Pani Foxglove pogardliwie pociągnęła nosem.
– Twoja pozycja nie pozwala ci na żadną wybredność, zwłaszcza gdy sprawa dotyczy tak trywialnych kwestii.
Kolejne trzy nazwiska na liście również należały do starszych mężczyzn, z których jeden zasłynął jako człowiek okrutny. Krążyły plotki mówiące o tym, że Anthony Ponsoby bijał pierwszą żonę. Niemożliwe, aby Ellie zgodziła się na małżeństwo z człowiekiem, który uważał, że w komunikacji między małżonkami najbardziej przydaje się kij.
– Dobry Boże! – zawołała, kiedy jej wzrok przesunął się na przedostatnie nazwisko na liście. – Robert Beechcombe z całą pewnością nie skończył jeszcze piętnastu lat! Co pani sobie wyobraża?
Pani Foxglove już miała coś odpowiedzieć, lecz Ellie jej przerwała.
– Billy Watson! – zawołała. – Przecież on ma źle w głowie! Wszyscy o tym wiedzą. Jak pani śmie próbować wydać mnie za kogoś takiego jak on!
– Powiedziałam już, że kobieta w twojej sytuacji nie może…
– Proszę nie kończyć – przerwała jej Ellie, cała aż trzęsąc się z gniewu. – Proszę nie mówić już ani słowa!
Pani Foxglove uśmiechnęła się sztucznie.
– Nie wolno ci się tak do mnie odzywać w moim domu!
– To jeszcze nie jest twój dom, stara wiedźmo! – odparowała Ellie.
Pani Foxglove aż się cofnęła.
– Nigdy nie posunęłam się do przemocy – Ellie aż parskała ze złości. – Ale cóż, każde nowe doświadczenie może się w życiu przydać – mówiąc to, złapała panią Foxglove za kołnierzyk i wypchnęła ją za drzwi.
– Pożałujesz tego, co zrobiłaś! – wrzasnęła narzeczona ojca już z podwórza,
– Nigdy nie będę tego żałowała – odparowała Ellie, – Nigdy! Zatrzasnęła drzwi i padła na kanapę. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości: będzie musiała znaleźć jakiś sposób, żeby uciec z domu ojca. Na moment przed oczami stanęła jej twarz hrabiego Billington, ale Ellie prędko ją odsunęła. Nie znalazła się jeszcze w aż tak rozpaczliwej sytuacji, by poślubić człowieka, którego prawie nie znała, z całą pewnością musi się znaleźć jakiś inny sposób.
Zanim nadszedł następny poranek, Ellie już przygotowała plan. Nie była aż tak bezradna, jak chciała wierzyć pani Foxglove. Miała przecież trochę odłożonych pieniędzy. Nie była to wprawdzie suma ogromna, lecz wystarczająca na utrzymanie oszczędnej z natury kobiecie o skromnych wymaganiach.
Ellie przed kilkoma laty złożyła pieniądze w banku, lecz nie zadowoliły jej marne odsetki, zaczęła więc czytać „London Times", zwracając szczególną uwagę na artykuły związane ze światem interesów i handlu. Kiedy poczuła, że zyskała już odpowiednią wiedzę na temat giełdy, zwróciła się do prawnika z prośbą, by odpowiednio ulokował jej fundusze. Oczywiście musiała to zrobić na nazwisko ojca, żaden prawnik bowiem nie zgodziłby się na inwestowanie w imieniu młodej kobiety, a już zwłaszcza działającej bez wiedzy mężczyzny z rodziny. Wybrała się więc do miasta oddalonego od jej rodzinnej wioski, odszukała pewnego pana Tibbetta, prawnika, który nie słyszał nigdy o wielebnym Lyndonie, i oznajmiła mu, że jej ojciec jest odludkiem, wręcz pustelnikiem. Pan Tibbett współpracował z brokerem w Londynie i złotych jajeczek Ellie stale przybywało.
Teraz przyszedł czas, by wyjąć te fundusze. Innego wyboru nie miała, bo życie z panią Foxglove w roli macochy byłoby nieznośne. Za te pieniądze Ellie zdoła się utrzymać do czasu powrotu jej siostry Victorii z przedłużonych wakacji na kontynencie. Victoria poślubiła zamożnego hrabiego, Ellie nie miała więc wątpliwości, że będą w stanie pomóc jej znaleźć swoje miejsce na świecie, może polecą ją jako guwernantkę albo damę do towarzystwa.
Powozem pocztowym wybrała się do Faversham, tam natychmiast skierowała się do kancelarii Tibbett & Hurley i postanowiła czekać na spotkanie z panem Tibbettem. Po dziesięciu minutach sekretarz prawnika wprowadził ją do jego gabinetu.
Pan Tibbett, dostojny człowiek z wielkimi wąsami, podniósł się na jej widok.
– Witam, panno Lyndon – powiedział. – Czy przybywa pani z kolejnymi instrukcjami od ojca? Muszę przyznać, że to prawdziwa przyjemność prowadzić interesy z człowiekiem, który tak bardzo interesuje się swoimi inwestycjami.
Ellie uśmiechnęła się wymuszenie, w głębi ducha niepomiernie się złoszcząc na to, że wszelka chwała za jej świetną orientację w interesach przypada ojcu, lecz w inny sposób nie dało się tego załatwić.
– Sprawa wygląda nieco inaczej, panie Tibbett. Przybyłam, aby wycofać część swoich funduszy, a mówiąc ściśle, połowę.
Ellie nie była pewna, ile może kosztować wynajęcie niewielkiego domku w szanowanej dzielnicy Londynu, ale zdołała zgromadzić blisko trzysta funtów i uważała, że sto pięćdziesiąt powinno wystarczyć.
– Oczywiście – zgodził się pan Tibbett. – Wystarczy, że pani ojciec przybędzie do mnie osobiście, wtedy natychmiast wyjmiemy pieniądze.
Ellie nie posiadała się ze zdumienia.
– Słucham?
– My, w kancelarii w Tibbett & Hurley, szczycimy się wielką skrupulatnością w interesach. Nie mógłbym przekazać tych pieniędzy w ręce żadnej innej osoby. Oddam je tylko pani ojcu.
– Ależ przecież ja od lat omawiam z panem wszystkie inwestycje! – zaprotestowała Ellie. – Na rachunku widnieje moje nazwisko jako współdepozytariusza!
– Właśnie, współ. Pierwszym udziałowcem jest pani ojciec.
Ellie z trudem przełknęła ślinę.
– Mój ojciec jest odludkiem i pan dobrze o tym wie. Nie wychodzi z domu. Jak więc mam go tu sprowadzić? Pan Tibbett wzruszył ramionami.
– Z radością sam go odwiedzę.
– O, nie, to niemożliwe! – odparła Ellie, świadoma, że głos powoli przechodzi jej w pisk. – Obcy ludzie niepomiernie go denerwują. Tu chodzi o jego serce, pan chyba to rozumie. Doprawdy, nie mogę ryzykować takiego zagrożenia!
– Wobec tego będą mi potrzebne pisemne instrukcje z jego podpisem.
Ellie westchnęła z ulgą. Podpis ojca potrafiła podrobić nawet we śnie.
– Oczywiście musi być poświadczony przez innego szanowanego obywatela. – Oczy pana Tibbetta zwęziły się podejrzliwie. – Pani na świadka się nie nadaje.
– Bardzo dobrze, znajdę więc…
– Znam sędziego z Bellfield, może pani uzyskać jego podpis jako świadka.
Ellie poczuła, że serce ścisnęło się jej w piersi. Ona również znała sędziego i wiedziała, że nie ma nadziei na zdobycie jego podpisu na tym jakże istotnym dla niej kawałku papieru, jeśli nie będzie on świadkiem tego, iż to naprawdę ojciec Ellie napisał instrukcję.
– A więc dobrze, panie Tibbett – powiedziała, z trudem dobywając słów. – Ja… zobaczę, co się da zrobić.
Czym prędzej opuściła biuro, przyciskając do twarzy chusteczkę, aby ukryć zdradzieckie łzy. Czuła się jak zwierzę zapędzone w pułapkę. Nie było sposobu na wydobycie od pana Tibbetta należących do niej pieniędzy, a powrotu Victorii z kontynentu spodziewano się dopiero za kilka miesięcy. Ellie przypuszczała, że mogłaby błagać o litość teścia siostry, markiza Castleford, lecz nie była pewna, czy on byłby jej bardziej przyjazny niż pani Foxglove. Markiz niezbyt polubił Victorię, Ellie więc mogła sobie wyobrazić, jakie uczucia żywiłby dla niej, siostry swej synowej.
Wędrowała bez celu przez Faversham, usiłując zebrać myśli. Zawsze uważała się za pragmatyczkę, mogącą ufać własnej bystrości i ciętemu językowi. Nigdy nawet jej się nie śniło, że pewnego dnia może znaleźć się w sytuacji, w której nie zdoła kogoś przegadać.
Tymczasem utknęła w Faversham, odległym o dwadzieścia mil od domu, do którego nie chciała wracać. Nie miała wyjścia, chyba że…
Pokręciła głową. Nie, nie będzie się nawet zastanawiać nad przyjęciem propozycji hrabiego Billington.
Przed oczami znów stanęła jej twarz Sally Foxglove, rozprawiającej o czyszczeniu kominów i starych pannach, które za wszystko powinny być wdzięczne. W porównaniu z nią oblicze hrabiego zaczęło wydawać się coraz przyjemniejsze.
Wprawdzie hrabia nigdy nie wyglądał odrażająco w dosłownym znaczeniu tego słowa, był raczej wprost nieprzyzwoicie przystojny, a Ellie potrafiła to przyznać. Zaliczyła mu to jednak na minus, gdyż z całą pewnością był przez to zarozumiały. Prawdopodobnie miał mnóstwo kochanek, bo bez wątpienia bez trudu potrafił przyciągnąć uwagę kobiet, i tych bardziej przyzwoitych, i tych mniej.
– Ha! – powiedziała na głos i zaraz rozejrzała się dokoła, chcąc się upewnić, że nikt jej nie usłyszał. Ten okropny człowiek na pewno musi kijem oganiać się od kobiet. O, nie, ona na pewno nie chce mieć męża, który zmaga się z tego rodzaju kłopotami.
Ale przecież nie była wcale zakochana w tym człowieku. Może zdołałaby jakoś przyzwyczaić się do roli żony niewiernego małżonka. To wprawdzie wbrew wszelkim wyznawanym przez nią zasadom, lecz alternatywa życia z Sally Foxglove pod jednym dachem wydawała jej się bardziej upiorna.
Pogrążona w rozmyślaniach rytmicznie stukała stopą w ziemię. Wycombe Abbey leżało wcale nie tak daleko stąd, o ile dobrze sobie przypominała, było położone na północnym wybrzeżu Kent, w odległości mili lub dwóch. Bez kłopotu zdołałaby tam dojść piechotą. Nie zamierzała wprawdzie przyjąć propozycji hrabiego na ślepo, lecz stwierdziła, że mogą przynajmniej na ten temat porozmawiać. Może zdołają osiągnąć jakąś zgodę?
Podjąwszy decyzję, Ellie zadarła głowę i ruszyła na północ. Starała się zająć myśli odgadywaniem, ile kroków zajmie jej dotarcie do kolejnego punktu, który sobie upatrzyła. Pięćdziesiąt do tego wielkiego drzewa. Siedemdziesiąt dwa do opuszczonej chaty. Czterdzieści do…
Do diaska! Czy to deszcz? Ellie starła kropelkę z nosa i popatrzyła w górę, Zbierały się chmury i gdyby nie była tak trzeźwo myślącą osobą, gotowa byłaby przysiąc, że gromadzą się nad jej głową.
Wydala z siebie odgłos, który trudno byłoby nazwać inaczej niż warknięciem, i przyspieszyła kroku. Starała się nie zakląć, kiedy kolejna kropla spadła jej na policzek. Następna zmoczyła jej ramię, a następna i następna…
"Urodzinowy prezent" отзывы
Отзывы читателей о книге "Urodzinowy prezent". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Urodzinowy prezent" друзьям в соцсетях.