– To cudownie! Nareszcie stary Fred będzie miał wesołe święta.

Ben uśmiechnął się.

– Być może szczęśliwe, ale nie wesołe. Obawiam się, że nawet cała armia klownów nie rozweseliłaby tego człowieka.

– Masz rację. Będzie zrzędził jak zwykle, ale ucieszy się z przyjazdu wnuków. Fred i Jenny są, na szczęście, przyzwyczajeni do takiego zachowania. Los dał mu jednak drugą szansę i to jest w tym najwspanialsze.

Spojrzał na nią w zadumie.

– Szczęście innych jest dla ciebie bardzo ważne, prawda?

– Nie można przecież cieszyć się wyłącznie sobą – powiedziała z uśmiechem.

– Chyba masz rację. Czy jesteś teraz szczęśliwa, Dawn? Czy masz wszystko, czego pragnęłaś?

– Nie wszystko – odpowiedziała szczerze – ale część na pewno. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Mam także nadzieję na pozostałą część.

Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu.

– Wsiadamy.

– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy już się usadowiła.

– Na farmę Craddocków, rzecz jasna. Gdzież by indziej?

Wykręcił i po chwili byli już w drodze.

Kiedy przyjechali na miejsce, dzierżawcy wychodzili właśnie z domu. Ich przerażone twarze dobitnie świadczyły o tym, że Dawn mówiła prawdę.

– Właśnie wychodziliśmy do kościoła – powiedział niepewnie Martin Craddock. – Jeśli… jeśli chce pan…

– Przyjechaliśmy tylko życzyć państwu wesołych świąt – wyjaśnił pośpiesznie Ben, aby rozładować nieprzyjemną atmosferę. – Panna Fletcher powiedziała mi o waszych obawach i chcę zapewnić, że nie macie się czym denerwować. Mam zamiar przedłużyć z wami umowę o dzierżawę i obniżyć opłaty. Łatwiej będzie wam wtedy związać koniec z końcem.

Craddockowie spojrzeli na niego, następnie na siebie, a potem jeszcze raz na niego. Kiedy uświadomili sobie, co oznaczały te słowa, nie posiadali się z radości. Dzieci zaczęły skakać i rzucać się śnieżkami, a rodzice padli sobie w ramiona. Widok ten uświadomił Benowi, jak straszny lęk zasiał w sercach tych ludzi… Skarcił się w duchu za to, że początkowo nie chciał tutaj przyjechać.

Dawn ujęła jego dłoń.

– Dziękuję – szepnęła stłumionym głosem.

Craddock podniósł rękę i zawołał do dzieci:

– Chodźcie, dzieciaki! Jedziemy do kościoła. Mamy za co dziękować Bogu!

Ben uśmiechnął się. Jakże miło było teraz patrzeć na tę kochającą się rodzinę.

– Wesołych świąt! – zawołał, kiedy wsiedli do samochodu. Odpowiedział mu chór podekscytowanych głosów.

– Wesołych świąt, Ben – powiedziała Dawn, kiedy zostali sami.

Nadszedł moment, aby wyznać jej swoje uczucia, ale nagle opuściła go odwaga. Nie był w stanie powiedzieć nic poza życzeniami „Wesołych Świąt”. Spojrzał jej głęboko w oczy i miał wrażenie, że widzi w nich ogromne rozczarowanie.

Rozdział ósmy

W chwilę później przejeżdżali obok leżącego w rowie samochodu Dawn.

– Nie będziemy go ruszać – powiedział Ben. – Po świętach i przyślę kogoś, żeby go odholował. Jeśli dostaniesz wezwanie, I sam cię zawiozę.

– Ale to popsuje ci święta.

– Nie sądzę. To pierwsze święta, które są naprawdę udane od… od… – Urwał.

– Ja też tak uważam.

Wjechali do Hollowdale. Dzwony biły radośnie, a ludzie spieszyli do kościoła. Ben uświadomił sobie, że cenny czas minął, a on nie powiedział nic z tego, co sobie zaplanował.

– Dawn… – zaczął niepewnie.

– Czy mógłbyś mnie zawieźć do przychodni?

Było już po wszystkim. Nie był jej dłużej potrzebny. Czy był sens zmieniać swoje postępowanie, jeśli ona nie chciała zmienić swojego? Koniec był łatwy do przewidzenia. Zostanie żoną Harry'ego.

Powtarzał to sobie w myślach w nieskończoność, ale sam w to nie wierzył. Duch, który go nawiedził, był dobrym duchem. Duchem odkupienia. Nie należy tracić nadziei.

W pobliżu przychodni spotkali Jacka, który razem z rodziną podążał w stronę starego kościółka. Dawn zdała mu krótką relację na temat porodu Trixie.

– Zrobiłaś już, co do ciebie należało – powiedział weterynarz z uznaniem – Harry przejmuje dyżur. Odpocznij sobie i ciesz się świętami.

Kiedy zostali sami, Dawn powiedziała:

– Chciałabym pójść do kościoła.

Ben usłyszał w jej glosie cichą prośbę.

– Pójdę razem z tobą.

Przeszli przez zaśnieżoną ulicę. Zostawił w samochodzie laskę, ale nie obawiał się, że może upaść. Trzymał Dawn pod ramię i to mu wystarczało. Po chwili wmieszali się w tłum mieszkańców Hollowdale, zmierzających do świątyni. Wszyscy patrzyli na niego, ale były to ciepłe i przyjazne spojrzenia. Ktoś zawołał:

– To był wspaniały bal!

– Poczekaj – odpowiedział Ben. – Za rok to dopiero będzie bal!

Wszyscy śmiali się i żartowali. Zapomniał już, jak wspaniałą wspólnotę mogą tworzyć ludzie.

Aleja prowadząca do kościoła wysadzana była dębami. Ben wziął dziewczynę za rękę i zaciągnął ją za ogromny pień.

– Dawn, nim wejdziemy do kościoła, muszę cię o coś zapytać.

– O co?

– Kiedy całowałaś Świętego Mikołaja pod jemiołą… wiedziałaś… wiedziałaś, kim…

Nie skończył pytania. Dawn zarzuciła mu ręce na szyje i pocałowała prosto w usta.

– Sądzisz, że mogłabym cię pocałować i nie wiedzieć, że to ty? – zapytała, śmiejąc się. – Nawet po ośmiu latach?

Ogarnęła go ogromna radość,

– Kiedy zorientowałaś się, że to nie Harry?

– Kiedy rozmawiałeś z Garym. Przypomniałam sobie o twojej miłości do puzzli. Wspominałeś mi kiedyś o układance, składającej się z ośmiu tysięcy kawałków, którą ułożyłeś na podłodze w swoim pokoju Aby się upewnić, wyjrzałam na dwór i zauważyłam, że samochód Harry'ego zniknął. Nie mogło więc być mowy o pomyłce.

– Zatem, kiedy zaciągnęłaś mnie pod jemiołę…

– Wiedziałam dokładnie, kogo ciągnę. Chciałam cię pocałować i brutalnie wykorzystałam twoje zaskoczenie.

– Byłem taki zazdrosny. Myślałem, że kochasz Harry'ego.

– Kocham go, ale wyłącznie jako przyjaciela. Rozmawialiśmy ze sobą po balu. Zaakceptował prawdę. Nic mu nie będzie. Kocha się w nim połowa żeńskiej populacji Hollowdale, więc szybko znajdzie oddaną pocieszycielkę.

Ben spojrzał jej w oczy i zobaczył płonące w nich uczucie. Nadszedł wreszcie czas, aby wypowiedzieć to zdanie.

– Myliłem się – powiedział zduszonym głosem. – Przez wszystkie te lata żyłem w błędzie. Nie powinienem był cię odtrącać. W głębi duszy czułem, że nie mam racji, ale bałem się do tego przyznać. Czy mi to kiedyś wybaczysz?

– Tu nie ma nic do wybaczania – powiedziała z uśmiechem. – Straciliśmy kilka lat, więc musimy się postarać, aby te, które nadejdą, były wspaniałe.

– Pocałowałaś mnie, kiedy przyszłaś do biblioteki. Pocałowałaś mnie także po balu. Czy obiecujesz, że będziesz mnie całowała w każde święta? Inaczej życie straci dla mnie sens.

– Obiecuję. Niczego bardziej nie pragnę.

Wspięła się na palce i pocałowała Bena w usta. Przytulili się mocno do siebie w milczącej przysiędze miłości.

Nad nimi dzwoniły dzwony, wzywając wszystkich do świętowania cudu ponownych narodzin. Wzięli się za ręce i bez słowa ruszyli w stronę kościoła. Razem. Miało tak już pozostać na zawsze.

Lucy Gordon

  • 1
  • 11
  • 12
  • 13
  • 14
  • 15
  • 16