Bezgłośnie przemknęła w stronę drzwi, lecz były zamknięte od zewnątrz na klucz.

O Boże, pomyślała. Jak to możliwe? Po południu przecież razem z Andrejem zabarykadowali komodą tajne przejście przez szafę, nikt więc nie mógł się tędy przedostać.

Teraz jednak niczego nie sprawdzili, pewni, że dobrze się spisali. Tymczasem każdy mógł wejść na górę i odsunąć komodę.

Marie – Louise nie miała wątpliwości, że w pokoju ktoś jest. Ktoś, kto ostrożnie i nieubłaganie przesuwa się coraz bliżej w jej stronę.

Dlaczego nie woła Andreja? I dlaczego tak długo go nie ma?

Wiedziała, dlaczego. Rozum podpowiadał jej, że to on sam czai się obok w ciemności.

Nie mógł to być nikt inny.

Mimo woli jęknęła cicho. Usłyszała, że ten ktoś na moment znieruchomiał, błyskawicznie zwrócił się w jej stronę i w mgnieniu oka znalazł się przy niej.

Marie – Louise cofnęła się, ale została wciśnięta w narożnik pokoju tuż przy drzwiach i nie mogła już uciekać. Poczuła gorący oddech na swym policzku. Nagle coś ostrego dosięgło jej szyi.

Odruchowo odrzuciła głowę i napastnik jej nie trafił.

Wreszcie zaczęła krzyczeć. Wtedy zasłonił jej usta dłonią. Szalał z wściekłości. Poczuła ostry, kłujący ból na twarzy. Wołając o pomoc, resztką sił złapała rękę, która kaleczyła jej twarz, i wygięła ją do tyłu. Jakiś przedmiot upadł z brzękiem na podłogę. Nieznana postać biła jeszcze na oślep, po czym wyrwała się energicznym szarpnięciem. Marie – Louise usłyszała odgłos zamykanych drzwi do szafy i w pokoju zapadła cisza.

Krew spływała jej na oczy, twarz piekła od licznych skaleczeń. Z lękiem dotknęła szyi. To tylko zadrapanie. Dzięki Bogu, pomyślała.

W tej chwili zapaliło się światło. Wkrótce usłyszała lekkie kroki Andreja i odgłos klucza przekręcanego w zamku.

– Przepraszam, że to tyle trwało – powiedział. – Musiałem zejść na dół do piwnicy i… Malou! Co się stało?

Usiadła wyczerpana na brzegu łóżka, próbując zatamować chustką krwawienie.

– Wybacz mi, Andrej – szepnęła. – Czy możesz mi wybaczyć?

– Wybaczyć ci? – spytał zdumiony i usiadł obok, że by obmyć jej twarz ręcznikiem zmoczonym zimną wodą. – Czy ktoś tu był? Jakim cudem się przedostał?

– Myślałam, że to ty – łkała. – Ale tylko na początku. Potem przekonałam się, że to ktoś o wiele niższy. Wszedł przez szafę.

– Ale przecież zabarykadowaliśmy to przejście! O Boże, że też tego nie sprawdziłem! A ty nie mogłaś się stąd wydostać. Och, biedna mała Malou, co ja takiego uczyniłem?

– Jak wyglądam? – spytała nieoczekiwanie z typową kobiecą kokieterią.

– Nie najgorzej. Tylko parę zadrapań. Czy masz plaster?

– Tak, w torebce. Spotkałeś kogoś na schodach?

– Nie, z poddasza jest kilka wyjść.

Czuła się zupełnie bezwolna. Patrzyła, jak Andrej szuka plastra w torebce, i bez słowa poddała się jego troskliwej opiece. Ostrożnie przemywał zadrapania i zakładał opatrunki.

Chociaż twarz bardzo piekła, Marie – Louise czuła się cudownie. Sprawiało jej przyjemność, kiedy Andrej ciepłymi palcami dotykał jej skóry.

Nie wytrzymała. Złapała go za rękę i szybko ucałowała.

– Czy mi wybaczysz? – szepnęła.

– Nie ma czego wybaczać. O, nakleiłem ci plaster w poprzek nosa, ale dzięki temu jesteś bardziej intrygująca – roześmiał się.

– A co z szyją?

– Dwa ślady, które prawdopodobnie miały być ukłuciem, ale zostały tylko draśnięcia.

– Miałam szczęście i dzielnie walczyłam, jeśli tak mogę o sobie powiedzieć. Nasz gość upuścił coś na podłogę.

Andrej rozejrzał się.

– Rzeczywiście, spójrz! Małe zaokrąglone nożyczki do paznokci. Powinniśmy je przekazać policji. Mam nadzieję, że nie było na nich jakiegoś środka trującego.

– Nic takiego nie czuję. Przynajmniej na razie.

Andrej usiadł na łóżku i objął czule Marie – Louise.

– Domyślasz się chyba, kto to był? – spytał.

– Mam pewne podejrzenia.

– Sposób postępowania, próba oszpecenia twojej twarzy, wskazuje na kobiecą zazdrość, prawda?

– Pomyślałam o tym samym. A ślady na szyi miały rzucić podejrzenia na ciebie. Ale była to osoba drobna i szczupła, zupełnie niepodobna do ciebie.

– Svetli jeszcze nikt nie odtrącił. Musi być wściekła.

– Istotnie była.

– Nic jej nie obchodzę. Chciała tylko mieć we mnie wiecznego adoratora. Jednak nie daruje żadnej kobiecie, która wejdzie jej w drogę. Strzeż się, Malou.

Przytuliła się do niego i westchnęła. – Chateau Germaine mnie przeraża. Chciałabym, abyśmy znowu znaleźli się w domu przy cmentarzu. Teraz, kiedy wiem, że nie zależy ci na Svetli, odrzuciłabym wszelkie zasady i nauczyła cię kochać. – Roześmiała się. – Ale prawie wszystko zapomniałam. Pięć lat to dużo czasu. Nie pamiętam już, jak wyglądali i jak się nazywali ci wszyscy chłopcy. W pewnym sensie jestem więc czysta.

Poczuła, że zadrżał.

– Och, gdybyśmy tam teraz mogli być, tylko ty i ja, z dala od strachu. Ale strach, który tkwi głęboko w duszy, zabiera się wszędzie z sobą, Malou. Nigdy się od niego nie uwolnię.

Ostrożnie odwróciła głowę, żeby plaster za bardzo nie ciągnął skóry. Nagle jakby ją olśniło. Wyprostowała się i zawołała:

– Andrej! Zapomniałam o jednej rzeczy, którą kiedyś przeczytałam w pewnej książce. Wstań!

Spojrzał na nią pytająco, ale usłuchał.

– Spójrz w to lustro! Co w nim widzisz?

– Ciebie i mnie. A dlaczego?

– A co widzisz na podłodze u swoich stóp? Swój cień, prawda? No, właśnie. Och, Andrej, możemy spokojnie zapomnieć o najważniejszym z twoich zmartwień.

– Nie rozumiem…

Chwyciła go za ramiona, jej twarz promieniała radością.

– Prawdziwy wampir, taki z wierzeń ludowych, zupełnie traci rozum na widok krwi. Lecz ty opatrzyłeś mnie troskliwie i ze spokojem. Wampir nie ma cienia ani odbicia w lustrze. A ty posiadasz jedno i drugie. Kimkolwiek byś był, Andrej, to na pewno nie krążyłeś w świecie cieni przez setki lat.

Zaczął się śmiać, z początku trochę niepewnie.

– Nigdy tak naprawdę w to nie wierzyłem. Tylko czasami…

Roześmiał się radośnie i szczerze.

– Wiesz, jak mi ulżyło? Ależ byłem głupi!

Śmiech zamarł mu na ustach. Spojrzał na Marie – Louise z dziwnym smutkiem w oczach.

– Pomóż mi, Malou! Pozwól mi wierzyć, że jest ktoś na świecie, komu naprawdę na mnie zależy! Pomóż mi się wydostać z mego więzienia strachu, uprzedzeń i kompleksów!

– Jak mam tego dokonać? – spytała bezradna. – Znam na to tylko jeden sposób, ale potem będziesz mną pewnie gardził.

– Nie – szepnął. – Nie tobą. Nigdy nie mógłbym tobą gardzić.

– Oddam ci się bez reszty i przekonam, że mam do ciebie bezgraniczne zaufanie. Tego właśnie chcesz, prawda? Ale jeżeli potem się ode mnie odwrócisz, złamiesz mi serce.

– Rozumiem – skinął głową. – Musimy na sobie polegać.

Podczas gdy Andrej sprawdzał, czy na pewno nikt nie będzie mógł wejść przez szafę albo przez drzwi, Marie – Louise rozebrała się i położyła do łóżka. Andrej wrócił i usiadł obok na brzegu posłania.

– O, zaciskasz zęby – zauważył. – Kto tu się bardziej boi?

Pogłaskał Marie – Louise po oklejonej plastrami twarzy. Ostrożnie przesunął ręce niżej na jej ramiona, opuszkami palców muskał jej skórę miękko i z uwielbieniem. Na jego twarzy malowały się zdumienie i zachwyt, które wyraźnie zdradzały, że nigdy przedtem nie dotykał w ten sposób kobiety.

Andrej ułożył głowę na piersi dziewczyny. Jego oddech stawał się coraz bardziej równomierny.

Marie – Louise miała ochotę pogłaskać czule jego kręcone ciemne włosy, ale nie była w stanie unieść ręki.

Przez głowę przebiegały jej przeróżne myśli.

Czy to nie skandal, że czuje się taka szczęśliwa w domu, w którego podziemiach leży martwy człowiek?

Stefan…

Nagle usiadła.

– Andrej! O Boże, Andrej, ależ ze mnie idiotka! Ocknął się z oszołomienia i uśmiechnął.

– Znowu? A tym razem dlaczego?

– Czy nie zauważyłeś, jak przeraziła wszystkich śmierć Stefana? Nikt się nie spodziewał, że umrze właśnie on. Ale ja coś widziałam. Widziałam, jak Stefan ukradkiem popijał z butelki pernoda. Czy pernod jest bardzo mocny? Na tyle, żeby można go zmieszać z trucizną, nie zmieniając zbytnio smaku?

– Myślisz, że…? Oczywiście! Ciocia Wanda nigdy tak naprawdę nie rozumiała, co się dzieje w tym domu. Jej wina polega na tym, że jest ograniczona, próżna i niewiele pojmuje. Chodź, musimy do niej zejść, jak najszybciej!

– Teraz? Jest przecież trzecia w nocy!

– Nie szkodzi. A jeśli zechce się napić? Chodźmy!

Zatrzymał się.

– O Boże, jaka jesteś piękna, Malou! Czy już ci podziękowałem?

– Każdym brzmieniem czułości w głosie, każdym pocałunkiem. Nigdy nie byłam taka szczęśliwa, Andrej.

– Ja także nie. A to dopiero początek. Załóż coś na siebie!

Hrabina zaczęła skrzeczeć jak kura wystraszona przez lisa, kiedy zapukali do drzwi jej sypialni. Na szczęście każde z małżonków miało osobny pokój, w przeciwnym razie przysporzyliby sobie problemów.

Kiedy wreszcie dotarło do niej, kto czeka za drzwiami, niechętnie otworzyła. Trwało to tak długo, że Marie – Louise zastanawiała się, czy ciotka Andreja przypadkiem nie poprawia sobie makijażu.

W końcu dostali się do środka. Staruszka w powiewnym negliżu zaprosiła ich, by usiedli w jej „buduarze”, jak nazywała swoją sypialnię.

– Ciociu Wando, czy dziś wieczorem popijała ciocia pernoda? – spytał Andrej.

Zaczęła energicznie protestować. Ona przecież w ogóle nie pija pernoda.

– To nie żarty – odezwał się Andrej. – Marie – Louise widziała, że Stefan pił w holu ukradkiem z twojej butelki. Wkrótce potem zmarł. Sądzimy, że to ciebie chciano otruć.

Hrabina pisnęła przerażona, a potem w końcu przyznała, że nie piła więcej niż jeden mały łyczek od czasu, jak dostała alkohol. Później bowiem butelka zniknęła z jadalni. Podejrzewała o to Stefana, gdyż on bez przerwy sobie popijał.