Kąciki ust Ellie uniosły się w górę.

– Nie wiem, dlaczego panu wierzę – powiedziała. – Ale tak jest.

– Może dlatego, że moja kostka wygląda jak przejrzała gruszka – zażartował.

– Chyba nie – odparła zamyślona.

– Przypuszczam, że jest pan po prostu osobą milszą, niż powszechnie się o panu mówi.

Charles skrzywił się.

– Nie jestem ani trochę… yyk… miły.

– Założę się, że na Boże Narodzenie cała pańska służba dostaje wyższą pensję.

Charles, ku swej irytacji, natychmiast się zaczerwienił.

– Aha! – zawołała Ellie z triumfem. - A więc zgadłam!

– To tylko wzmacnia lojalność – burknął.

– Dzięki temu mają pieniądze na kupno prezentów dla rodziny – stwierdziła miękko Ellie.

Charles mruknął coś pod nosem i odwrócił głowę.

– Piękny zachód słońca, prawda, panno Lyndon?

– Trochę niezręczna zmiana tematu – stwierdziła Ellie z wyższością. – Ale zachód rzeczywiście jest piękny.

– To doprawdy zdumiewające – ciągnął – ile różnych kolorów może pojawić się na niebie. Widzę pomarańczowy, różowy, brzoskwiniowy, a tam jeszcze cień szafranu – wskazał na południowy zachód. – A najdziwniejsze w tym wszystkim jest to, że jutro będzie to wyglądało całkiem inaczej.

– Czy pan jest artystą? – spytała Ellie.

– Och, nie – odparł. – Po prostu lubię zachody słońca.

– Bellfield jest tuż za zakrętem – stwierdziła.

– Doprawdy?

– Wydaje mi się, że czuję w pana głosie rozczarowanie.

– Chyba tak naprawdę nie mam ochoty wracać do domu -westchnął na myśl o tym, co go tam czeka. Wycombe Abbey, olbrzymia kupa kamieni, której utrzymanie kosztuje cholerny majątek. A ten majątek za sprawą upartego ojca za niespełna miesiąc wymknie mu się z rąk.

Ktoś mógł sądzić, że George Wycombe odda sakiewkę przynajmniej w chwili śmierci, ale nie, on nawet zza grobu zaciskał dłonie na gardle syna. Charles przeklął po cichu na myśl o tym, jak dobrze odpowiadał sytuacji ten obraz. Rzeczywiście miał wrażenie, że się dusi.

Dokładnie za piętnaście dni skończy trzydzieści lat. Dokładnie za piętnaście dni każdy okruszek jego schedy zostanie mu odebrany. Chyba że…

Panna Lyndon odkaszlnęła i potarła ręką oko, do którego wpadła jej drobina kurzu. Charles popatrzył na nią, jego zainteresowanie odżyło na nowo.

Chyba że, pomyślał wolno, nie chcąc, by jego przyćmiony alkoholem umysł pominął jakiś ważny szczegół. Chyba że w ciągu tych piętnastu dni zdoła znaleźć sobie żonę.

Panna Lyndon poprowadziła go ku głównej ulicy Bellfield i wskazała na południe.

– Gospoda pod Pszczołą i Ostem jest tam, ale nie widzę pańskiej kariolki. Czy może stać gdzieś z tyłu?

Ona ma taki przyjemny głos, stwierdził Charles. Ma przyjemny głos, przyjemne usposobienie, przyjemne poczucie humoru i – chociaż wciąż nie wiedział, jakiego koloru są jej włosy – przyjemne brwi. I tak przyjemnie się o nią opierać. Chrząknął.

– Panno Lyndon.

– Proszę mi nie mówić, że pan zgubił gdzieś swój powóz.

– Panno Lyndon, mam z panią do omówienia ważną sprawę.

– Czy noga bardziej pana boli? Zdawałam sobie sprawę, że opieranie się na niej to zły pomysł, ale nie wiedziałam, jak inaczej przetransportować pana do miasteczka. Lód z pewnością…

– Panno Lyndon! – prawie krzyknął Charles. Dopiero teraz zamknęła usta.

– Czy sądzi pani, że mogłaby.,. – Kaszlnął, żałując nagle, że nie jest trzeźwy, bo miał wrażenie, że łatwiej byłoby mu znaleźć słowa.

– Słucham, lordzie Billington? – spytała z troską. W końcu wyrzucił to z siebie:

– Czy sądzi pani, że mogłaby pani zostać moją żoną?

2

Ellie go puściła.

Osunął się na ziemię, zaplątany w ręce i w nogi, nie zdołał się bowiem utrzymać na obolałej kostce.

– To okropne z pana strony tak mówić! – krzyknęła Ellie. Charles podrapał się w głowę.

– Wydawało mi się, że po prostu spytałem, czy by pani za mnie nie wyszła.

Ellie mruganiem usiłowała powstrzymać zdradzieckie łzy.

– To bardzo okrutne stroić sobie żarty na ten temat!

– Wcale nie żartowałem.

– Oczywiście, że tak! – odburknęła, ledwie wstrzymując się od wymierzenia mu solidnego kopniaka. – Przecież byłam dla pana taka miła.

– Bardzo miła.

– Wcale nie musiałam się zatrzymywać, żeby panu pomóc.

– To prawda, wcale pani nie musiała.

– Chcę, żeby pan wiedział, że mogłabym wyjść za mąż, gdybym tylko chciała. Pozostaję panną z wyboru,

– Nie śmiałbym pomyśleć inaczej.

Ellie miała wrażenie, że słyszy w jego głosie ton drwiny, i tym razem naprawdę go kopnęła.

– Do diaska, kobieto! – wykrzyknął Charles. – A to za co? Przecież ja mówię najzupełniej poważnie!

– Jest pan pijany – stwierdziła oskarżycielskim tonem.

– Owszem – przyznał. – Ale jeszcze nigdy nie prosiłem kobiety o rękę.

– O, doprawdy – syknęła Ellie. – Jeśli usiłuje mi pan wmówić, że zakochał się pan we mnie od pierwszego wejrzenia, to oświadczam, że nie dam się na to złapać.

– Nie próbuję pani wmawiać niczego w tym rodzaju. Nawet nie próbowałbym obrażać pani inteligencji takimi słowami.

Ellie zamrugała, bo przez głowę przeleciała jej myśl, że mógł obrazić jakiś inny aspekt jej osoby, nie była tylko pewna, który.

– Faktem jest… – urwał i odchrząknął. – Czy sądzi pani, że moglibyśmy kontynuować tę konwersację w jakimś innym miejscu? Może mógłbym usiąść gdzieś na krześle, a nie wśród kurzu.

Ellie przez moment przyglądała mu się zmrużonymi oczami, aż w końcu niechętnie wyciągnęła rękę. Wciąż nie miała pewności, czy on z niej nie kpi, lecz ostatnio potraktowała go bardzo niedelikatnie i z tego powodu gryzło ją sumienie. Przecież nie wolno kopać leżącego, zwłaszcza że upadł za jej sprawą,

Charles skorzystał z pomocy Ellie, by wstać.

– Dziękuję – powiedział cierpko. – Jest pani najwyraźniej kobietą obdarzoną wielką siłą charakteru. Właśnie dlatego rozważam poślubienie pani.

Oczy Ellie znów się zwęziły.

– Jeśli nie przestanie pan ze mnie drwić…

– Zapewniam, że mówię najzupełniej poważnie. Ja nigdy nie kłamię.

– Ani trochę w to nie wierzę – oświadczyła.

– No dobrze, nie kłamię nigdy, gdy chodzi o ważne sprawy.

Ellie, ująwszy się pod boki, zawołała tylko: „Ha!".

W Charlesie wyraźnie wzbierała złość.

– Zapewniam panią, że nigdy nie skłamałbym w takiej kwestii, a poza tym widzę, że wyrobiła sobie pani bardzo złą opinię o mnie. Ciekaw jestem, dlaczego.

– Lordzie Billington, uważany pan jest za największego rozpustnika w całym hrabstwie Kent Twierdził tak nawet mój szwagier.

– Proszę mi przypomnieć, że mam udusić Roberta, kiedy następny raz go zobaczę – mruknął Charles.

– Może pan być największym rozpustnikiem w całej Anglii, i tak bym o tym nie wiedziała, bo od lat nie opuszczałam Kent, ale…

– Podobno rozpustnicy są najlepszymi mężami – przerwał jej.

– Nawróceni rozpustnicy – powiedziała dobitnie. – A ja szczerze wątpię, by planował pan poprawę. A poza wszystkim nie zamierzam pana poślubić.

– Naprawdę chciałbym, żeby pani się zgodziła – westchnął Charles.

Ellie wpatrywała się w niego z niedowierzaniem,

– Pan zwariował.

– Zapewniam, że jestem zdrowy na umyśle – skrzywił się. -To mój ojciec oszalał.

Ellie na moment dopadła wizja gromadki szalonych dzieci i aż się cofnęła. Mówią przecież, że obłęd bywa dziedziczny.

– Ach, na miłość boską! – mruknął Charles. – Nie mam na myśli prawdziwego szaleństwa. Po prostu postawił mnie w sytuacji bez wyjścia.

– Nie rozumiem, jaki to ma związek ze mną.

– Olbrzymi – odparł tajemniczo.

Ellie zrobiła jeszcze krok w tył, uznając, że Billingtona należy jednak zamknąć w domu wariatów.

– Proszę mi wybaczyć – powiedziała prędko. – Powinnam jak najszybciej wracać do domu, jestem pewna, że teraz już da pan sobie radę. Pański powóz… Mówił pan, że jest gdzieś tutaj. Sądzę, że będzie pan w stanie…

– Panno Lyndon! – przerwał jej ostro. Ellie znieruchomiała.

– Ja się muszę ożenić – wyznał Charles bez ogródek. – W dodatku w ciągu najbliższych piętnastu dni. Nie mam wyboru.

– Nie wyobrażam sobie, że mógłby pan zostać zmuszony do czegokolwiek, co panu nie odpowiada.

Charles zignorował jej słowa.

– Jeśli się nie ożenię, stracę cały spadek. Wszystko, co nie jest prawnie przypisane pierworodnemu – zaśmiał się gorzko. – Zostanie mi jedynie Wycombe Abbey, a proszę mi uwierzyć, to kupa kamieni, która wkrótce popadnie w ruinę, jeśli zabraknie mi funduszy na jej utrzymanie.

– Jeszcze nigdy nie słyszałam o podobnej sytuacji – stwierdziła Ellie.

– Nie jest wcale taka niezwykła.

– Wydaje mi się za to niezwykle głupia.

– W tej kwestii, madame, całkowicie się ze sobą zgadzamy.

Ellie, ściskając w dłoniach fałdę brązowej spódnicy, rozważała jego słowa.

– Nie rozumiem, dlaczego uważa pan, że akurat ja mogłabym panu pomóc – powiedziała w końcu, – Jestem pewna, że zdołałby pan znaleźć odpowiednią żonę w Londynie. Przecież Londyn nazywają małżeńskim targowiskiem. Sądzę, że uznano by pana za wielką gratkę.

Posiał jej ironiczny uśmiech.

– Mówi pani o mnie tak, jakbym był zwierzyną, na którą wszyscy mają ochotę zapolować.

Ellie podniosła głowę, popatrzyła na niego i poczuła, że dech zapiera jej w piersiach. Charles był diabelnie przystojny i czarujący, ona zaś najwyraźniej nie pozostawała wobec niego obojętna.

– Wcale nie – zaprotestowała. Wzruszył ramionami.

– Odkładałem to w nieskończoność, wiem. Ale pani się zjawiła, wpadła w moje życie w najbardziej rozpaczliwym…

– Bardzo przepraszam, ale to raczej pan wpadł w moje.

Charles zachichotał,

– Czy mówiłem już pani, że jest pani bardzo zabawna? Pomyślałem więc: „Cóż, ona świetnie się do tego nada", i…