– Tak. Agnes chyba coś o tym wspominała. Ale potem muszę zaraz wyjść.

Podniósł dłoń na pożegnanie i zniknął za drzwiami.

Taką właśnie rozmowę przeprowadził z Martą, a później świadomie ją przemilczał. Podczas przesłuchań na policji, podczas dyskusji w rodzinie, nigdy nie wspomniał o niej ani słowem.

W trakcie wieczornej herbaty Marta zachowywała się jak zwykle i Tomas prawie nie mógł uwierzyć, że po południu rozmawiali o takich dziwnych sprawach. Stary major Christhede, siwy, ale nie przygarbiony, prezydował u szczytu stołu i baczył, aby wszystko było jak należy. Gdy się odzywał, najczęściej zwracał się do Carla, czasami do Nilsa Flatena lub Tomasa, lecz nigdy do Rity. Udawał, że w ogóle jej nie dostrzega. Kobiety zachowywały milczenie. Wreszcie major zdecydował się opuścić towarzystwo i rozmowa od razu potoczyła się żywiej.

– Prawie nic nie jesz, Rito – zauważył Carl.

– Nie jestem głodna – odparła z uśmiechem.

Nic dziwnego, pomyślała Marta. Stary tak źle ją traktuje!

Sissel skrzywiła się.

– Albo całkiem zapomniałaś, jak się przygotowuje kawę, Marto, albo też rozpieszczają mnie w szkole dla przyszłych gospodyń. Bo chyba nie dosypałaś mi środka nasennego?

– Bzdury! – fuknęła Marta.

– Można by właściwie w to uwierzyć – ciągnęła Sissel. – Czy któryś z bohaterów ONZ łaskawie poda mi cukier? Czy na terenie działań wojennych nie było was czterech z tych okolic? Co się stało z tym czwartym? Tym o dramatycznym nazwisku *?

– Ze Stefanem Svarte? Mieszka daleko stąd – wymijająco odparł Tomas.

Nie chciał mówić o tym, że Carl wzbrania się przed zaproszeniem Stefana do domu. Tomas nie mógł zrozumieć przedziwnej, nagłej antypatii Carla do Stefana, w wojennym piekle wszak przyjaźnili się ze sobą.

– Jak on wygląda? Czy jest równie twardy jak jego nazwisko? – dopytywała się Sissel.

– Nie bardzo wiem, co rozumiesz przez „twardy” – roześmiał się Tomas.

– My ci już nie wystarczymy? – zawtórował mu Nils Flaten, posyłając dziewczynie pełne zachwytu spojrzenie.

Sissel przyjrzała mu się badawczo. Pomimo niechęci ku intruzowi, który zajął jej pokój, musiała przyznać, że Nils nie jest najgorszy. Właściwie wydawał się naprawdę sympatyczny. Co prawda serce na jego widok nie uderzało dziewczynie wcale mocniej, bo całkiem niedawno na tym polu doświadczyła sromotnej klęski i wszelkich historii miłosnych miała po dziurki w nosie, ale jako towarzystwo na święta na pewno się nadawał.

Musiała przyznać, że od chwili powrotu do domu jej zachowanie pozostawiało wiele do życzenia, ale kiedy próbuje się ukryć przed światem złamane serce, efekty mogą być różnorakie. Postara się być taka jak zawsze, okaże życzliwość ich wspaniałej Marcie i wszystkim pozostałym…

Posiłek dobiegał końca i Sissel wstała od stołu z innymi. Pochyliła się nad półką z książkami.

– Muszę mieć na dzisiaj jakąś spokojną i usypiającą lekturę – wyjaśniła. – Kiedy trzeba spać na poddaszu, nie można sobie pozwolić na czytanie czegoś tak podniecającego, jak powieści detektywistyczne. O… to jest to, czego mi trzeba. Książka o sztuce norweskiej i norweskie piosenki ludowe. To mnie na pewno uśpi.

– Bardzo z ciebie kulturalna osoba – roześmiała się Agnes. – A poza tym norweskie piosenki ludowe potrafią być naprawdę podniecające. Zwłaszcza te najstarsze to prawdziwe orgie mistyki, erotyzmu i brutalności.

– Wobec tego wybiorę sobie jakąś delikatną balladę o dziewczęciu pod lipą – stwierdziła Sissel.

Carl udał, że się krztusi, a Sissel, podchwytując żart, spojrzeniem przywołała go do porządku.

Rozstali się, Sissel wśród łopoczącego na wietrze prania Marty odszukała schody prowadzące na poddasze. Wspięła się po wysokich stopniach i nie bez strachu otworzyła drzwi.

Przed pójściem spać położyła jeszcze koło łóżka kij na wypadek, gdyby musiała zastukać w podłogę…


Marta szeroko otwartymi oczyma wpatrywała się w mroczny sufit. Szkoda, że Tomas akurat umówił się z sąsiadem. Jeszcze jedna noc…

W domu zapanował spokój. W pokoiku na poddaszu zatrzeszczało łóżko, kiedy Sissel się poruszyła, a potem zapadła cisza. Marta zamknęła oczy…

Poderwała się gwałtownie. Ktoś był w kuchni.

Fosforyzujące cyferki budzika wskazywały północ.

Serce zabiło jej bezsensownie szybko. To tylko ktoś przyszedł napić się wody, pomyślała czując, jak drży jej ciało pod flanelową koszulą w kwiatki, a dłonie zaciskają się na poduszce. Ale skradające się kroki nie były krokami spragnionego nocnego wędrowca. Zbliżały się coraz bardziej.

– Spokojnie, Marto, spokojnie – upominała samą siebie.

Rozległo się delikatne pukanie do drzwi.

– Kto tam? – spytała niewyraźnie; miała wrażenie, że bicie serca zagłusza jej głos.

– Otwórz, Marto, to tylko ja.

Odetchnęła z ulgą. To ktoś z rodziny. Żaden złodziej ani… duch.

Wstała z łóżka, włożyła szlafrok i kapcie, potem uchyliła drzwi.

Nocny gość położył palec na ustach, a potem dał jej znak, by poszła za nim.

Usłuchała z pewnym wahaniem.

– Co się stało? – spytała szeptem.

– Chodź, zobaczysz – również szeptem padła odpowiedź.

Przeszli przez kuchnię na korytarz wiodący do niedużego pokoiku na tyłach domu. Marta szła przodem, jej towarzysz za nią. W słabym świetle wpadającym do kuchni ujrzała ściany korytarza i część schodów prowadzących do pokoiku. Schodki składały się zaledwie z trzech stopni, na najwyższym stała wysoka, ciemna postać. Drzwi do kuchni zostały zamknięte, światło zgasło, ale przedtem Marta zdążyła jeszcze dostrzec wyciągniętą rękę. Było w niej coś dziwnego…

Zatrzymała się gwałtownie i akurat w chwili, gdy zdała sobie sprawę, na czym polega owa niezwykłość, czyjaś dłoń od tyłu przykryła jej usta i ten, który ją obudził, zdusił jej krzyk.

ROZDZIAŁ II

Upłynęły ponad dwa lata.

Tomas ze szczytu wzgórza patrzył, jak Sissel niezdecydowanie zatrzymuje się w pół drogi. Ruch jakiejś postaci poniżej dziewczyny sprawił, że Tomas przesunął wzrok.

To Nils Flaten szedł za Sissel. Tomas widział, jak rozmawiają przez chwilę, aż wreszcie Sissel dość niechętnie ruszyła za nim z powrotem w dół, wzdłuż rzeki. Tomas wszedł do domu.

Wiosna tego roku się spóźniła, lody na rzece zaczęły się kruszyć dopiero w kwietniu. Sissel zatrzymała się nad brzegiem, zapatrzyła w krę niesioną gwałtownym prądem, piętrzącą się u brzegów w gigantyczne, niesamowite formacje, które w końcu osuwały się i na powrót zwalały w wodę. Przy wtórze huku lodu i szumu wody trudno było rozmawiać, więc Nils odciągnął dziewczynę na bok, żeby mogła go usłyszeć.

– Sissel! – powiedział z wyrzutem i lekko nią potrząsnął. – Obudź się! Nie możesz żałować przez całą wieczność! Zresztą jej z całą pewnością nie ma w rzece, przecież wtedy wody skuwał lód!

Sissel popatrzyła na niego nieszczęśliwa. Akurat w tej chwili jej myśli zajmowało całkiem co innego, ale jemu przecież nie mogła opowiedzieć o tym niewyraźnym, przesyconym zmysłowością wspomnieniu, które tak często powracało w jej myślach i dręczyło swą niejasnością. Nigdy nie zdołała przypomnieć sobie wszystkiego do końca. Zareagowała jednak na słowa Nilsa.

– Nie rozumiesz, jak to jest, kiedy ktoś, kogo bardzo się kocha, po prostu znika? Nie ma jej już od ponad dwóch lat, naszej Marty, która… wobec której powinnam być o wiele milsza. Ona była taka kochana!

Z całych sił starała się skupić na Marcie. O tamtym mężczyźnie, który przelotnie pojawił się w jej myślach, musiała zapomnieć. To konieczne ze względu na Nilsa.

– Gdybyśmy wiedzieli, że nie żyje albo w jaki sposób zniknęła! Wszystko jest lepsze od tej straszliwej niepewności. Z początku rozpacz mnie ogarniała na myśl, że leży gdzieś bez sił i cierpi. Szukałam jej jak szalona, sądząc, że może chodzić o godziny, ba, wręcz o minuty. Ale teraz… Niemożliwe, aby jeszcze żyła, prawda?

– Raczej nie – odparł cierpko.

– Policja tak prędko się poddała – ciągnęła Sissel oskarżycielskim tonem. – Pewnie mieli wiele innych spraw.

Nils poprowadził ją delikatnie przez dolinę, znów kierując się ku domowi na wzgórzu.

– Jej zniknięcie nikogo tak bardzo nie dotknęło jak ciebie, Sissel – stwierdził.

– Nie znam innej matki niż ona. Jakbyś się czuł, gdyby twoja matka… Och, nie, nie będę wszystkiego zaczynać od nowa.

Szli kawałek w milczeniu drogą oświetloną promieniami wieczornego słońca. Sissel popatrzyła na góry, smutek z jej twarzy nie znikał.

– Gdybym tylko mogła zrozumieć…

– Co zrozumieć?

– Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiesz, ta dolina tak bardzo mnie przeraża…

– Hestebotn? – uśmiechnął się Nils. – A co w niej takiego strasznego?

– Byłam tam, Nils. Szłam nią. A mimo wszystko nigdy tak nie było.

– Z tego co wiem, nie prowadzi tamtędy żadna droga. Zbocza są zbyt strome. To właściwie rozpadlina.

Sissel w roztargnieniu pokiwała głową.

– Latem zeszłego roku poszłam raz, żeby ją zobaczyć. Wędrowałam wzdłuż naszego brzegu rzeki i Hestebotn mogłam obejrzeć tylko z daleka. Okazała się strasznie wąska, zaraz zresztą skręcała i nie było widać jej końca. Nie dostrzegłam żadnej drogi, która by tamtędy wiodła, tylko niewielki strumyk, płynący dnem. A jednak tam byłam.

– Niby kiedy?

– Tego nie wiem. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, gdy nie było jeszcze ludzi, tylko trolle i strzygi. W okrutnych czasach, kiedy trolle nie były dobrodusznymi i głupimi stworami, tylko podstępnymi olbrzymami, a wszystko było krwią i żelazem! Nie, to chyba gdzieś przeczytałam. Ale kiedy stanęłam tam latem i zajrzałam do doliny, ogarnął mnie taki strach, że prędko zawróciłam i całą drogę do domu przebyłam biegiem.

– Nikt chyba nie potrafi tak sam się nastraszyć jak ty – roześmiał się Nils.

Zbliżali się do domu.

– Sissel… – Nils zawahał się. – Zastanawiałaś się nad tym, o czym rozmawialiśmy?