– Pokój.

Chicco pochyła się i delikatnie całuje ją w usta. Babi czuje, że zaczyna się z nią dziać coś nowego. Odsuwa się trochę i patrzy w niebo.

– Jaka piękna noc. Popatrz, jaki księżyc! Chicco wzdycha i podnosi oczy.

Kilka lekkich chmur płynie powoli po granacie nieba. Otula ją księżyc, jakby ciesząc się jego światłem, i same jaśnieją jego blaskiem.

– Pięknie, prawda?

Chicco mówi „tak", ale zwyczajnie nie docenia urody tej nocy. Babi patrzy gdzieś dalej. Domy, dachy, łąki wokół miasta, szpalery wysokich pinii, długa ulica, światła jakiegoś samochodu, odległe odgłosy metropolii. Gdyby mogła widzieć lepiej, dostrzegłaby tamtych chłopców, którzy ścigają się na motorach, śmiejąc się i grając na klaksonach. Może rozpoznałaby wśród nich chłopaka podrywającego ją tamtego ranka, kiedy jechała z ojcem do szkoły. I zobaczyłaby, że jest coraz bliżej.

Chicco obejmuje ją i dotyka jej włosów.

– Jesteś dzisiaj taka śliczna.

– Dzisiaj?

– Zawsze.

– Tak już lepiej.

I Babi pozwala się całować.

8

Wiele ulic dalej, w tym samym mieście.

Grubawy kelner w białym, doskonale skrojonym uniformie i z przerzedzoną, nieco spoconą fryzurą przechodzi ze srebrną tacą między zaproszonymi gośćmi. Co chwila jakaś ręka wysuwa się ku niemu i bierze z tacy lekki koktajl z kawałkiem owocu. Inna, szybsza, odstawia pusty kieliszek. Na brzegu ślady szminki. Można łatwo odgadnąć, z którego naczynia piła kobieta i jaki kształt mają jej wargi. Kelner myśli, że byłoby zabawne rozpoznawać kobiety po kieliszkach. Erotyczne odciski linii papilarnych. Z tą podniecającą myślą powraca do kuchni, gdzie dość szybko zapomina o tych holmesowskich fantazjach. Kucharka już na niego pokrzykuje, żeby się zabierał do roznoszenia tego, co nasmażyła.

– Kochanie, pięknie wyglądasz.

W salonie kobieta o intensywnie ufarbowanych włosach odwraca się w stronę przyjaciółki i śmiejąc się, podejmuje grę.

– Czy coś ze sobą zrobiłaś?

– Jasne, znalazłam kochanka.

– Ach tak? Czym się zajmuje?

– Jest chirurgiem plastycznym. Obie wybuchają śmiechem.

Potem, biorąc z tacy smażonego karczocha, wyznaje swój sekret.

– Zapisałam się do salonu Barbary Bouchet.

– Ach tak? I jak tam jest?

– Bajecznie. Też powinnaś zajrzeć.

– Z pewnością to zrobię.

I choć chciałaby spytać, ile to miesięcznie kosztuje, decyduje, że dowie się tego sama, na własny rachunek, w pełnym znaczeniu tego słowa. Chwyta z tacy smażoną mozzarellę połyka ze spokojem, wiedząc, że strawi ją bez trudu. Claudio wyciąga paczkę marlboro i zapala papierosa. Zaciąga się z rozkoszą.

– Ej, masz przepiękny krawat.

– Dziękuję.

– Naprawdę ci w nim ładnie, poważnie. Claudio z dumą prezentuje swój bordowy krawat, potem trochę instynktownie ukrywa papierosa w opuszczonej dłoni i rozgląda się za Ralfaellą. Widzi kilka nowych osób, z uśmiechem kłania się im z daleka, żony na szczęście wśród nich nie ma, więc znowu spokojnie zaciąga się papierosem.

– Bardzo ładny, prawda? To prezent od Raffaelli.

Niski stolik z kości słoniowej, na nim oliwki, orzeszki pistacjowe w małych srebrnych miseczkach. Szczupła dłoń o dobrze utrzymanych paznokciach upuszcza symetryczne pistacjowe łupinki.

– Martwię się o swoją córkę.

– Dlaczego?

Raffaelli udaje się okazać zainteresowanie na tyle, że Marina kontynuuje swoje zwierzenia.

– Chodzi z jakimś nicponiem, takim nierobem, co przez ty dzień szwenda się po mieście.

– Od dawna się spotykają?

– Wczoraj obchodzili swoje półrocze. Dowiedziałam się tego od mojego syna. Wiesz, co on zrobił, och, wiesz, co on zrobił?

Raffaella odkłada nazbyt szczelnie zamknięty orzeszek.

– No nie, powiedz mi.

– Zaprowadził ją do pizzerii. Wyobrażasz sobie? Do jakiejś pizzerii na corso Vittorio.

– Cóż, chłopcy w tym wieku jeszcze nie zarabiają, być może rodzice…

– Właśnie, kto wie, z jakiej rodziny się wywodzi… Przyniósł jej dwanaście róż, małych, brzydkich, wymiętych, w domu od razu zaczęły się osypywać, na pewno kupił je gdzieś pod światłami. Dziś rano pytam ją: „Co to za śmieci?", a ona: „Żebyś się nie ważyła ich wyrzucać!". Rozumiesz? Ale kiedy wróciła ze szkoły, już ich nie było. Powiedziałam jej, że to wina Ziui, naszej Filipinki, a wtedy ona zaczęła krzyczeć i wybiegła z domu, trzaskając drzwiami.

– W tych sprawach absolutnie nie powinnaś się jej sprzeciwiać, bo będzie jeszcze gorzej. Gloria się zatnie. Zostaw ją w spokoju, zobaczysz, że sama z tym skończy. Jeśli jest między nimi taka różnica… I co, wróciła?

– Nie, zadzwoniła, mówiła że zostanie na noc u tej Piristi, wiesz tej ładnej, pulchnej blondynki, córki Giovanny. On jest dyrektorem w Serafimie, a ona się odnowiła. Może sobie na to pozwolić.

– Poważnie? Wcale tego nie widać…

– Stosują nową technikę, naciągają skórę od tyłu, za uszami… Nic nie widać… Więc co, Gloria może wyjść z Babi? Bardzo bym się z tego cieszyła.

– Ależ oczywiście, chyba żartujesz. Powiem, żeby zadzwoniła do niej.

Raffaella wreszcie może zjeść orzeszka. Przenosi go z otwartej łupinki do otwartych ust, ale nie jest to zamiana dla niego korzystna.

– Filippo? Raffaella mówi, że przekona Babi, aby włączyła Glori do swojej grupy.

– O, świetnie, dziękuję ci.

Filippo, mężczyzna jeszcze młody, o twarzy wypoczętej, wydaje się interesować bardziej pistacjowymi orzeszkami niż przygodami swojej córki. Pochyla się do przodu i wyławia orzeszek, który miał się stać ofiarą Raffaelli. Ta widzi teraz jego tył głowy i za uszami szuka źródła jego zaskakująco młodzieńczego wyglądu.

– Cześć, Claudio.

– Jesteś piękna.

Dziękuje mu perfekcyjnym uśmiechem i musnąwszy jego policzek, oddala się, połyskując henną we włosach za co najmniej sto pięćdziesiąt euro. Czy ona to zrobiła umyślnie? Oczyma wyobraźni już rozbiera ją z sukni i zostawia tylko w bieliźnie… tylko – czy jest tam coś wartego fantazjowania?

Ale właśnie nadchodzi Raffaella. Claudio ostatni raz zaciąga się papierosem i szybko gasi go w popielniczce.

– Za chwilę zaczynamy grać. Bardzo cię proszę, nie rób tego co zwykle. Jeśli nic idzie ci karta, to po pewnym czasie, kiedy nie masz szans na wygraną, pasuj.

– A jeśli będę miał poparcie?

– Wszystko jedno, przy słabej karcie pasuj.

Claudio uśmiecha się grzecznie.

– Tak, kochanie, jak chcesz.

Nie zauważyła papierosa.

– Prosiłam, żebyś nie palił.

Pomyłka.

– Tylko jeden… To mi nie zaszkodzi.

– Jeden czy dziesięć… Ten smród mi przeszkadza.

Raffaella kieruje się do zielonego stolika. Inni goście również. No tak, nic nie ujdzie jej uwagi. Sadowiąc się, Raffaella taksuje wzrokiem kobietę z henną za sto pięćdziesiąt euro. Przez chwilę Claudio boi się, że żona potrafi czytać w jego myślach.

9

Roberta, w euforii z powodu ukończenia osiemnastu lat i wyjątkowo udanej imprezy, która przebiega wręcz doskonale, spieszy do domofonu.

– Ja otworzę! – uprzedza kogoś, kto przesuwa się właśnie z talerzem pełnym pizzetek.

– Cześć. Jest tam Francesca, prawda?

– Jaka Francesca?

– Giacomini, taka blondynka.

– Owszem, mam coś przekazać?

– Nie, jeśli mi otworzysz. Jestem jej bratem, muszę zostawić klucze.

Roberta naciska guzik domofonu, raz, a potem, dla pewności, że zadziałał, drugi. Idzie do kuchni, wyjmuje z lodówki dwie duże coca-cole i wraca do salonu. Spotyka dziewczynę, blondynkę rozmawiającą z chłopcem o nażelowanych, gładkich włosach.

– Francesca, zaraz tu będzie twój brat.

– Ach – reaguje zaskoczeniem dziewczyna i może tylko wydusić jeszcze „dziękuję". Chwilę pozostaje z otwartymi ustami Chłopak usztywniony żelem traci swoje nadęcie i okazuje jej zainteresowanie:

– France', coś nie gra?

– Nie, nie, wszystko gra, tylko… ja jestem jedynaczką!


– To tu. – Siciliano i Hook pierwsi odczytują tabliczkę przy dzwonku na czwartym piętrze. – Nazwisko Micchi, nie?

Schello dzwoni do drzwi, otwierają się niemal natychmiast, Roberta staje w progu i patrzy na gromadę muskularnych i rozczochranych chłopców. Ubrani są swobodnie, jakby na jedną modłę.

– Czym mogę służyć?

Schello wysuwa się do przodu.

– Szukam Franceski, jestem jej bratem.

Jak na zawołanie Francesca pojawia się w drzwiach, a tuż za nią jej nażelowany towarzysz.

– Dobrze, że jesteś, przyszedł twój brat.

Roberta odchodzi. Francesca z niepokojem spogląda na przybyłych.

– No to który z was jest moim bratem?

– Ja! – Lucone podnosi rękę. Pollo też się zgłasza.

– I ja. Jesteśmy bliźniakami, jak w tym filmie ze Schwarzeneggerem: on jest tym głupim. – Wszyscy się śmieją.

– My też jesteśmy braćmi. – Po kolei wszyscy podnoszą rękę. – I bardzo się kochamy.

Chłopiec z nażelowaną fryzurą niewiele rozumie z tego, co się dzieje. Przybiera pozę, która dobrze pasuje do jego włosów.

Francesca bierze Schella na stronę.

– Co ci strzeliło do głowy, żeby sprowadzać tu tych ludzi?

Pollo uśmiecha się, próbuje poprawić na sobie kurtkę, ale bez powodzenia.

– Ta zabawa wygląda na stypę, przynajmniej ją trochę żywimy. No już, France', nie wściekaj się.

– A kto tu się wścieka? Wystarczy, żebyście sobie poszli.

– Sche', już mnie to męczy, przepraszam! – Siciliano wchodzi, nie czekając, aż Francesca ustąpi mu z drogi.

Nażelowany nagle chwyta: są naszprycowani. I błyskawicznie znika, kryjąc się wśród prawdziwych gości w salonie.

Francesca próbuje zatrzymać intruzów.

– Nie, Schello, nie możecie tu wejść.

– Przepraszam, bardzo przepraszam, przepraszam…

Bezpardonowo, jeden po drugim, wkraczają do środka wszyscy: Hook, Lucone, Pollo, Bunny, Step i inni.