– Mechanizm otwierający drzwi sprawdza linie papilarne kciuka i skanuje siatkówkę oka. Jeśli dane zgadzają się z danymi wprowadzonymi do systemu, drzwi zostaną otwarte. – Kardal zbliżył się do nich, po czym dotknął palcem czytnika i spojrzał w skaner. Po kilku sekundach wewnętrzne drzwi otworzyły się i obaj mężczyźni znaleźli się w samym sercu centrum dowodzenia, najbardziej strzeżonego miejsca w mieście.

Ściany ogromnego pomieszczenia pokryte były ekranami. Zdalnie sterowane kamery przekazywały obraz każdego szybu naftowego znajdującego się w El Baharze i Bahanii.

– Tutaj są gromadzone wszystkie informacje. – Kardal wskazał rząd monitorów. – Stąd sterujemy przepływem ropy, obserwujemy, jak przebiega proces wydobycia i czy nie doszło do awarii urządzeń wydobywczych. Jeżeli cokolwiek się dzieje, natychmiast informujemy o tym odpowiednie służby. – Kardal wskazał na oddzielną grupę monitorów. – Tutaj zaś zobaczymy w podczerwieni każdego, kto naruszy nasze terytorium.

Givon podszedł do ekranów telewizyjnych i przyglądał się widocznej na jednym z nich grupie nomadów. Mężczyźni jechali na wielbłądach i sprawiali wrażenie, jakby w ogóle nie zauważyli znajdującego się za ich plecami ogromnego szybu naftowego.

– Czy to straż wewnętrzna?

– Takie oddziały regularnie patrolują pustynię. Używamy również helikopterów, ale to nie wystarcza. Teren, którego musimy pilnować, jest za duży, a ci, którzy chcieliby nam przysporzyć kłopotów, posługują się coraz bardziej wyrafinowanym sprzętem, dlatego również musimy iść z postępem.

Givon obchodził ogromną salę wypełnioną monitorami i komputerami. Czasem przystawał, aby porozmawiać z obsługującymi sprzęt technikami. Kardal stał w miejscu, obserwując swojego ojca. Pragnął, by ta wizyta jak najszybciej dobiegła końca. Był spięty i skrępowany. Nie znosił tego uczucia, a przebywając w pobliżu króla Givona, tak właśnie się czuł. Dopóki rozmawiali o polityce i gospodarce, jakoś sobie radził, ale kiedy temat się wyczerpywał, zupełnie nie wiedział, co powiedzieć.

Wyobrażał sobie, że ojciec będzie bardziej szorstki i arogancki, lecz ku jego zdziwieniu okazał się człowiekiem kulturalnym i rozważnym. Nie uważał się za wyrocznię i wcale nie upierał się przy nieomylności własnych sądów i opinii.

Givon z uśmiechem podszedł do Kardala.

– Stworzyłeś coś zupełnie niezwykłego. W unikalny sposób połączyłeś najnowszą technologię z tradycyjnymi metodami, co dało system bezpieczeństwa z prawdziwego zdarzenia.

Gdy przeszli do sali konferencyjnej i zasiedli za stołem, Kardal powiedział:

– Miasto Złodziei zapewnia ochronę pól naftowych należących do El Baharu i Bahanii, a w zamian za to otrzymuje procent od zysków ze sprzedaży ropy. W naszym więc interesie leży, by nie dochodziło do żadnych incydentów zakłócających wydobycie.

– Zgadzam się z tobą. Wiesz jednak, że są różne stopnie doskonałości, a ty wspiąłeś się na sam szczyt.

Kardal zastanawiał się, czy to, co usłyszał w głosie Givona, naprawdę było dumą. Zrobiło mu się przyjemnie, a jednocześnie poczuł się zirytowany.

– Po prosu się staram jak mogę i mam dobrych współpracowników.

– Nie bądź taki skromny. Jesteś urodzonym przywódcą.

– Chcesz powiedzieć, że to po tobie? – warknął Kardal, zanim zdołał się powstrzymać.

– Kiedy byłeś małym chłopcem, wychowywał cię twój dziadek, a teraz jesteś po prostu sobą. Uważam, że całą zasługę za to, kim się stałeś, należy podzielić między ciebie i niego. – Givon przerwał na chwilę. – Wszystko, co ewentualnie odziedziczyłeś po mnie, z łatwością mogło przepaść bez śladu. W najmniejszym stopniu nie przypisuję sobie zasługi za twój sukces, a jednak czuję się dumny. Każdy ojciec ma do tego prawo. Nawet tak kiepski ojciec jak ja.

Choć Kardal miał ochotę wybiec z sali i przerwać tę rozmowę, wiedział, że nie ruszy się z miejsca. Zrozumiał, że i on, i Givon, od kiedy tylko Cala wystosowała swoje zaproszenie, dążyli do tej chwili.

– Już dawno powinienem tu przyjechać. – Givon spojrzał na syna.

– Po co? Czy wtedy coś by się zmieniło?

– Być może nic, a być może wszystko. Nigdy się już tego nie dowiemy.

– Z całą pewnością nie otrzymałbyś lepszego systemu ochrony.

– Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. Chodzi o ciebie i o mnie. Musimy o tym porozmawiać bez względu na to, jak bardzo chcesz, by nie doszło do tej rozmowy. Życie nauczyło mnie, że pewne rzeczy można opóźnić, ale tylko bardzo niewielu udaje się całkowicie uniknąć. Nie winię cię za to, że jesteś na mnie zły.

Kardal z trudem panował nad sobą. Miał ochotę zerwać się na nogi i dać upust wściekłości, jaką odczuwał do ojca. Chciał zażądać, by Givon wyjaśnił przyczyny, dla których po tylu latach zachował się tak arogancko i przyjechał do Miasta Złodziei. Pragnął mu wykrzyczeć w twarz, że jest dla niego nikim, że nic nie znaczy i że żadne słowa nie są w stanie zmienić tego, co czuje.

Wypełniały go złość, frustracja, głęboka uraza i poczucie krzywdy. Wszystkie te emocje, których istnienia wcześniej nie przyjmował do wiadomości, teraz dały o sobie znać. Wściekłość była tak silna, że aż dusiła za gardło.

Nagle pomyślał, że Sabrina go przed tym ostrzegała. Mówiła, że musi się przygotować na to, co się stanie, kiedy w końcu zobaczy się ze swoim ojcem. Ostrzegała, że spotkanie może być dla niego tak silnym przeżyciem, że emocje całkiem go przytłoczą.

Ta kobieta jest mądrzejsza, niż miał ochotę przyznać.

– Wiem, że jesteś na mnie zły – powiedział Givon.

– Złość jest zbyt łagodnym określeniem – wycedził Kardal.

– Masz rację. To prawda. Chciałbym… Chcę ci to wytłumaczyć. Czy jesteś gotów mnie wysłuchać?

Chciał krzyknąć, że nie, ale wtedy zachowałby się jak smarkacz, którego przerosła sytuacja. Żałował, że nie ma przy nim Sabriny, która zawsze potrafiła go wesprzeć, a wsparcia bardzo potrzebował.

Po chwili chłodno skinął głową na znak, że wysłucha ojca.

– Dziękuję. – Givon oparł się o krzesło. – Jestem pewien, że słyszałeś opowieści o tym, jak przed ponad trzydziestu laty pojawiłem się w Mieście Złodziei. Kiedy było już jasne, że twój dziadek nie doczeka się męskiego potomka, tradycja nakazywała, abym spłodził syna z jego córką. Zostawiłem więc żonę i synów i przyjechałem tutaj.

– Znam historię mojego miasta – niecierpliwie rzucił Kardal.

– Oczywiście, ale to, co mówię, dotyczy nie suchych faktów, ale przeżyć ludzi związanych z tą sprawą. Jak wiesz, byłem już wtedy żonaty i miałem dwóch synów. Bardzo ich wszystkich kochałem. Moja rodzina nie chciała, żebym tu przyjeżdżał. Ja też nie chciałem. Myśl o tym, że mam uwieść osiemnastoletnią dziewczynę, budziła we mnie odrazę. – Spojrzał na Kardala. – Miałem wtedy tyle lat co ty teraz. Pomyśl, jak byś się czuł, gdybyś musiał zrobić to z córką kogoś, kogo dobrze znasz.

Kardal zaczął się niespokojnie wiercić na krześle. Od razu zrozumiał punkt widzenia ojca, ale nie chciał się do tego przyznać.

– Mów dalej.

– Bez względu na to, co o mnie myślisz, musisz wiedzieć, że nigdy nie zdradzałem żony. Była w ciąży z moim trzecim synem. Stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę, ale obowiązek wzywał. Przyjechałem więc tutaj i poznałem Calę. – Wymawiając imię matki Kardala, król uśmiechnął się, a jego oczy złagodniały. – Była zupełnie inna, niż oczekiwałem. Piękna nie tylko zewnętrznie, wprost promieniała blaskiem płynącym z duszy. Miała zaledwie osiemnaście lat, ale od razu nawiązała się między nami nić porozumienia. Byłem jak zahipnotyzowany. Nigdy wcześniej nie przeżywałem takiego uczucia. Przyjechałem tu, by spełnić swą powinność wobec tradycji, i zaraz zamierzałem wracać. Kiedy jednak poznałem Calę, wszystko się zmieniło. Stało się dla mnie wprost nie do pomyślenia, bym mógł ją tak po prostu wziąć sobie do łóżka. Co innego, gdyby też tego chciała. Spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, poznawaliśmy się. Wkrótce zrozumieliśmy, że coś zaczyna się dziać między nami. Byłem królem i dojrzałym mężczyzną, lecz ta młoda dziewczyna całkowicie mnie oczarowała. Czułem się jak idiota, zarazem jednak nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy. Zrozumiałem, że kocham Calę, i że nigdy tak naprawdę nie kochałem swojej żony. Zdecydowaliśmy więc, że zostanę w Mieście Złodziei.

– Miałeś zamiar tu zostać?!

– Nie chciałem jej opuszczać, więc to było jedyne rozwiązanie.

– Ale jednak wyjechałeś.

– Jeden miesiąc przemienił się w dwa. Wiedziałem, że będę musiał zrzec się korony, że stracę swoich synów i to wszystko, co dotychczas było sensem mojego życia. Byłem gotów to zrobić aż do chwili, gdy przyjechała tu moja żona. Gdy ja byłem w Mieście Złodziei, urodził się mój trzeci syn. Żona podała mi niemowlę i zapytała, czy miałem zamiar ich wszystkich opuścić. Patrząc w oczy mojego maleńkiego dziecka, ujrzałem w nich całą swoją przyszłość. Zrozumiałem, że moje miejsce jest w El Baharze. Grałem, oszukiwałem sam siebie, ale nadszedł czas, by wrócić do obowiązków władcy. Los moich poddanych był ważniejszy niż osobiste uczucia.

Kardal wyobrażał sobie okropną scenę wyjazdu Givona. Znał dobrze swoją matkę i wiedział, że z całą pewnością nie milczała z godnością, gdy spotykało ją największe życiowe rozczarowanie.

– Cala powiedziała ci, żebyś tu nigdy więcej nie wracał. – Kardal wreszcie w to uwierzył.

– Zgodziłem się, ale nie miałem zamiaru dotrzymać słowa. Obiecałem, że wrócę. Ale rok później zmarła moja żona. Zostałem sam z trzema chłopcami, z których najmłodszy miał dopiero rok. Nie mogłem ich zostawić i przyjechać do Miasta Złodziei, nie mogłem ich zabrać ze sobą, bo byli następcami tronu w El Baharze, nie mogłem też przekazać władzy najstarszemu synowi, bo był jeszcze małym dzieckiem. Listownie zaproponowałem więc Cali, by razem z tobą przyjechała do mnie, do El Baharu. Odpowiedziała, że kiedyś zostaniesz Księciem Złodziei, więc musisz się wychowywać w swoim mieście. Myślę, że wciąż czuła się zraniona i mi nie wierzyła. Nie mam do niej o to pretensji. Wycofałem się z danego jej słowa, opuściłem ją, więc jak mogła mi ufać? Na pewno mnie znienawidziła.