– Mówi pani tak, jakby miała pani w tej kwestii wielkie doświadczenie.

– Zdarzało mi się ratować ranne zwierzęta – odparła, unosząc brwi. – Psy, koty, ptaki…

– Mężczyzn – dokończył za nią.

– Nie – odparła śmiało. – Mężczyzną jest pan pierwszym. Ale nie wyobrażam sobie, żeby mógł się pan aż tak bardzo różnić od psa.

– Pokazuje pani pazury, panno Lyndon.

– Naprawdę? – spytała, unosząc ręce. – Będę musiała pamiętać, żeby je wciągnąć.

Charles wybuchnął śmiechem.

– Jest pani prawdziwym skarbem, panno Lyndon!

– Powtarzam to wszystkim naokoło – odparła Ellie, wzruszając ramionami i uśmiechając się chytrze. – Ale jakoś nikt nie chce mi uwierzyć. Cóż, wydaje mi się, że przez kilka dni będzie pan potrzebował laski. Może nawet przez tydzień. Czy dysponuje pan jakąś?

– Tu? Teraz?

– Miałam na myśli w domu, ale… – urwała, rozglądając się dokoła. Dostrzegłszy leżący w odległości kilku jardów kij, poderwała się z ziemi. – To powinno wystarczyć – oświadczyła, wręczając go lordowi. – Pomóc panu przy wstawaniu?

Nachylił się do niej z szerokim uśmiechem.

– Każda wymówka jest dobra, byle znaleźć się w pani objęciach, droga panno Lyndon,

Ellie wiedziała, że powinna się obrazić, lecz on przecież starał się ją oczarować, w dodatku, niech to diabli, bardzo umiejętnie, Przypuszczała, że właśnie dlatego zasłynął jako niepoprawny uwodziciel. Stanęła więc po prostu za jego plecami i wsunęła mu ręce pod pachy.

– Ostrzegam, nie jestem zbyt delikatna.

– Nie wiem dlaczego, ale wcale mnie to nie dziwi.

– No to liczymy do trzech. Jest pan gotów?

– Przypuszczam, że to zależy od…

– Raz, dwa… trzy! – Ellie, stękając i sapiąc, postawiła hrabiego na nogi. Okazało się to wcale niełatwe, był przecież znacznie od niej cięższy, a na dodatek pijany. Kolana się pod nim ugięły, a Ellie ledwie powstrzymała się od przekleństwa, mocno wbijając nogi w ziemię i starając się go utrzymać. Hrabia zaczął z kolei niebezpiecznie przechylać się w inną stronę, musiała zatem przesunąć się przed niego, żeby nie upadł.

– O, teraz jest bardzo mito – mruknął, przyciskając się do jej piersi.

– Lordzie Billington, nalegam, aby użył pan kija.

– Na panią? – udał zdziwienie jej uwagą.

– Żeby móc iść! - Ellie prawie wrzasnęła. Skrzywił się od tego hałasu i zaraz pokręcił głową.

– To doprawdy bardzo dziwne – mruknął. – Ale mam wielką ochotę panią pocałować.

Ellie wyjątkowo zabrakło słów. Charles przygryzł dolną wargę.

– Wydaje mi się, że chyba po prostu to zrobię – oświadczył w końcu.

To wystarczyło, by Ellie się otrząsnęła. Odskoczyła w bok, a lord, niepodtrzymywany przez nią, znów osunął się na ziemię.

– Dobry Boże, kobieto! – ryknął. – Dlaczego pani to zrobiła? -Bo chciał mnie pan pocałować!

Charles potarł głowę, którą uderzył o pień drzewa. -Ta perspektywa była aż tak przerażająca?

Ellie zamrugała.

– Właściwie nie.

– Proszę tylko nie mówić, że odrażająca – westchnął. – Bo tego, doprawdy, bym nie zniósł.

Ellie odetchnęła i znów wyciągnęła rękę na zgodę.

– Bardzo mi przykro, że pana puściłam, sir.

– Z pani twarzy znów bije bezbrzeżny smutek. Ellie wstrzymała się od tupnięcia nogą.

– Tym razem mówiłam prawdę. Przyjmie pan moje przeprosiny?

– Wygląda na to – odparł, unosząc brwi – że jeśli ich nie przyjmę, to zrobi mi pani krzywdę.

– Niewdzięczny zarozumialec! – burknęła. – Naprawdę staram się pana przeprosić.

– A ja naprawdę staram się przyjąć przeprosiny.

Ujął jej dłoń w rękawiczce. Ellie pomogła mu wstać, ale gdy tylko wsparł się na prowizorycznej lasce, odsunęła się na bok.

– Odprowadzę pana do Bellfield – oświadczyła. – To nie jest tak bardzo daleko. Zdoła się pan dostać stamtąd do domu?

– Zostawiłem kariolkę w Gospodzie pod Pszczołą i Ostem -odparł.

Ellie odchrząknęła.

– Byłabym szczerze wdzięczna, gdyby zachował się pan delikatnie i dyskretnie. Jestem wprawdzie starą panną, ale wciąż muszę dbać o reputację.

Popatrzył na nią z boku.

– Obawiam się, że mam opinię łajdaka.

– Wiem o tym.

– Pani reputacja została prawdopodobnie popsuta jużw momencie, gdy na panią padłem.

– Na miłość boską, zleciał pan z drzewa!

– No tak, oczywiście, ale dotknęła pani gołymi dłońmi mojej gołej kostki.

– Zrobiłam to z najszlachetniejszych pobudek.

– Szczerze mówiąc, uważałem, że pocałowanie pani również będzie szlachetnym postępkiem, lecz pani najwyraźniej się ze mną nie zgodziła.

Ellie zacisnęła usta.

– To właśnie taka zbyt swobodna uwaga, o jakiej mówiłam. Wiem, że nie powinnam się tym przejmować, ale obchodzi mnie, co ludzie o mnie pomyślą, zwłaszcza że będę tu mieszkać do końca życia.

– Naprawdę? – spytał. – Jakie to smutne!

– Nie jest pan wcale zabawny.

– Nie miałem takiego zamiaru.

Ellie westchnęła zniecierpliwiona.

– Niech pan się postara zachowywać przyzwoicie, kiedyś dotrzemy do Bellfield, proszę.

Charles mocniej oparł się na łasce i dwornie się ukłonił.

– Staram się nigdy nie rozczarować kobiety.

– Niech pan przestanie! – krzyknęła, łapiąc go za łokieć i pomagając mu się wyprostować. – Znów się pan przewróci.

– Panno Lyndon, widzę, że zaczyna pani naprawdę się o mnie troszczyć.

Ellie w odpowiedzi burknęła coś, co ani trochę nie przystoi damie, i z dłońmi zaciśniętymi w pięści ruszyła w stronę miasteczka. Charles, kuśtykając, sunął za nią, nie przestawał się przy tym uśmiechać. Ellie jednak maszerowała o wiele szybciej i dystans między nimi stale się powiększał. W końcu Charles zmuszony był ją zawołać.

Ellie odwróciła się, a on posłał jej najmilszy we własnym mniemaniu uśmiech.

– Obawiam się, że nie mogę dotrzymać pani kroku. – Wyciągnął ręce do przodu w błagalnym geście i w tej samej chwili stracił równowagę. Ellie natychmiast podbiegła, żeby go podtrzymać.

– Doprawdy, jest pan chodzącym nieszczęściem – mruknęła, ujmując go za łokieć.

– Kulejącym nieszczęściem – poprawił ją, – I nie mogę.,. -uniósł rękę do ust, żeby zasłonić je, gdy targnęła nim pijacka czkawka. – Nie mogę kuleć tak szybko!

Ellie westchnęła.

– A więc dobrze, niech pan się na mnie wesprze. Wspólnymi siłami zdołamy jakoś doprowadzić pana do miasta.

Charles uśmiechnął się szeroko i mocno objął ją za ramiona, Ellie była drobna, ale silna. Postanowił więc wybadać sytuację i oprzeć się na niej jeszcze mocniej.

Ellie na moment zdrętwiała i westchnęła jeszcze ciężej.

Powoli zaczęli sunąć w stronę miasteczka. Charles czuł, że coraz mocniej opiera się na swojej towarzyszce, nie wiedział tylko, czy opadł z sił przez zwichniętą nogę, czy też przez alkohol. Ale Ellie była taka ciepła, mocna i miękka i znajdowała się tak blisko, że właściwie przestało go obchodzić, w jaki sposób znalazł się w tej sytuacji. Postanowił, że będzie cieszyć się chwilą, dopóki trwała. Przy każdym kroku czuł krągłość piersi dziewczyny i coraz bardziej się przekonywał, że to niezwykle przyjemne uczucie.

– Piękny mamy dzień, nie uważa pani? – spytał, uznawszy, że powinni prowadzić konwersację.

– O, tak – zgodziła się z nim Ellie, lekko zataczając się pod jego ciężarem. – Ale robi się późno. Czy nie ma sposobu, aby poruszał się pan szybciej?

– Nawet ja – Charles zdecydowanie machnął ręką – nie jestem aż takim draniem, żeby fałszywie utykać tylko po to, by cieszyć się towarzystwem pięknej kobiety.

– Niech pan przestanie tak wymachiwać rękami, tracimy równowagę!

Charles nie był pewien, dlaczego, być może przez to, że wciąż był wstawiony, ale spodobało mu się, że powiedziała „my". Było coś w tej pannie Lyndon, co sprawiało, że cieszył się, że jest po jego stronie. Nie wierzył, że mogłaby być groźnym wrogiem, wydawała się lojalna, trzeźwo myśląca i sprawiedliwa. Miała też niezwykłe poczucie humoru. Taką osobę mężczyzna chciałby mieć u swego boku w chwili, gdy potrzebował wsparcia.

Obrócił do niej twarz.

– Przyjemnie pani pachnie.

– Słucham? – syknęła.

I tak zabawnie było się z nią drażnić. Czy pamiętał, żeby dodać to do listy jej zalet? Zawsze przyjemnie otaczać się ludźmi, którzy tolerują żarty.

– Przyjemnie pani pachnie – powtórzył z niewinną miną.

– Takich rzeczy dżentelmen nie powinien mówić damie -oświadczyła.

– Jestem pijany – odparł, wzruszając ramionami bez cienia skruchy. – Nie wiem, co mówię. Ellie podejrzliwie zmrużyła oczy.

– Mam wrażenie, że doskonale pan to wie.

– Ach, panno Lyndon, czyżby chciała mnie pani oskarżyć, że próbuję panią uwieść?

Nie przypuszczał, że to możliwe, lecz jej twarz przybrała jeszcze ciemniejszy odcień purpury. Żałował, że nie widzi koloru jej włosów pod tym potwornie wielkim czepkiem. Brwi miała jasne, komicznie odcinały się teraz od rumieńca.

– Niech pan przestanie przekręcać moje słowa.

– Pani sama przekręca je bardzo zręcznie, panno Lyndon. -A ponieważ Ellie nic nie powiedziała, dodał: – To był komplement.

Przyspieszyła jeszcze bardziej, ciągnąc go za sobą.

– Pan mnie wprawia w zmieszanie, milordzie.

Charles uśmiechnął się, myśląc, że wprawianie panny Eleanor Lyndon w zmieszanie to wspaniała zabawa. Na kilka minut umilkł, a kiedy doszli za zakręt, spytał:

– Czy jesteśmy już prawie na miejscu?

– Sądzę, że minęliśmy przynajmniej połowę drogi. – Ellie popatrzyła na horyzont, nad którym słońce opadało coraz niżej.

– Ojej, robi się późno! Papa mi urwie głowę.

– Przysięgam na grób mego ojca… – Charles starał się, żeby jego słowa zabrzmiały poważnie, lecz przeszkodził mu w tym kolejny atak czkawki.

Ellie obróciła się ku niemu tak szybko, że nosem stuknęła go w ramię.

– Co pan wygaduje, milordzie?

– Próbowałem,,, yyk„. przysiąc, że nie… yyk… nie staram się umyślnie pani opóźniać.