Wiedziała, że wygląda okropnie. Rozczochrane włosy, pobrudzone policzki, żadnego makijażu…

O czym ja myślę? Zamierzam kokietować porywacza?! – obruszyła się w duchu.

– Kim jesteś? – zapytał cicho, patrząc jej w oczy. – Co robiłaś sama na pustyni?

Najedzona, nie czuła się tak przestraszona i bezbronna. W pierwszej chwili chciała skłamać, ale nigdy nie była w tym dobra. Mogła również odmówić odpowiedzi, ale niewzruszone spojrzenie Kardala miało w sobie coś zniewalającego. Uznała, że najprościej będzie powiedzieć prawdę. A przynajmniej jej część.

– Szukam zaginionego Miasta Złodziei.

Spodziewała się niedowierzania lub zaciekawienia, nie przewidziała jednak, że Kardal po prostu wybuchnie gromkim śmiechem.

– Proszę bardzo, śmiej się, na zdrowie – rzuciła ostro. – To miasto naprawdę istnieje. Wiem, gdzie się znajduje, i mam zamiar je odnaleźć.

– Miasto Złodziei jest tylko legendą. – Kardal spoważniał. – Poszukiwacze przygód szukają go bezskutecznie od stuleci. Myślisz, że akurat ty je znajdziesz, mimo że tylu innych nie dało rady?

– Niektórzy tam dotarli. Mam mapy i dzienniki z zapiskami.

– A gdzie są te twoje mapy i dzienniki? – spytał ze słodką ironią.

– W torbie przytroczonej do siodła – fuknęła ze złością.

– Które zniknęło wraz z twoim koniem.

– Tak.

– Oto więc mamy zagadkę: czy coś, co nie istnieje, łatwiej znaleźć z mapą i zapiskami, czy też bez nich?

Sabrina zacisnęła pięści.

– Miasto Złodziei istnieje!

– Nie zamierzasz więc zrezygnować?

– Nie poddaję się tak łatwo. Przysięgam, że wrócę tu i je znajdę.

Kardal wstał i popatrzył na nią z wysoka.

– Podziwiam twoje zdecydowanie. Jednak twój pian ma jeden słaby punkt.

– To znaczy? – Zmarszczyła brwi.

– Żebyś mogła gdziekolwiek wrócić, najpierw muszę cię uwolnić.

ROZDZIAŁ 2

Leżeli obok siebie na piasku pod czarnym nieboskłonem. Sabrina wierciła się niemiłosiernie. Co z tego, że Kardal rozwiązał jej nogi, skoro ręce nadal miała skrępowane, a koniec sznura uwiązano do pasa wodza nomadów.

Kardal bał się jednak, że ta impulsywna kobieta przy pierwszej okazji gotowa jest pognać na oślep w bezkresną pustynię.

Gdy wiązał sznur do pasa, zasyczała:

– To żałosne, co robisz. Jest środek nocy, wokół pustynia. Dokąd mogłabym pójść? Masz mnie natychmiast rozwiązać.

– Cóż za władczy ton – zadrwił. – Jeśli nie zamilkniesz, zaknebluję cię, a zapewniam, że po pewnym czasie robi się to bardzo nieprzyjemne.

Usłyszał, jak gwałtownie wciągnęła powietrze, lecz nie powiedziała już ani słowa, tylko owinęła się szczelniej swoją grubą peleryną. Temperatura ciągle spadała. Kardal wiedział, że za jakiś czas Sabrina z radością przysunie się do niego, by ogrzać się jego ciepłem. Gdyby zostawił ją samą, przed świtem dygotałaby z zimna. Wątpił jednak, by mu za to podziękowała. Kobiety rzadko okazywały się rozsądne.

Już prędzej uwierzyłby, że wygra w kasynie, niż w to, że nie będzie próbowała ucieczki. Dlatego musiała spać ze związanymi rękami. Wprost nie mógł uwierzyć, że wyruszyła samotnie na bezkresną pustkę. Brawura wynikająca z pasji poszukiwawczych czy zwyczajna głupota?

Gdy dostrzegł samotną postać zagubioną wśród piasków, był wstrząśnięty. Wraz z towarzyszami, zgodnie z odwiecznym prawem pustyni, natychmiast ruszył na pomoc. Zdumiał się jeszcze bardziej, gdy okazało się, że jest to kobieta. Wprost oniemiał, kiedy ujrzał jej twarz.

Rozpoznał Sabrinę Johnson vel Sabrę, księżniczkę Bahanii, jedyną córkę króla Hassana. Uosabiała to wszystko, czego Kardal najbardziej się obawiał. Była uparta, samowolna, trudna i zepsuta, a jakby tego było mało, inteligencją przerastała ją nawet palma daktylowa.

Nąjrozsądniej byłoby odwieźć ją do pałacu ojca, choć Kardal wiedział, że król nie zrobi nic, co mogłoby wpłynąć na poprawę jej charakteru. Mówiono, że Hassan nie zajmował się jedynaczką i godził się, by większą część roku spędzała w Kalifornii ze swoją matką. Bez wątpienia była tak samo rozwydrzona i zdemoralizowana jak eksmałżonka króla.

Patrząc na rozgwieżdżone niebo, zadumał się głęboko.

Kardal należał do świata rządzonego przez odwieczną tradycję, zarazem jednak był dzieckiem nowego wieku. Uwięziony między tymi skrajnościami, zawsze próbował znaleźć właściwą drogę i zachowywać się odpowiednio do sytuacji. Akceptował różne rzeczywistości, nigdy jednak nie tracił głębokiego poczucia tożsamości i wiedział, skąd się wywodzi.

Jednak z Sabriną było inaczej. Marnowała swoje życie w Beverly Hills, romansując i oddając się nie wiadomo jak zdrożnym przyjemnościom. Tak żyły niektóre młode kobiety z Zachodu i nikt o nich nie mówił, że niszczą swą przyszłość. Tamta cywilizacja pozwalała na taki styl życia, a piękne i wyzwolone młode kobiety były jej ozdobą i miały należne sobie miejsce.

Jednak Sabrina, choć naśladowała takie życie, nie należała do tamtego świata. Bo tylko udawała, że jest stamtąd. Na nic innego nie było jej stać, jako że miała serce i duszę rozpuszczonego dziecka, a nie dorosłej kobiety, która wie, gdzie przynależy i do czego zmierza.

Zarazem nie należała do ludu pustyni, z którego wywodził się jej ród. Nie rozumiała, a nawet w ogóle nie znała odwiecznych tradycji, które nie pozwalały zapomnieć, skąd się jest. Sabrina nie pasowała ani tu, ani tam, i do niczego się nie nadawała. Gdyby życie było sprawiedliwe, mógłby ją po prostu odwieźć do pałacu jej ojca i na tym wszystko by się zakończyło.

Niestety, życie nie było sprawiedliwe i właśnie tego jednego Kardal zrobić nie mógł. Była to cena, jaką musiał płacić za to, że był przywódcą.

Sabrina przewróciła się na plecy, naprężając linę, którą byli związani. Kardal leżał bez ruchu. Dziewczyna westchnęła rozgoryczona, ale milczała. Po jakimś czasie jej oddech uspokoił się i wyrównał. Zasnęła.

Jutro Kardal będzie musiał zdecydować, co z nią dalej robić. A może w głębi ducha już zdecydował?

Sabrina nie zareagowała w jakiś szczególny sposób na jego imię, najpewniej więc dotąd ukrywano je przed nią.

Kardal uśmiechnął się. Nie zdradzi jej, co ono dla niej znaczy. W każdym razie jeszcze nie teraz.


Sabrina zaczęła się budzić. Ze zdumieniem stwierdziła, że leży na czymś twardym, a wokół jest bardzo gorąco. Szczególnie z jednej strony coś grzało ją szczególnie mocno. Zupełnie jakby…

Gwałtownie otworzyła oczy i natychmiast zrozumiała, że nie znajduje się ani we własnym łóżku w pałacu ojca, ani w swoim pokoju w domu matki. Była na pustyni i leżała na ziemi, przywiązana liną do nieznajomego mężczyzny.

Zaraz jednak wszystko sobie przypomniała. Wyruszyła na wymarzoną wyprawę w poszukiwaniu Miasta Złodziei, wpadła w burzę piaskową, straciła konia i wielbłąda, a na koniec została ujęta i związana przez wodza nomadów, który nie wiadomo co miał z nią zamiar zrobić.

Spojrzała w prawo. Kardal wciąż spał, dzięki czemu mogła mu się dokładniej przyjrzeć. Wprost biła od niego siła. Prawdziwy człowiek pustyni. Jej los spoczywał w jego rękach. Niepokoiło ją to, doprowadzało do furii, ale nie wierzyła, by jej życie było zagrożone. Nie bała się też o swoją cnotę. Było to kompletnie bez sensu, ale przy Kardalu czuła się całkowicie bezpieczna.

Patrzyła na jego gęste rzęsy, na łagodny wyraz ust i silny zarys szczęki. Kim był ten pustynny wódz? Dlaczego więził ją, zamiast odwieźć do najbliższego miasteczka?

Obudził się. Przez chwilę z wielkiej bliskości patrzyli sobie w oczy. Jedno, co zdołała wyczytać w jego wzroku, to rozczarowanie. O co tu chodzi? – pomyślała zdezorientowana.

Kardal spostrzegł, że lina, która ich łączyła, teraz leży luzem na piasku. Wstał, rozwiązał ręce Sabrinie i oznajmił:

– Dostaniesz miseczkę wody do mycia. Jeśli spróbujesz uciekać, tamci ludzie zajmą się tobą. – Ruszył w kierunku swych towarzyszy.

– Jak widzę, rankami tryskasz humorem i miłością do świata – zawołała do jego pleców.

Nie zadał sobie trudu, by jej odpowiedzieć.

– Niech będzie i tak – mruknęła Sabrina.

Potem schowała się pod peleryną i niewielką ilością wody, jaką jej wydzielono, wykonała namiastkę toalety. Potem zbliżyła się do ogniska. Nawet nie spojrzała na jedzenie, bo zwykle robiła się głodna dopiero kilka godzin po przebudzeniu. Natomiast tęsknym wzrokiem zapatrzyła się na dzbanek z kawą. Ten zbawczy napój każdego ranka budził ją do życia.

Poszukała wzrokiem Kardala i wskazała dzbanek. Gdy kiwnął głową, wyjęła kubek z torby przy siodle i nalała sobie parującego płynu. Kawa była gorąca i mocna jak szatan. Sabrina poczuła się jak w siódmym niebie.

Kardal podszedł do niej.

– Jak widzę, smakuje ci. Zwykle dla ludzi z Zachodu i dla prawie wszystkich kobiet jest za mocna.

– Dla mnie nie ma za mocnej kawy.

– Myślałem, że pijesz kawę z mlekiem albo cappuccino.

– Do czegoś takiego nawet się nie zbliżam.

Ruchem ręki nakazał jej, by poszła za nim na skraj obozowiska. Gdy się zatrzymali, Kardal oparł dłonie na biodrach i popatrzył na Sabrinę, jakby była nędznym, wzbudzającym obrzydzenie robakiem.

To tyle, jeśli chodzi o miłą pogawędkę przy porannej kawie.

– Trzeba coś z tobą zrobić – stwierdził oschle.

– Naprawdę? A ja myślałam, że zamierzasz przez resztę życia włóczyć się ze mną po pustyni. Byłam pewna, że realizujesz się życiowo, wiążąc mnie i zmuszając do spania na twardej ziemi.

Kardal uniósł brwi.

– Widzę, że masz więcej energii i jesteś w lepszym humorze niż wczoraj.

– Po prostu wypoczęłam i napiłam się kawy. Wbrew temu, co mówią o mnie plotki, mam niewielkie wymagania.

Jego uśmiech znaczył: „Gadaj zdrowa".

– Jeśli chodzi o twoje przyszłe losy, to są trzy możliwości. Możemy cię zabić i zostawić twoje ciało na pustyni, możemy cię sprzedać jako niewolnicę, wreszcie możemy skontaktować się z twoją rodziną i zażądać okupu.