Twarz lady Armstrong ponownie rozjaśnił uśmiech. Wdowa po pułkowniku wróciła myślą do nie tak dawnych jeszcze przecież czasów, gdy sir James prosił, nawet błagał, by zechciała go poślubić, pokorny i uniżony do tego stopnia, że teraz, we wspomnieniach, tamte chwile wydawały się kartą wyjętą z najtkliwszego romansu.

Uczucie dwojga samotnych ludzi z dnia na dzień stawało się coraz głębsze. Jedyną zadrę stanowiła Muriel. Lady Armstrong od powrotu z podróży poślubnej modliła się nieustannie, by pasierbica – dla dobra całej rodziny – jak najszybciej wyszła za mąż.

Kiedy się to nareszcie stanie, ona sama będzie mogła cieszyć się niezmąconym szczęściem z kochającym mężem, który w dodatku z ochotą łożył szczodrze na utrzymanie zarówno żony, jak i przybranej córki.

Trzeba jednak przyznać, że sir James miał także swoje drobne dziwactwa, jak choćby to, że nie lubił wysyłać własnych koni w długie podróże, a zarazem z niechęcią odnosił się do możliwości wynajęcia powozu.

– Ilonka powinna wyjechać do twojej siostry pojutrze – oznajmiła lady Armstrong mężowi. – Jeżeli wyruszy wczesnym rankiem, będzie musiała tylko jedną noc spędzić w drodze, a wiesz, że niepokoją mnie noclegi w zajazdach, nawet pod opieką przyzwoitki.

Zaległa cisza. Sir James i jego żona rozmyślali o tym, że lord Denton powinien się zjawić w ich domu na popołudniową herbatę. Do tego czasu Ilonka będzie już daleko.

– James, wyślesz ją naszym powozem? – spytała lady Armstrong. W jej głosie dała się słyszeć prosząca nuta.

– To niemożliwe – odparł sir James. – Przecież przy wyścigach z przeszkodami będzie mi potrzebna do pomocy każda para rąk, każdy woźnica i każdy parobek. Poza tym na tak długą drogę szkoda marnować doskonałe konie.

– W takim razie jak, twoim zdaniem, Ilonka powinna dotrzeć do domu Agaty Adolphus? – zapytała lady Armstrong nieco sztywno.

– Może pojechać dyliżansem pocztowym – odparł sir James. – W końcu to dla niej nic nowego Rzeczywiście. Zanim pułkownikowa Compton poślubiła sir Armstronga, jako biedna wdowa nie mogła sobie pozwolić na utrzymywanie własnych koni. Razem z córką, nie mając innego wyjścia, podróżowała dyliżansem pocztowym.

– Wydaje mi się- rzekła po chwili milczenia – że pod opieką Hanny będzie się czuła dostatecznie pewnie.

– Niewątpliwie- zakończył dyskusję nieco poirytowany sir James – i będzie miała o wiele bezpieczniejszą podróż, niż gdyby pojechała wynajętym powozem z rozstawnymi końmi, a tylko taką możliwość jeszcze widzę.

– Dyliżanse pocztowe podróżują tak wolno – westchnęła lady Armstrong. – I w dodatku nie zawsze zatrzymują się w najlepszych gospodach.

– To wojaż przez niemal cały kraj, obawiam się, że nie mamy zbyt wielkiego wyboru – odparł stanowczo sir James.

Lady Armstrong była w rozterce. Mąż najwyraźniej podjął już decyzję, naleganie, by ją zmienił, mogło okazać się błędem i stworzyć niekorzystną dla Ilonki atmosferę. A przecież utrzymanie właściwych stosunków w rodzinie było tak ważne, szczególnie w obliczu nadchodzących wydarzeń.

Sir James postanowił mianowicie, że dziewczyna powinna wziąć udział w otwarciu sezonu towarzyskiego w Londynie i choć oboje z żoną wiedzieli, iż to zamierzenie – ze względu na Muriel – będzie trudne do zrealizowania, jak dotąd nie zrezygnował z planów przeprowadzki do londyńskiego domu i wydania balu dla obu dziewcząt równocześnie.

Lady Armstrong miała niezbitą pewność, że za jej plecami Muriel wszelkimi sposobami próbuje wykluczyć Ilonkę z całego przedsięwzięcia. Była jednak równie mocno przekonana, że mąż jest zbyt lojalny w stosunku do żony oraz pasierbicy i zbyt uczciwy, by dać posłuch niecnym podszeptom własnej córki.

Tak czy inaczej nie chciała go irytować w tym szczególnym czasie. Pozostawało jej tylko modlić się jeszcze żarliwiej niż dotąd, by Muriel wyszła za mąż za lorda Dentona, a Ilonka mogła bez niej rozpocząć sezon towarzyski.

Nie zdradziła mężowi zatroskanych myśli.

– Dopilnuję przygotowań do wyjazdu – odezwała się stanowczym tonem – i wydam Hannie odpowiednie polecenia. Czy zechcesz nakazać przyszykowanie powozu, który odwiezie je na miejsce postoju dyliżansu? Pragnęłabym też, abyś wysłał z nimi kogoś, kto dopilnuje, by miały wygodne miejsca i zapłaci strażnikowi za szczególną opiekę nad Ilonką.

– Zajmę się tym – obiecał sir James. – Przykro m i, najdroższa – dodał kładąc dłoń na ramieniu żony – że cię troskam wyjazdem Ilonki, ale sama rozumiesz… Denton jest poważnym kandydatem i chętnie widziałbym go jako swego zięcia.

– Ton jego głosu mówił o wiele więcej niż słowa.

– Wiesz dobrze, mój ukochany – lady Armstrong czule przykryła dłonią rękę męża – że zależy mi na szczęściu Muriel równie mocno jak na twoim.

Sir James, nim wyszedł z pokoju, schylił się i bez słowa ucałował żonę; zaledwie w policzek, lecz lady Armstrong dostrzegła w jego spojrzeniu ogromny bezmiar miłości.

Niepokoiła ją planowana podróż córki. Przekonywała siebie, że nie ma powodu do obaw, bo największe niebezpieczeństwo podczas długiej jazdy przez cały kraj stanowiła dla Ilonki wielka nuda.

Pasażerami dyliżansu pocztowego nie będą młodzi eleganccy panowie oczarowani urodą dziewczyny, lecz żony farmerów jadące na targ, handlowcy zainteresowani wyłącznie własnymi towarami przeznaczonymi do sprzedaży, a prócz tego towarzystwa może jeszcze jakiś młodzik – wracający na farmę pomocnik, który spieniężył na targu konia lub może właśnie odprowadził stado krów do nowego właściciela.

„A któż zadba o Ilonkę lepiej niż Hanna? „ – zapytywała siebie lady Armstrong z uśmiechem.

Po śmierci pułkownika pani Compton mogła sobie pozwolić na zatrzymanie jednej tylko służącej i była to właśnie Hanna. Żarliwa prezbiterianka uważała cały świat za miejsce nieco zwariowane, a rodzaj ludzki określała słowami: „nic dobrego”. Nawet natrętni handlarze zachodzący do majątku czuli przed nią respekt, a lady Armstrong mogła mieć pewność, że jeśli jakiś mężczyzna miałby ochotę porozmawiać z Ilonką nie będąc jej najpierw przedstawionym, zostanie zmiażdżony spojrzeniem Hanny, nim z jego ust padnie pierwsze słowo.

– Hanno – zwróciła się lady Armstrong do starej pokojówki – obawiam się, że będzie to dla ciebie długa i nużąca podróż. – Zawsze traktowała służbę bardzo grzecznie i uprzejmie, w konsekwencji nie sposób jej było niczego odmówić.

– Praca to praca, proszę pani – odparła służąca.

– Dobry Bóg ani razu nie wspomniał, że ma być przyjemnością!

– Wiem, że otoczysz panienkę Ilonkę troskliwą opieką – podjęła lady Armstrong.

– Tego może być pani pewna, proszę pani.

– A jednak – ciągnęła lady Armstrong, jakby mówiła do siebie- wolałabym, żeby pan wysłał was obie do Bedfordshire naszym powozem.

Hanna mocno zacisnęła usta. Z taką miną robiła straszne wrażenie. Dobiegała siedemdziesiątki, twarz miała pooraną zmarszczkami i kiedy była zła, wyglądała – według słów pewnego impertynenckiego lokaja – „zupełnie jak stary gargulec”.

Służąca nigdy do końca nie zaakceptowała sir Jamesa, nie przepadała za nim już wówczas, gdy ubiegał się o rękę jej pani. Co ciekawe, w niczym nie przeszkodziło jej to cieszyć się znaczną poprawą warunków życia w następstwie przeprowadzki do nowego domu, choć gotowa była go znienawidzić natychmiast, gdyby „jej paniom”, jak nazywała w myślach pułkownikową wraz z córką, stała się najmniejsza krzywda.

– Nie jest mi przykro, że będę musiała jechać dyliżansem pocztowym – powiedziała Ilonka do matki, kiedy zostały same – ale żal mi pozostałych podróżnych, którzy będą musieli wytrzymać z Hanną! Trudno wyrazić, mamusiu, jak bardzo potrafi być czasem despotyczna.

– Znam ją dobrze i wiem, do czego jest zdolna – odparła rozbawiona lady Armstrong.

Oczy obu kobiet – matki i córki – roziskrzyły się wesołością na wyobrażenie sztywno siedzącej Hanny, przytłaczającej innych pasażerów dyliżansu samą tylko obecnością. Z pewnością jeśli spróbują zabawiać się wesołą głośną rozmową, wkrótce zapadnie ciężka cisza, a jeżeli ktoś niebacznie ośmieli się cokolwiek mruknąć pod nosem, zostanie zmiażdżony takim spojrzeniem pełnym dezaprobaty, że będzie wolał pośpiesznie zamknąć oczy i udawać sen, niż narazić się raz jeszcze. Na grę w karty, którą panowie lubili skracać sobie czas podróży, Hanna patrzyła krzywym okiem tak długo, aż ją wszystkim obrzydziła, a małe dzieci, w dyliżansie często niesforne i hałaśliwe, w obecności tej szczególnej osoby chowały bojaźliwie głowy za plecami matek.

– Będę pod doskonałą opieką – rzekła Ilonka.

– Nie martw się o moją podróż, mamusiu.

Raczej o to, co się ze mną stanie, kiedy już dotrę do Chmurnego Zamku. Swoją drogą, jaka trafna nazwa!

Roześmiały się obie.

– Och, moje kochanie – westchnęła lady Armstrong – gdyby tylko ludzie godni nie byli równocześnie tacy ponurzy i odpychający! Agata Adolphus rzeczywiście robi w życiu wiele dobrego, ale z pewnością większość z tych, których obdarowuje miłosierdziem, ma jej za złe sposób, w jaki to czyni.

Ilonka zarzuciła matce ręce na szyję i ucałowała gorąco.

– Tak cię kocham, mamusiu! Ty zawsze wszystko rozumiesz najlepiej. Jeżeli więc po powrocie od pani Adolphus zrobię coś naprawdę szalonego, nie wolno ci będzie mnie winić!

Lady Armstrong krzyknęła z cicha.

– Och, Ilonko, nie powinnam była tego mówić!

Proszę cię, kochanie, po prostu zachowuj się tak, bym mogła być z ciebie zadowolona. Masz wiele naturalnego wdzięku. Być może, nawet Agata Adolphus nie będzie dla ciebie taka straszna.

– Będzie! – rzuciła Ilonka lekko. – Ona jest jak skała Gilbraltaru… nic jej nie zmieni, nawet burza ani trzęsienie ziemi. A już na pewno nie ja.

Znowu się roześmiały, ale następnego ranka Ilonka nie potrafiła już znaleźć powodów do wesołości.

Gotowa do wyjazdu, przytuliła się mocno do matki.

– Kocham cię, mamusiu! – szepnęła. – Nie znoszę być daleko od ciebie.