– Na szczęście nie. Zajrzał tylko raz przez okno, kiedy nierozważnie wyszedł sprawdzić pogodę i śnieg. Wówczas napotkał twoje przerażone spojrzenie i bardzo się przestraszył, że zostanie zdemaskowany, ale szybko zrozumiał, że majaczyłaś, a słowa gorączkującej osoby nie są wiarygodne. Ale następnej nocy próbował do ciebie wejść. Właśnie wtedy widziałaś poruszającą się klamkę.

Jennifer zadrżała.

– Teraz, kiedy tego słucham, wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że widziałam Sveina, bo, jak mówiłam, nie pamiętałam samej twarzy, tylko własną reakcję.

Kiedy Rikard przestał mówić, zapadła cisza. Wszyscy próbowali przetrawić dopiero co zasłyszane informacje. Jako pierwszy odezwał się Ivar.

– Ale teraz musimy się stąd wydostać – stwierdził energicznie. – Nie możemy trzymać Sveina w łazience w nieskończoność, a jeśli przyjdzie kolejna burza śnieżna, zostaniemy tu uwięzieni na całą zimę.

– Obawiam się, że istnieje takie ryzyko – wtrąciła Louise. – Widzieliście dzisiaj niebo? Jest jak wielka, ciężka poducha. Jeśli pęknie, spadnie tu cała masa śniegu.

– Tak, macie absolutną rację – westchnął Rikard. – Dziś jest najcieplej, tylko minus siedem stopni. Musimy spróbować.

– Buty śniegowe przygotowane – zapewnił Ivar. – Ale jak zabrać tych, którzy nie mogą iść?

Wszyscy się nad tym głowili.

– Pomyślałem sobie – zaproponował ostrożnie Ivar – że mógłbym pójść sam…

– Nie, nikt nie pójdzie sam – uciął Rikard.

– Wobec tego może pójdzie ze mną Jennifer?

– Znowu wróciliśmy do punktu wyjścia! Nie spuszczę Jennifer z oka, dlatego że nie jest jeszcze zdrowa i dlatego że jestem za nią odpowiedzialny. Gdyby coś jej się stało, nie wybaczyłbym sobie do końca życia.

Popatrzyli na niego uważnie, w oczach Jennifer rozbłysła nadzieja.

Szybko jednak pozbawił ją złudzeń.

– Była zbyt samotna w młodości, żeby umrzeć taka opuszczona – wyjaśnił.

Bardzo ładnie to powiedział, ale czy nie mógłby włożyć w te słowa choć trochę osobistego zaangażowania? pomyślała. Ale oczywiście oczekiwała za dużo. Jego osobiste zaangażowanie mieszkało w Vindeid i nazywało się…

Sama myśl o Marit przyprawiała Jennifer o złość. Po raz pierwszy w życiu odczuwała prawdziwą zazdrość.

Louise zerkała na Jennifer i Rikarda z zagadkowym uśmiechem.

– Pozwól mi pójść chociaż do drogi – poprosił Ivar. – Zobaczę tylko, czy jest przejezdna, i wypróbuję buty.

– Nie byłoby lepiej wziąć narty? – zasugerował Fretne. – Skoro mamy jedną parę.

– Svein nie chce wyjawić, gdzie je schował – powiedział Rikard. – Nie możemy ich przecież szukać po całym podwórzu pokrytym grubą warstwą śniegu. W porządku, Ivar. Zgadzam się na twoją propozycję. Pójdź do drogi, ale jak tylko stwierdzisz, że tracisz orientację, natychmiast zawracaj!

Tak więc około południa Ivar wyruszył w drogę, nałożywszy wszystkie ciepłe ubrania, jakie udało im się zgromadzić, łącznie z rękawiczkami Jennifer, które nie sięgały mu nawet do przegubów dłoni. Pomachali mu na pożegnanie. Teraz, kiedy Rikard wyjaśnił zagadkę dręczącą mieszkańców hotelu, wszystkim dopisywał humor. Niepokoiło ich oczywiście szarobiałe niebo, ale starali się o tym nie myśleć.

Stali przed budynkiem i spoglądali na oddalającego się Ivara. Powietrze było nieprzyjemnie zimne i ostre, a wiatr sprawił, że szczelniej otulili się ubraniami. Louise zmarzła i szybko wróciła do domu.

Ivar zniknął za wzniesieniem, a Rikard długo patrzył za nim z niepokojem.


Tego poniedziałkowego ranka, pierwszego listopada, w gazetach pojawiły się duże nagłówki:

„Dziesięć dni od zaginięcia autobusu”.

Potem odtworzono całą historię zniknięcia pojazdu gdzieś w drodze między Boren a Vindeid i poszukiwania na wielką skalę z udziałem odśnieżarki. Poinformowano, że maszyna przetarła drogę przez Kvitefjell, ale nie zauważono najmniejszego śladu autobusu ani siedmiorga pasażerów. Napisano też o tym, że ochotnicy z Czerwonego Krzyża zgromadzili się przy wodospadzie Kaldevatn, ponieważ obawiano się, że pojazd mógł tam runąć do wody. Na końcu podano nazwiska zaginionych osób.

Lista zawierała tylko siedem nazwisk. Nikt nie poszukiwał Jennifer Lid. W skrzynce na listy jej małego mieszkania czekały dwie widokówki. Pierwsza z Helsinek od matki, która opisywała, jak wspaniale spędza czas. Druga, wysłana z Włoch, od przebywającego na konferencji dla architektów ojca, święcącego ogromny zawodowy sukces.


Wiatr się nasilał, niebo jeszcze bardziej się zachmurzyło.

– Chyba nie unikniemy śniegu – rzekł z westchnieniem Rikard, wyglądając przez okno.

– Wraca Ivar! – krzyknęła Trine.

– Już? Widać nie udało mu się dojść do drogi.

Trine wybiegła Ivarowi na spotkanie. Bardzo się ostatnio zaprzyjaźnili. Twarz mu zdrętwiała z zimna, wykonany własnoręcznie śniegowy but miał tylko na jednej nodze.

– Wiązanie drugiego nie wytrzymało – wyjaśnił, kiedy wszedł. – Poza tym jest za zimno jak na moje ubranie.

– A więc nie dotarłeś do drogi?

– Nie, musiałem zawrócić. Nie miałem cienia szansy.

Pomimo doznanego rozczarowania Rikard przemówił ciepło:

– Dobrze, że zawróciłeś. Myślę, że może zacząć padać w każdej chwili.

Cała szóstka znowu pogrążyła się w apatii. Kiedy usiedli w kuchni do posiłku, niektórzy na ławeczce, inni na krzesłach, zaczęli się zastanawiać nad tym, co ich czeka.

– Na jak długo wystarczy jedzenia? – zapytał bezbarwnym głosem Rikard.

– Nie na całą zimę w każdym razie – odparła Louise z troską.

Nagle Jennifer zerwała się z miejsca.

– Cicho! Słuchajcie!

Nadstawili uszu.

– To helikopter! – krzyknął Ivar.

Wszyscy wybiegli przed dom, ale nie zdążyli dać żadnego znaku. Śmigłowiec już się oddalił, wkrótce zniknął im z oczu.

– Och, Rikardzie! – jęknęła zawiedziona Jennifer.

Otoczył ją ramieniem, niepewnie i nieporadnie. On, zawsze tak chętny, żeby ją pocieszyć.

Żałuje tego, pomyślała, odczuwając tępy ból w żołądku. Gorzko żałuje tego pocałunku, a teraz próbuje w tak bezwzględny sposób dać mi do zrozumienia, że nic nas nie łączy.

Teraz już wiedziała, co czuje do Rikarda. Nie rozumiała, że może to sprawiać taki ból! Delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła się z jego objęć.

– Wracaj, ty idioto! – krzyczała za odlatującym helikopterem Trine.

Jennifer miała ochotę jej zawtórować.

Jednak koordynator akcji ratowniczej otrzymał ze śmigłowca meldunek:

– Zauważyliśmy coś, co może przypominać autobus. Nierówność terenu i coś, co wyglądało na refleks światła w szybie. Jeśli to autobus, to leży na boku.

– Gdzie?

Pilot wyjaśnił. Wkrótce wszystkie zaangażowane w poszukiwania siły otrzymały rozkaz przegrupowania się bliżej Vindeid, w stronę bocznej drogi prowadzącej do starego nieczynnego hotelu Trollstølen.

Kilka godzin później na tej drodze pracowała już odśnieżarka. Towarzyszyły jej samochody Czerwonego Krzyża. Wiał dokuczliwy wiatr, w powietrzu wirowały płatki śniegu. Poruszający się na nartach członkowie ekipy poszukiwaczy musieli zająć miejsca w samochodach. Zbliżał się wieczór, szybko zapadały ciemności.

– Patrzcie tam! – krzyknął pomocnik w odśnieżarce. – Tam coś jest!

Długi rząd pojazdów zatrzymał się. Kierowca odśnieżarki zawołał do tyłu:

– To jest autobus! Leży w rowie, nie ma w nim nikogo. Po krótkiej naradzie pomimo późnej godziny postanowili jechać w kierunku Trollstølen.

Raz nawet odśnieżarka omal nie utknęła w rowie, ale udało się jej ruszyć.

Wkrótce w mroku zamajaczyło kilka dużych zasypanych śniegiem budynków.


– Znowu słyszę helikopter! – odezwała się Jennifer.

Siedzieli właśnie w salonie i pogrążeni w desperacji grali w karty. Na słowa dziewczyny zamarli i zaczęli nasłuchiwać.

– Nie – zaprzeczył z ociąganiem Ivar. – To nie helikopter.

Po chwili przemówił Rikard:

– To jest… raczej przypomina to traktor albo coś takiego.

Jennifer podbiegła do okna.

– Widzę wzbijającą się w powietrze fontannę śniegu! – pisnęła.

– To odśnieżarka! – krzyknął Ivar.

Zerwali się z miejsc i podbiegli do okna. Ich zdumionym oczom ukazała się cała karawana pojazdów wyłaniająca się z zapadającego nad równiną zmierzchu.

– To nieprawda – powiedziała Trine, tłumiąc płacz. – To się nam tylko śni.

– Co się dzieje? – zapytał leżący na sofie Jarl Fretne.

– Jesteśmy uratowani – odparł Rikard nieswoim głosem.

ROZDZIAŁ XI

Jennifer zdała sobie nagle sprawę, że ściska rękę Rikarda prawie tak samo mocno jak on jej. Zalała ją fala przyjemnego ciepła. Spostrzegła, że pozostali też są wzruszeni. Nagle zrozumieli, jak silne były napięcie i niepokój, z którymi przyszło im żyć przez te dni.

Gdy wreszcie udało im się wyrwać z odrętwienia, pobiegli do wyjścia i otworzyli drzwi.

– Są tutaj! – krzyknął ktoś z przybyłych. – Żyją!

Z samochodów wysiadło mnóstwo ludzi. Odnalezionych zasypano gradem pytań, nieprzerwanie błyskały flesze aparatów.

Rozległ się głos jakiegoś mężczyzny:

– Louise!

– Egil! O Boże, to ty! Egil, spróbuję – szlochała Louise, tuląc się do męża. – Daj mi, proszę, ostatnią szansę! Jeśli spędzę na leczeniu jeszcze kilka tygodni, to może…

– Kochanie, zaczniemy od nowa. Pozbędziemy się tego świństwa z domu. Ja też muszę przestać. Louise, tak się bałem!

– No, jak sobie tutaj radziliście? – zapytał szef ekipy ratowniczej.

– Niezbyt dobrze – odparła Jennifer. – Mamy tu jeden zgon, jednego ciężko rannego, jednego z podejrzeniem zapalenia płuc i jednego mordercę, który został zamknięty w ubikacji.

– Co takiego?

– Zgadza się – potwierdził Rikard, który zauważył, że ilekroć Jennifer rozmawia z kimś obcym, zaczyna używać swojego dawnego dziecinnego żargonu. Teraz wiedział, że jest to spowodowane niepewnością i strachem przed dorosłym życiem. Był z niej dumny, że zachowała się na tyle rozsądnie, żeby nie wspomnieć o kłopotach Louise.