Ukrył twarz w dłoniach. Wszystkie nadzieje legły w gruzach.

– Ben, co się stało?

Była tuż obok niego. Obejmowała go czule.

– Nic się nie stało. Powinienem był trzeźwiej na to patrzeć.

– Na co?

– Na nas. Kiedy pojawiłaś się w mojej bibliotece, miałem wrażenie, jakbyś wyszła… wprost z moich snów. Głupie, co? Wszystko, co powiedziałem ci tamtej nocy, było prawdą, ale… – Urwał w pół zdania. Chciał dodać „ale już w to nie wierzę”.

– Ale co? – zapytała niepewnie.

– Nadal jest prawdą. Miałem nadzieję, że będziemy potrafili zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnimy się nawet.

– Zaprzyjaźnimy – powtórzyła jak echo.

Był tak przejęty, że nie usłyszał przejmującego żalu w jej głosie.

– Zmieniłaś się po balu i nawet wiem dlaczego.

– Naprawdę?

– Przecież to jasne. Osiągnęłaś swój cel. Bal się odbył. Nie jesteś już taka jak przed dwoma dniami.

Zawahała się lekko.

– Nie czuję się tak jak przed dwoma dniami.

– Oczywiście, że nie. Nie jestem ci już do niczego potrzebny.

– To podłe oskarżenie – zaprotestowała gwałtownie.

– Czyżby? Przecież przed chwilą sama przyznałaś, że się zmieniłaś.

– Tylko dlatego, że ty się zmieniłeś. Kiedy dowiedziałam się, co zrobiłeś Craddockom, oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że mężczyzna, którego kochałam, może zachować się w ten sposób…

– Chwileczkę! Co ja takiego zrobiłem Craddockom?

– Ben, proszę cię, nie udawaj. Rozmawiałam z nimi wczoraj i wiem wszystko. Jak mogłeś wyrzucić ich z domu, w którym żyli przez tyle lat, i to w święta?

– O czym ty mówisz? Ja ich nie wyrzuciłem.

– Ale masz zamiar. Pani Craddock opowiedziała mi, jak zasugerowałeś, że zamiast łożyć na farmę, trwonią pieniądze na prezenty dla dzieci. Kiedy usiłowali się bronić, powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Jak mogłeś być aż tak okrutny?

– Chyba w ogóle mnie nie znasz, jeśli tak o mnie myślisz – powiedział oburzony. – Nie mam zamiaru wyrzucić ich z domu. Pani Craddock musiała mnie źle zrozumieć. Nie sugerowałem wcale, że trwonią pieniądze na prezenty.

– Ale powiedziałeś…

– Wspomniałem tylko coś o świątecznych zakupach. Nie sądziłem, że zostanie to tak odczytane.

– Powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Co to miało znaczyć?

– Mam plany związane z Craddockami i ich farmą. Posłuchaj, Dawn. Od kilku dni słyszę tylko hymny pochwalne na temat Squire'a Davisa. Wierzę, że cenił on tradycję i święta, ale czy wiesz, ile zdzierał rocznie z Craddocków?

– Nie.

Powiedział jej.

– Aż tyle? – spytała z niedowierzaniem. – Farma nie jest warta nawet połowy tej sumy.

– Zgadzam się. Właśnie dlatego Craddockowie są tacy biedni. Davis ściągał tylko dzierżawę, a nie dawał nic w zamian. Mam zamiar zmodyfikować umowę. Obniżę czynsz i zaoferuję Craddockom niskooprocentowany kredyt na rozwój gospodarstwa.

Twarz Dawn wyrażała bezgraniczną radość

– Naprawdę nigdy nie chciałeś ich wyrzucić?

– Naprawdę. Powinnaś o tym wiedzieć.

Spuściła oczy.

– Masz rację.

– Ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo – powiedział łagodnie. – Nie w środku. Może tylko z zewnątrz.

Skrzypnięcie drzwi zaanonsowało Freda, który pojawił się z nowym talerzem kanapek. Zasiedli do stołu i zjedli śniadanie. Haynes wstawał co pięć minut i podchodził do koszyka, aby obejrzeć szczeniaki. Dawn upominała go, żeby nie przesadzał i dał Trixie spokój. Na niewiele się to jednak zdało.

– Robi się jasno – stwierdził Ben. – Może…

– Jeszcze kawy? – zaproponował Fred. – Pójdę zaparzyć nowy dzbanek.

– Tylko jedną filiżankę – powiedziała łagodnie Dawn. – O Boże – wyszeptała, kiedy Fred zniknął w kuchni. – Nie znoszę stąd wychodzić. On jest taki samotny.

– Nie ma żadnej rodziny?

– Ma córkę i syna. To ich zdjęcia stoją na komodzie. Nie był jednak zbyt dobrym ojcem i oboje uciekli gdzie pieprz rośnie.

Ben wstał i wziął jedną z fotografii. W tej samej chwili do pokoju wszedł Fred z dzbankiem kawy w ręce.

– To moja córka, Linda – wyjaśnił. – Na swój sposób to była dobra dziewczyna.

– Była? Chcesz powiedzieć, że nie żyje? – zapytał Ben.

– Prawie tak jakby nie żyła. Winę za to ponosi jej mąż. Nastawił ją przeciwko mnie. Mówiłem jej, że będzie żałować tego małżeństwa. I pożałowała. Zostawił ją z dwójką dzieci i odszedł. Powiedziałem, że może wrócić do domu, ale nie chciała. Niewdzięczna córka.

– Może nie potrafiłeś do niej odpowiednio podejść – zasugerowała Dawn. – Kto wie, gdybyś powiedział, że za nią tęsknisz, może byłaby bardziej skora do powrotu.

Fred westchnął.

– Może tak, a może nie. Nigdy nie lubiłem czułych słówek. Ona o tym wie.

Ben patrzył w zadumie na starszego mężczyznę, Jakże był do niego podobny. Nie mieszkał, co prawda, na odległej farmie, ale pusty bogaty dom był równie ponurym i wyzutym z miłości miejscem. Przyszłość rysowała się dla niego w czarnych barwach. Z całą mocą uświadomiła mu to kobieta, którą kochał. Wigilijny Duch Przeszłości stał się Duchem Przyszłych Świąt Bożego Narodzenia, wieszczącym smutek i rozpacz. Czy był dla niego jakikolwiek ratunek?

Każdej z dróg życiowych wyznaczony jest inny koniec, inny cel, lecz jeśli człowiek zmieni drogę życia, odmieni się także jej kres.

– Co to?

Dopiero teraz Ben uświadomił sobie, że mówił na głos.

– Nic takiego – wyjaśnił pośpiesznie. – To cytat z książki, którą czytałem przed laty.

– Ach, tak. – Fred wzruszył ramionami. – Książki.

Ben zorientował się, że Dawn przygląda mu się uważnie. Rozpoznała słowa, które czytali kiedyś wspólnie przed kominkiem. Patrzył jej w oczy, ale nie potrafił zgłębić zawartej w nich tajemnicy.

– To Tony – mruknął Fred, wskazując na drugie zdjęcie.

– Związał się z młodą dziewczyną z Australii. Mówiłem mu, że ona nie jest dla niego odpowiednia, ale nie chciał słuchać. Jest uparty jak osioł.

– Zastanawiam się, po kim to odziedziczył – mruknęła Dawn.

– Po matce – odparł pośpiesznie Fred. – Ona także nikogo nie chciała słuchać…

– Mówiłeś, że urodziły się im bliźniaki – przypomniała mu.

– Czy to ich zdjęcie?

Fred zmarszczył brwi.

– Tak… Sam nie wiem, po co je tutaj postawiłem.

Ale Dawn i Ben wiedzieli. Duma i upór pozwalały Haynesowi żyć, ale jego samotne serce krwawiło. Cóż, kiedy nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

– Czas na nas – powiedziała Dawn.

– Jeszcze nie – zaprotestował Fred. – Napijcie się jeszcze kawy.

– Naprawdę musimy już jechać. Wpadnę za kilka dni obejrzeć Trixie.

Odprowadził ich do drzwi i patrzył, jak odjeżdżają. Dawn spojrzała w lusterko. Mężczyzna wciąż stał na progu. Z każdą sekundą jego sylwetka stawała się coraz mniejsza i mniejsza, ale wciąż tam był.

– O Boże! – zawołała. – Jakie to smutne.

– Czy to prawda, że człowiek może zmienić swój los, zmieniając postępowanie? – zapytał niespodziewanie Ben.

– To prawda, ale niewielu ludzi na to stać.

– Bardzo niewielu – zgodził się. – Jeśli jednak człowiek przemyśli swoje postępowanie, to czasem los daje mu drugą szansę.

– Mam wrażenie, że Fred wiele myślał o swoim życiu, ale nie sądzę, aby otrzymał drugą szansę.

– Och, tak. Fred…

– Rozmawialiśmy przecież o Fredzie, prawda?

– Tak, oczywiście.

Zamilkli na dłuższy czas i dopiero po kilku kilometrach Dawn powiedziała:

– Ben, byłeś dzisiaj naprawdę fantastyczny i… Nie wiem, jak to powiedzieć…

– Tak? – zapytał z ożywieniem.

– Narobiłam ci już tyle kłopotu, ale gdybyś mógł jeszcze pojechać na farmę Craddocków i powiedzieć im, że nie mają się czym martwić.

Chciał usłyszeć co innego. Rozczarowanie spowodowało, że wpadł w irytację.

– Dawn, musiałbym zboczyć z drogi. To zbyt daleko. Napiszę do nich list.

– Ale nie otrzymają go w święta i… Och, mniejsza z tym. Masz rację. To był głupi pomysł.

Słońce było już wysoko nad horyzontem i oświetlało posrebrzone śniegiem pola. Ben zamrugał oczami ze zdumienia. Przez chwilę wydawało mu się, że śni, ale na drodze naprawdę stało dwoje ludzi i machało do niego.

– Coś nie w porządku z samochodem? – zawołał.

– Samochód działa bez zarzutu – odrzekła z uśmiechem kobieta. – Chcieliśmy się tylko spytać o drogę. Czy tędy do farmy Haynesa?

– Prosto jak strzelił – odpowiedziała Dawn. – Zostało wam jeszcze pięć kilometrów, ale… – Zastanowił ją ich dziwny akcent i ogromne podobieństwo. – Kim jesteście?

Nazywam się Fred Haynes, a to moja siostra Jenny – odpowiedział młody mężczyzna. – Przyjechaliśmy z Australii, aby odwiedzić dziadka. Mieliśmy być już wczoraj, ale zgubiliśmy drogę.

Dziewczyna wysiadła z samochodu i podeszła do nich. Oboje byli młodzi i silni. Wyglądali na ludzi prowadzących aktywne życie.

– Jesteście wnukami Freda? To wspaniale!

– Znasz go? – zapytała z zaciekawieniem Jenny.

– Właśnie od niego wracamy – wyjaśniła Dawn. – Jestem weterynarzem. Byłam przy narodzinach szczeniaków jego spanielki.

– Sądzisz, że ucieszy się z naszego przyjazdu? – zapytała Jenny. – Słyszeliśmy, że jest trochę gburowaty.

– On bardzo was kocha – zapewniła ją Dawn. – Może jednak udawać, że tak nie jest. Fred nie jest człowiekiem, który lubi okazywać uczucia,

Dwoje młodych Australijczyków spojrzało na siebie z uśmiechem.

– Dokładnie tak jak tata. – Jenny rozejrzała się wokół. – Tutaj jest naprawdę fantastycznie. Nigdy przedtem nie widzieliśmy śniegu. Tata mówił nam, że w Hollowdale jest przepięknie, ale sami musieliśmy to sprawdzić.

– Lepiej się pośpieszcie – powiedziała Dawn z uśmiechem.

– Prosto przed siebie. Na pewno traficie.

– Dzięki. – Wsiedli do samochodu. – Wesołych Świąt! – zamachali serdecznie przez okno.

– Wesołych świąt! – odpowiedzieli Dawn i Ben.

Dziewczyna zaczęła podskakiwać z radości jak dziecko.