– Ależ to okropne! Czy to pierwszy raz tak straszyło?

– Nie – odparła Marta z wahaniem, a na jej okrągłej, pełnej życzliwości twarzy pojawił się wyraz zatroskania. – Wczoraj przed południem zabrałam się do zmywania. Pochyliłam się i z szafki pod zlewem wyjęłam butelkę z płynem do mycia naczyń. Takie czynności wykonuje się automatycznie, nie przyglądając się rzeczom dokładniej. Ale kształt butelki wydal mi się obcy, zerknęłam więc na nią i możesz mi wierzyć lub nie: butelka niewinnego płynu do zmywania zamieniła się na miejsca z butelką środka do usuwania plam. Po starannym przeszukaniu znalazłam płyn do mycia naczyń tam, gdzie powinien stać odplamiacz, wysoko na półce w drugim końcu kuchni. Czy potrafisz to wytłumaczyć?

Tomas starał się nie okazać, jak bardzo się przeraził.

– Chyba wiesz, że ten odplamiacz wydziela oszałamiające, trujące gazy? Gdybyś wlała go do wody, a potem stała nad nią pochylona… – Podniósł głowę. – No cóż, akurat tę zagadkę da się wyjaśnić. Ktoś próbował usunąć plamę za pomocą zarówno płynu do mycia naczyń, jak i odplamiacza, a potem odstawił butelki w niewłaściwe miejsca. A więc po prostu niedbalstwo, co prawda bardzo niebezpieczne. Czy wydarzyło się coś jeszcze?

– Owszem, dzisiaj rano zmieniałam pościel na piętrze. Z naręczem brudnych prześcieradeł miałam już zejść po schodach. I nagle potknęłam się o kosz z drewnem, którego miejsce jest przy kominku w górnym holu. Kosz stał na środku schodów. Nie pojmuję, jak tam się znalazł, bo kilka minut wcześniej, kiedy wchodziłam na górę, jeszcze go nie było. Runęłam głową w dół, ale zdołałam złapać się poręczy i dzięki całej tej pościeli nawet się nie potłukłam.

Tomas nie spytał, kto poza Martą był tego ranka na piętrze, stwierdził tylko:

– Muszę przyznać, że to bardzo niesympatyczny poltergeist. Ale mów dalej.

– Nie mam już nic do powiedzenia. Chyba że… To coś zupełnie innego, ale i tak okropne. Wczoraj wieczorem, kiedy chciałam spuścić rolety u siebie w pokoju – wiesz, że okna wychodzą na sad – zobaczyłam, że ktoś stoi między drzewami. Mroczny, milczący i nieruchomy. Jakby na coś czekał. Trochę się przestraszyłam, więc po chwili ostrożnie wyjrzałam jeszcze raz i stwierdziłam, że ta postać się przesunęła. Stała teraz bliżej. Nie miałam odwagi więcej wyglądać, tylko schowałam się pod kołdrę. Wiem, że to dziecinne, ale…

Tomas otworzył usta, żeby coś powiedzieć, lecz właśnie wtedy ostro szarpnięto drzwi i do środka wpadła oburzona dwudziestolatka.

– Marto! – krzyknęła, a w tym krzyku kryły się wszystkie wyrzuty świata. – Jak mogłaś? Mój pokój! Mój stary, ukochany, zagracony pokój, wynajęty obcemu! I to na dodatek mężczyźnie! Wracam do domu po pół roku spędzonym w najnudniejszej pod słońcem szkole dla gospodyń domowych i zostaję wyrzucona z mego własnego pokoju! Jak długo on tu właściwie mieszka? I jak długo zamierza zostać? Jeśli już Carl ściąga do domu starych kompanów z wojska, to nie muszą chyba kwaterować akurat w moim pokoju? Cześć, Tomas, wybacz mi, ale chwilowo obrzydł mi ten zalew bohaterów ONZ.

– Kochana Sissel! – Marta spokojnym głosem usiłowała przerwać dziewczynie. – Nils Flaten zostanie tylko do świąt. Znalazł mieszkanie niedaleko poczty. Przebywa u nas od trzech miesięcy, bo nie miał się gdzie podziać. Po świętach będziesz więc mogła wrócić do swego pokoju.

Osobliwie fascynująca twarz Sissel pod grzywą rozczochranych brązowych włosów zapłonęła z oburzenia.

– Trzy miesiące! Ciekawe, ile moich tajnych dokumentów zdążył przejrzeć! Odnoszę nawet wrażenie, że przed dwoma laty byłam na tyle głupia, żeby pisać dziennik! Mój Boże! – Na myśl o pamiętniku jeszcze bardziej poczerwieniała. – I to znaczy, że mam przenieść się na poddasze? Jestem pewna, że tam na górze straszy.

Tomas i Marta wymienili znaczące spojrzenia.

– Z całą pewnością nie! – stanowczym tonem oświadczyła Marta. – Duchy nie istnieją!

– Do pokoiku na poddaszu prowadzą tylko zewnętrzne schody. Za każdym razem, kiedy zechcę wejść albo zejść, będę musiała wychodzić na dwór!

– Nie umrzesz od tego – bezlitośnie stwierdził Tomas. – Nils Flaten to miły chłopak i na pewno nie grzebie w cudzych rzeczach. W dodatku jest naprawdę przystojny.

– Nic mnie nie obchodzi, jak on wygląda – mruknęła Sissel ze złością. – Chcę, żeby wyniósł się z mego pokoju!

Nagle jakby zapomniała o rozżaleniu. Wyjrzała przez okno, wzrok jej powędrował przez dolinę. Kuchenne okno wychodziło na tyły domu, nie na jasną, otwartą przestrzeń, na wiejskie gospodarstwa, lecz na dolinę, która zwężając się biegła ku górom, a na jej dnie tu i ówdzie lśniła rzeka.

Tomas przyglądał się dziewczynie. Zauważył, jak bardzo w ostatnim roku stała się pociągająca. Miała w sobie coś tajemniczego, trudnego do zdefiniowania, co poruszało mężczyzn. Może to z powodu miękkich ruchów bioder, a może lekko skośnych oczu, które potrafiły spoglądać z takim rozmarzeniem. Ale na niego to nie działało, w każdym razie nie bardzo. On miał swoją Agnes, dobrze im było razem i nigdy nie śmiałby zarzucać sieci na młodziutką szwagierkę.

Sissel, odwrócona do okna, zadrżała.

– Nie lubię tego widoku – oznajmiła.

– Naprawdę? – zdziwił się Tomas. – Moim zdaniem góry są wspaniałe.

– Góry, owszem, są w porządku. Ale nie podoba mi się ta przełęcz między nimi, tam z lewej strony. Mroczna ściana doliny, Hestebotn czy jak tam się nazywa.

Tomas popatrzył za wzrokiem Sissel. Wysoko, u krańca ich doliny, góry rozcinała inna dolina, mroczna, wąska i głęboka niczym wąwóz o stromych zboczach. Stąd widać było tylko jej początek, lecz wydawało się, że to pułapka bez wyjścia, prowadząca wprost do innego, ciemnego, nieznanego świata.

– Co w niej niezwykłego? – zastanawiał się Tomas.

– Zawsze się jej bałam – mówiła Sissel rozmarzonym głosem. – Spójrz na jej wlot! Próg do siedziby strachu. Wrota Demonów… Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie cały pochód okropnych potworów, przechodzących przez te wrota, wielką gromadę, z groźnym pomrukiem nieubłaganie kierującą się ku naszemu domowi.

– Muszę przyznać, że jesteś młodą damą lubującą się w scenerii grozy – cierpko zauważył Tomas. – Potrzebny ci porządny wstrząs, przeżycie prawdziwego lęku, może wtedy twoja rozhuśtana wyobraźnia trochę się uspokoi.

– Mam dzisiaj spać na poddaszu – przypomniała Sissel. – Możesz więc przebrać się za ducha i wtedy twoje życzenie się spełni.

– Nigdy nikogo nie straszę – rozgniewał się Tomas. – Ani nikt inny w tym domu. Zresztą pokoik na poddaszu leży tuż nad pokojem Marty. Jeśli przypadkiem ujrzysz jakiegoś wytęsknionego ducha, możesz zastukać w podłogę.

– Och! – Z tym okrzykiem głęboko urażona Sissel opuściła kuchnię, żeby ratować pamiętnik przed niepowołanymi oczyma i rękoma.

Marta i Tomas popatrzyli na siebie i wybuchnęli śmiechem.

– Sissel to dobra dziewczyna – stwierdził ciepło Tomas. – Byle tylko wyrosła z tych swoich fantazji.

– Próg do siedziby strachu – uśmiechnęła się Marta. – To do niej podobne. Zawsze lubiła odrobinę przesadzać.

Tomas spojrzał na nią rozbawiony.

– Jesteś zachwycona Sissel, prawda?

– Wszystkimi trojgiem – poprawiła go Marta. – Uważam je za własne dzieci i jestem zdania, że wolno mi o nich tak mówić.

– Bez wątpienia – przyznał Tomas. – Czy wiesz właściwie, ile znaczysz dla dzieci Christhede? One cię ubóstwiają. Agnes opowiadała mi o swoim dzieciństwie, o surowym ojcu, który z wiekiem wcale nie złagodniał, i o tym, że zawsze byłaś bezpieczną przystanią, w której mogły się schronić, gdy poczuły się odepchnięte. Czy wiesz, że nazywamy cię Matką Ziemią? Zawsze byłaś dla nas uosobieniem Matki Ziemi, bezpiecznej, niezłomnej skały.

Marta sięgnęła po zapomniane pierniczkowe ciasto i przełożyła je na półmisek.

– Nietrudno było zajmować się tymi dziećmi, Tomasie. To wielka radość. Czasami, rzecz jasna, dokuczał mi ciężar odpowiedzialności, zwłaszcza w przypadku Carla, który jako dziecko wiele chorował. Nie uchronił się przed żadną z chorób dziecięcych, o mały włos nie umarł na odrę, świnkę i fałszywy krup. To ja musiałam go pielęgnować, bo ojciec nigdy nie przyjmował do wiadomości, że syn jest chory; chłopcu z rodu Christhede to nie przystało. Tak, tak, musiałam o tym wszystkim opowiedzieć Ricie, zanim się pobrali, żeby wiedziała, na co się decyduje, bo z taką skłonnością do chorób nie ma żartów, dobrze wiesz. Carlowi nic nie mogłam powiedzieć. Z nim o takich sprawach się nie rozmawia, wiesz, jak bardzo dba o to, by być doskonałym, żeby ojciec mógł być z niego dumny. Carl nigdy by się nie przyznał do żadnej ułomności. To wina starego Christhede. Mój ty Boże, ileż ten człowiek wymagał od swego syna! Christhede nigdy nie płacze. Christhede zawsze robi to, co należy. Dlatego stary był taki dumny, kiedy Carl przywiózł do domu medal. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak promieniał z radości, aż sama się wzruszyłam i ucieszyłam w imieniu Carla. Biedy chłopak, tyle musiał przejść.

– A dziewczęta?

– Major Christhede nigdy w równym stopniu nie interesował się dziewczynkami. To syn miał dalej przekazać nazwisko, które dla starego było najważniejsze na świecie. Biedny chłopiec! No cóż, teraz jest bohaterem i to pewnie równoważy wszystkie jego słabości.

– Teraz, kiedy mi o tym powiedziałaś, muszę się z tobą zgodzić, że Carl rzeczywiście łatwo się przeziębia.

– I to jeszcze jak! Bakterie ciągną do niego jak ćmy do światła. Ale, Tomasie, nic nie mówisz o moim poltergeiście. Sissel nam przerwała.

Tomas wstał.

– Jutro wieczorem przyjrzę się z bliska tej postaci w ogrodzie, Marto. Dzisiaj, niestety, już nie zdążę, bo obiecałem pomóc sąsiadowi. Jutro przeprowadzę też w domu badania dotyczące mebli, które same się przesuwają. Na pewno uda nam się położyć temu kres. Przestań się niepokoić.

– Jakoś szczególnie się nie boję, po prostu nie podoba mi się to. Przyjdziecie wieczorem na herbatę?