje właśnie takie pyszności. – Podsunęła jej kwadratowe ciasteczko marcepanowe z suszonym owocem, zdobiącym środek niczym ciemny klejnot.

– Dziękuję. – Anna machinalnie ugryzła ten specjał, ale zaraz go odłożyła. W odróżnieniu od pani tego dworu, nie była łasuchem.

– Lady Anno? – Podniosła wzrok i stwierdziła, że pochyla się nad nią Jack Hamilton. – Czy pozwolisz, pani, że zaprowadzę cię do sali tanecznej? Jej Wysokość wkrótce tam się uda.

Świadoma czterech par oczu śledzących ją z wielką uwagą, odrzekła spokojnie:

– Dziękuję, Jack. – Wstała i przyjąwszy jego ramię, opuściła wielką salę.

– Jak minął ci, pani, pierwszy posiłek w Greenwich? – spytał w korytarzu.

– Całkiem dobrze. Czy wejdziemy do sali?

– Stanęli przy drzwiach obszernej komnaty, pełnej tańczących par.

– To mi się wydaje dość skomplikowane – powiedział Jack. – Czy znasz, pani, kroki?

– Mój ojciec zatrudniał włoskiego nauczyciela tańca, nie widzę tu nic trudnego.

– Poczekaj więc chwilę, a znajdę ci kawalera do pary. – Jack rozejrzał się po opustoszałym korytarzu.

– Nic z tego – odparta, wciąż trzymając rękę na jego ramieniu. Był w tym miejscu jedynym znanym jej człowiekiem, więc wcale nie miała ochoty go tracić. – Poradzimy sobie. – Weszła do środka i Hamilton, chcąc nie chcąc, musiał zrobić to samo.

Kroki nie dość że nieznane, wydały się Jackowi zupełnie nienaturalne. Nie tańczył od lat, lecz mimo to z ponurą determinacją starał się podołać trudnemu zadaniu, polegając na swoim instynktownym poczuciu rytmu i gibkości znamienitego wojownika, jakim przecież jest.

Zerknąwszy na partnerkę, stwierdził, że radzi sobie znacznie lepiej. Mimo woli zatrzymał na niej wzrok, zawsze znajdujący upodobanie w pięknie. Co mu przypominały te kołyszące się ruchy? Ależ tak, mistrzowski fechtunek jej ojca. Minęło już wiele lat, ale Jack wciąż dobrze pamiętał, jak Harry Latimar robił błyskawiczne zwroty i parował sztychy srebrzystym rapierem. Pamiętał również siebie, skromnego pazia, który trzymał aksamitną pelerynę swego pana i podziwiał jego biegłość. To działo się jednak tak dawno temu. Wtedy jeszcze nie znałem Marie Claire, pomyślał i poczuł w sercu bolesne ukłucie.

Nagle znalazł się naprzeciwko Anny, która uśmiechnęła się do niego.

– Bardzo dobrze sobie radzisz, panie – powiedziała radośnie. – Czy nadal uważasz, że to nie jest ani trochę zabawne?

– Zabawne? – powtórzył z goryczą Jack. – Nie wydaje mi się. – Odwrócił się i zostawił ją wśród tańczących, a sam zaczaj się przeciskać przez tłum do wyjścia.

Znowu! Znowu ten niewdzięcznik zostawił ją na środku sali! Dygnęła przed dżentelmenem, który pospiesznie zajął miejsce Hamiltona, i przesłała mu olśniewający uśmiech, a gdy rytm się zmienił, również opuściła tańczących i podążyła śladem postawnego, siwowłosego mężczyzny. Wkrótce znalazła się na dworze. Szedł szybko, ale dogoniła go na schodach prowadzących nad rzekę.

– Jack!

Odwrócił się do niej z kamienną twarzą.

– Przepraszam, lady Anno. Nagłe poczułem, że potrzebuję świeżego powietrza.

– Jesteś, panie, niegrzeczny! – burknęła rozzłoszczona dziewczyna. – W przeszłości na pewno musiano cię uczyć, że gdy się damę zaprasza, to wycofywanie się w połowie jest niewybaczalnym grubiaństwem. Zostawiłeś mnie już po raz drugi.

– Lecz ja, pani, ani razu cię nie zaprosiłem – przypomniał z powagą. – Przyznaję jednak, że nie zachowałem się właściwie.

To konkretne stwierdzenie trochę ją udobruchało. Poczuła się głupio, że wybiegła za nim na dwór, by wyładować swoją złość.

Przysiadła na omszałym murku. Wieczór był ciepły, lecz mimo to przez spódnice czuła wilgoć. Znów ogarnęła ją nostalgia. Powiedziała smutno:

– Pewnie nie przyszło ci, panie, do głowy, że mogę dzisiaj trochę tęsknić za domem.

– Rzeczywiście, nie.

– Albo że taki tłum ludzi może we mnie wzbudzić pewien lęk.

– Też nie – zapewnił ją. – O ile jednak dobrze pamiętam, pani, zapewniałaś mnie, że nigdy nie odczuwasz niepokoju. – Powiedział to całkiem obojętnym tonem.

Anna roztarta ramiona, bo od rzeki wiał chłodny wiatr. Ten spontaniczny, dziecięcy gest zupełnie nie pasował do jej nowej bardzo eleganckiej sukni i starannie zakręconych i ułożonych włosów.

Jack usiadł przy Annie. Przyzwyczajona do tego, że ma w rodzinie dwóch mężczyzn, którzy w razie potrzeby ją pocieszają, pochyliła się ku niemu i położyła głowę na jego ramieniu Pozostał nieruchomy, nie próbował jej objąć. Po chwili Anna wyprostowała się.

– Przepraszam, panie. Wiem, że nie wolno mi nadużywać twojej życzliwości, ale dziś wieczorem naprawdę czuję się trochę zagubiona.

Jest blada, pomyślał, i jaka drobna w porównaniu ze mną Wiedział jednak, że zagubienie Anny nie potrwa długo, zauważył przecież dziesiątki zachwyconych spojrzeń, które śledziły ją na sali tanecznej.

– Co cię, pani, dręczy? – spytał niezręcznie.

– Nic – odrzekła po chwili – ale wszystkie panny z mojej komnaty są bardzo pewne siebie, ślicznie wystrojone i piękne Nagle przyszło mi do głowy, że jestem tylko zwykłą Anną Latimar z Kew. Nikim szczególnie wspaniałym ani pięknym.

Wypowiedziała te słowa, spoglądając mu prosto w twarz. Nie zamierzała flirtować, taka po prostu była. Wychowano ją w przekonaniu, że dopóki mężczyzna nie okaże wrogości, jest przyjacielem i sojusznikiem i należy traktować go w sposób całkiem naturalny.

W gruncie rzeczy niewiele wiedziała o kobiecych grach. choć natura wyposażyła ją w niezbędny oręż. W tej chwili Anna widziała jednak w Jacku jedynie ogniwo łączące ją z domem, przyjaciela rodziny i znajomą twarz.

Z pewnością nie powiedziałaby, iż go lubi, i nie tylko dlatego, że Hamilton najwyraźniej nie żywił do niej przyjaznych uczuć. Jeszcze bardziej irytowało ją to, że izolował się od ludzi.

Do tej pory nie zgłębiła istoty tej postawy, z jej doświadczeń wynikało bowiem, że każdy chce być lubiany i całą swą energię temu właśnie poświęca. Natomiast Jack wydawał się absolutnie obojętny na to, co kto o nim sądzi.

Wiedziała też, że ludzie mają o nim bardzo różne zdania.

Matka nazwała go „uroczym chłopakiem”, a ojciec wspomniał o dobrym przyjacielu i najweselszym chłopcu, jaki mu kiedykolwiek służył”. „Jest fascynujący!” – twierdziły jej współmieszkanki. „Dziwny i nieszczęśliwy”, uważał George. Do tej ostatniej opinii Anna przychylała się całkowicie.

Jack ostrożnie się od niej odsunął, wstał i powiedział zadumanym tonem:

– Sądzę, pani, że masz wszystkie zalety innych panien, a te określenia, którymi je obdarzyłaś, pasują również do ciebie.

Wielkie nieba! – pomyślała zaskoczona. Zdaje się, że powiedział mi komplement! Dość banalny, to prawda, lecz jednak, Została pocieszona i uśmiechnęła się.