Zazwyczaj zabierała ze sobą córeczkę, jej nianię i nauczyciela, który obecnie dbał o nader eklektyczną edukację Franceski. Niania i nauczyciel trzymali małą z dala od dorosłych w ciągu dnia, lecz wieczorami Chloe niekiedy zabawiała znajomych, demonstrując im córeczkę jak karciany trik.

– Oto ona, kochani! – zawołała którejś nocy, gdy wprowadziła małą na pokład jachtu „Christina" Aristotelisa Onasisa. Właśnie przybili do brzegu u wybrzeży Trynidadu. Nad rufą rozpięto zieloną markizę. Goście rozsiedli się na wygodnych leżakach dokoła mozaiki przedstawiającej sceny z życia Minotaura. Zaledwie godzinę temu mozaika służyła jako parkiet taneczny; później, gdy opuści się ją o dwa metry, stanie się basenem kąpielowym.

– Chodź tu, księżniczko. – Onasis wyciągnął ramiona. – Chodź, pocałuj wujka Ari.

Francesca potarła piąstkami zaspane oczy i zrobiła kilka kroków do przodu. Wyglądała jak laleczka. Pięknie wykrojone usta przypominały łuk Kupi-dyna, zielone oczy zamykały się i otwierały powoli, sennie, jak u porcelanowej lalki. Belgijska koronka jej nocnej koszuli powiewała na wietrze, ukazując malutkie stopy Franceski. Jej paznokcie były pomalowane na delikatny odcień różu. Choć miała zaledwie dziewięć lat, od razu oprzytomniała, gdy obudzono j ą o drugiej w nocy. Przez cały dzień zdana na towarzystwo służących, bardzo się cieszyła, gdy nadarzyła się okazja, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Może, jeśli dzisiaj nie sprawi nikomu przykrości, jutro po południu pozwolą jej posiedzieć z nimi na pokładzie.

Onasis, mężczyzna o orlim nosie i wąskich oczach, które nawet w nocy skrywał za ciemnymi okularami, budził w niej strach, ale posłusznie go objęła. Poprzedniej nocy dał jej ładny naszyjnik z rozgwiazdami i bała się, że jeśli się sprzeciwi, nie dostanie nic więcej.

Kiedy sadzał ją sobie na kolanach, spojrzała na Chloe, wtuloną w aktualnego kochanka, Giancarla Morandiego, włoskiego kierowcę Formuły 1. Fran-cesca wiedziała, co to znaczy kochanek, bo Chloe jej już wszystko wytłumaczyła. Kochankowie to fascynujący mężczyźni, którzy opiekują się kobietami i sprawiają, że czująsię piękne. Francesca już nie mogła się doczekać, kiedy będzie na tyle duża, że znajdzie sobie własnego kochanka. Ale nie Giancarla. Czasami znikał gdzieś z innymi kobietami i wtedy mamusia przez niego płakała. Francesca marzyła o kochanku, który będzie jej czytał książki, zabierał do cyrku i palił fajkę, jak mężczyźni, których czasami widywała w parku z innymi małymi dziewczynkami.

– Uwaga! – zawołała Chloe. Klasnęła w dłonie nad głową jak tancerka flamenco, którą Francesca widziała niedawno na Torremolinos. – Moja śliczna córeczka zaraz udowodni wam wszystkim, jacy z was żałośni ignoranci! – Te słowa spotkały się z pomrukami dezaprobaty, ale Onasis zachichotał Francesce do ucha.

Chloe ponownie wtuliła się w Giancarla, pocierała łydką w białych wełnianych legginsach o jego nogę, a głową wskazała Francescę.

– Nie zwracaj na nich uwagi, moja droga – oznajmiła wyniośle. – To zwykła hołota. Nie mam pojęcia, czemu marnujemy z nimi czas. – Znany projektant mody zachichotał. Chloe wskazała palcem niski mahoniowy stolik i przy tym ruchu jej nowa fryzura od Sassoona zakołysała się, włosy obcięte geometrycznie, ostro opadły na policzek. – Naucz ich, Francesco, proszę.

Tylko wujek Ari ma jakie takie pojęcie o ważnych sprawach.

Francesca zsunęła się z kolan Onasisa i podeszła do stolika. Czuła na sobie wzrok wszystkich i celowo szła powoli, przedłużała swoje pięć minut. Wyobrażała sobie, że jest księżniczką, która wstępuje na tron. Kiedy doszła do stolika i zobaczyła sześć małych miseczek ze złoconymi brzegami, uśmiechnęła się i odrzuciła włosy do tyłu. Uklękła na małym dywaniku i z zadumą przyglądała się zawartości miseczek.

Czerwony, biały i czarny kawior odcinał się od bieli porcelany. Francesca dotknęła skrajnej miseczki, w której pyszniły się wilgotne czerwone kulki.

– Ikra łososia – orzekła i odsunęła miseczkę. – Niewarta zachodu. Prawdziwy kawior uzyskujemy z jesiotra z Morza Kaspijskiego.

Onasis się roześmiał, gwiazdor filmowy zaczaj bić brawo. Francesca błyskawicznie odsunęła dwie inne miseczki.

– To ikra innych ryb, także niewarta zainteresowania. Projektant wnętrz pochylił się do Chloe.

– Zdobyła tę wiedzę przez osmozę czy wyssała z mlekiem matki? – zapytał. Chloe uśmiechnęła się lubieżnie.

– Z mlekiem matki, oczywiście.

– Miała skąd, cara. - Giancarlo przesunął dłonią po jej piersiach.

– To jest bieługa – oznajmiła Francesca, zła, że przestali zwracać na nią uwagę, zwłaszcza że cały dzień spędziła w towarzystwie okropnej nauczycielki, która mamrotała pod nosem straszne rzeczy tylko dlatego, że mała nie miała ochoty uczyć się tabliczki mnożenia. Dotknęła palcem środkowej miseczki. – Jak widzicie, bieługa ma grubszą ikrę. – Przesunęła dłoń nad kolejną miseczkę. – To jest siewruga. Kolor ten sam, ale drobniejsza ikra. A to jesiotr, mój ulubiony. Ikra jest niemal tej samej wielkości, jak ikra bieługi, ale innego koloru, bardziej złocistego.

Wynagrodził jąchór śmiechów i brawa, a potem wszyscy gratulowali Chloe takiej mądrej córeczki. Początkowo Francesca uśmiechała się, słuchając komplementów, ale szybko straciła dobry humor, widząc, że obecni patrzą na Chloe, nie na nią. Dlaczego to mamę obsypują komplementami, skoro to nie ona się popisała? No pewnie, dorośli nigdy nie pozwolą jej posiedzieć z nimi na pokładzie. Francesca zła i zdenerwowana zerwała się na równe nogi i jednym ruchem zrzuciła wszystkie miseczki ze stołu, na mozaikę na pokładzie.

– Francesco! – krzyknęła Chloe. – Co się stało, skarbie?

Onasis nachmurzył się i mruknął coś po grecku, co Francesce wydawało się bardzo groźne. Wydęła usta i gorączkowo szukała wyjścia z sytuacji. Z trudem przychodziło jej panowanie nad sobą, ale wiedziała, że nie może tego okazać przyjaciołom Chloe.

– Przepraszam, mamusiu – powiedziała. – Nie chciałam.

– Oczywiście, skarbeńku. Wszyscy o tym wiedzą.

Jednak Onasis nadal się chmurzył i Francesca uznała, że trzeba sięgnąć po inne, bardziej radykalne środki. Krzyknęła rozpaczliwie, przebiegła cały pokład i rzuciła mu się na szyję.

– Przepraszam, wujku Ari – szlochała. Płakała na zawołanie, była to jedna z jej sztuczek. – Nie chciałam, naprawdę nie chciałam! – Łzy spływały po policzkach, a ona robiła, co mogła, by nie wzdrygnąć się pod spojrzeniem zza ciemnych okularów. – Kocham cię, wujku Ari – westchnęła. Sięgnęła po najsilniejszą broń. Spojrzała na niego z dołu, jak Shirley Temple w starych filmach. – Kocham cię i bardzo chciałabym, żebyś był moim tatusiem.

Onasis zachichotał i mruknął, iż ma nadzieję, że nigdy nie stanie się jego przeciwniczką w interesach.

Odesłano Francescę do łóżka. Wracała do swojej kajuty, a po drodze mijała pokój dziecinny, w którym w ciągu dnia odrabiała lekcje przy małym biureczku, ustawionym naprzeciwko fresku pędzla Ludwiga Bemelmana. Pokój zaprojektowano z myślą o dwójce dzieci Onasisa, ale żadnego z nich nie było akurat na jachcie, Francesca panowała więc w nim niepodzielnie. Nie miała mu nic do zarzucenia, ale wolała chodzić do baru, gdzie raz dziennie mogła popijać lemoniadę z wisienką z koktajlowej szklanki ozdobionej parasolką.

Zawsze sączyła napój bardzo powoli, chcąc, żeby starczył na jak najdłużej, i podziwiała miniaturowy statek w butelce. Bar zachwycał wnętrzem; podpórki pod stopy zrobiono z wypolerowanych kłów wielorybów. Ledwie do nich sięgała czubkami ręcznie robionych włoskich sandałków. Skóra foteli była cudownie miękka i delikatna. Nie zapomniała, jak Chloe dostała ataku śmiechu, gdy wujek Ari oznajmił, że siedzą na napletku wieloryba. Francesca też się roześmiała i powiedzała, że wujek Ari plecie głupoty – chyba miał na myśli jądra słonia?


Na „Christinie" było dziewięć kajut, a w każdej – salonik, sypialnia i łazienka wykończone marmurem i tak pełne przepychu, że zdaniem Chloe ocierały się o kicz. Kajuty nazwano na cześć greckich wysp, których kontury widniały na złotych plakietkach na drzwiach. Francesca spojrzała na zarysy wyspy na jej drzwiach – Lesbos. Chloe się roześmiała, gdy umieszczono je akurat w tej kabinie, i stwierdziła, że wielu mężczyzn miałoby absolutnie inne zdanie w tej kwestii. Francesca zapytała dlaczego, ale Chloe powiedziała tylko, że jest jeszcze za mała, żeby to zrozumieć.

Francesca nie znosiła, kiedy Chloe odpowiadała w ten sposób, i ze złości ukryła niebieskie pudełeczko z kapturkiem antykoncepcyjnym matki. Był to, jak Chloe jej kiedyś wyznała, jej największy skarb, choć Francesca nie pojmowała, dlaczego. Nie oddała go, póki Giancarlo Morandi nie przyłapał jej, kiedy Chloe nie patrzyła, i nie zagroził, że wyrzuci ją za burtę i będzie patrzył, jak rekiny obgryzają ją do kości, jeśli mu zaraz nie powie, gdzie je ukryła. Od tego czasu Francesca go nie znosiła i starała się stawać mu na drodze.

Dochodziła już do swojej kabiny, gdy usłyszała, że otwierają się drzwi z mapą wyspy Rodos. Podniosła głowę i zobaczyła Evana Variana. Wyszedł na korytarz. Uśmiechnęła się do niego, niech zobaczy, jakie ma śliczne zęby i rozkoszne dołeczki w policzkach. -

– Witaj, księżniczko – odezwał się tym samym niskim, zmysłowym głosem, którego używał, grając Johna Bulletta, agenta Jej Królewskiej Mości w serii bardzo popularnych filmów szpiegowskich albo Hamleta w teatrze. Był synem irlandzkiej nauczycielki i walijskiego murarza, jednak los obdarzył go urodą arystokraty, co podkreślał niedbale przydługą fryzurą studenta Oksfordu. Miał na sobie lawendową koszulę w barwny wzór i białe spodnie. Dla Franceski najważniejsze jednak było to, że trzymał w ręku fajkę- cudowną fajkę, jak taki prawdziwy tatuś.

– Nie za późno dla ciebie? – zapytał.

– Zawsze się tak późno kładę – oznajmiła dumnie i potrząsnęła kasztanowymi lokami. – Tylko małe dzieci idą spać wcześnie.

– No tak, rozumiem, a ty już nie jesteś małym dzieckiem. A może wykradasz się na randkę z jakimś dżentelmenem?