– Sto siedemnaście! – I znów w dół.

– Sto osiemnaście! – Step odsapuje i jeszcze przyspiesza.

– Sto dziewiętnaście! – Opada i wraca natychmiast. Siciliano nie ustępuje kroku, choć „pompuje" z coraz większym wysiłkiem, postękując i purpurowiejąc na twarzy.

– Sto dwadzieścia!… Sto dwadzieścia jeden! Nie do wiary, chłopcy!

Nikt już nic nie mówi. Na dole zalega cisza, jak zawsze w wielkich chwilach.

– Sto dwadzieścia dwa!

Tylko muzyka pozostaje jako tło.

– Sto dwadzieścia trzy…

Nagle Siciliano zatrzymuje się w połowie ruchu. Zaczyna krzyczeć, jakby coś w nim rozerwało się na strzępy.

Step podnosi głowę i widzi, jak Siciliano bezsilnie zamiera. Zaczyna się trząść, coraz bardziej dyszeć, krzyczeć, ale jego ramiona nic chcą go słuchać. Jak ranny zwierz, któremu wydarto kawał mięsa, Siciliano wydaje swój ostatni krzyk. Odebrano mu właśnie jego rekord. Powoli, nieubłaganie zaczyna opadać. Przegrał. Z dołu narasta wielkie wołanie, ktoś otwiera piwo:

– Taaak! Oto on, nowy zwycięzca. Step! Rozradowany Schello zbliża się do Stepa, ale ten kręci głową.

Ten gest zdaje się być rozkazem, bo plac znowu milknie. Ten kawałek ze Springsteena brzmi w radiu niemal jak znak od losu dla Siciliana, l'm joing down. Step uśmiecha się do siebie, lewą rękę chowa za plecy i tylko na prawej, z krzykiem, demonstruje ostatnią pompkę. Prawie opada na marmur, patrzy na kamień dzikim wzrokiem, a potem znowu, dygocąc z wysiłku, całą swoją mocą i złością, wciąż na jednej ręce wypycha ciało ku górze. Krzyk wyzwolenia wyrywa mu się z gardła:

– Taaak! – Gdy nic starczało siły, wspomagała ją wola. Nieruchomy, wyciągnięty do przodu, z głową uniesioną ku niebu, trwa tak jak krzyczący posąg – na przekór ciemności nocy i urodzie gwiazd.

– Yahooo! – Schello wrzeszczy jak opętany. Plac eksploduje podobnym krzykiem, uruchamiając motory i skutery, włączając klaksony i wszystkie możliwe źródła hałasu. Pollo zaczyna kopać żaluzje kiosku z gazetami.

Lucone rzuca butelką po piwie w witrynę sklepową. W domach wokół otwierają się okna. Zaczyna wyć jakiś alarm. Stare kobiety w nocnych koszulach pojawiają się na balkonach, wołając z lękiem „co się dzieje?". Ktoś żąda ciszy. Jakaś pani grozi, że wezwie policję. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie motory ruszają. Pollo, Lucone i kilku innych wskakują w biegu na siodełka, z rur wydechowych strzelają białe spalmy. Jakaś puszka toczy się w nieznane, wciąż hałasując. Wszystkie dziewczęta rozchodzą się ilu domów. Maddalena jest jeszcze bardziej zakochana. Hook podjeżdża do Stepa.

– Kurde, piękne zawody, co?

– Niezłe.

Inne motory też ustawiają się obok siebie, zajmują całą jezdnię, nie przejmując się klaksonami samochodów, z którymi mijają się w pędzie. Schello podnosi się na swojej starej, przerobionej vespie i woła:

– Jest jakaś prywatka na Cassii, pod tysiąc sto trzydziestym. W bloku.

– Wpuszczą nas?

– Znam tam jedną – zapewnia Schello.

– Kto to?

– Francesca.

– Coś ty, poderwałeś ją?

– Tak.

– No to nas nie wpuszczą.

Śmiejąc się, redukują jednak biegi, a hamując i paląc gumę, składają motory do skrętu w lewo. Niektórzy – podrywając przednie koła, wszyscy – lekceważąc czerwone światło. Potem na pełnym gazie wpadają na Cassie.

7

Zadbane mieszkanie, duże okna, z których widać Olimpikę. Ładne obrazy na ścianach, na pewno jest tu też Fantuzzi. Cztery pudła w kątach salonu rozprowadzają jakiś dobrze zmiksowany kawałek. Muzyka ogarnia młodych ludzi w salonie, którzy, rozmawiając ze sobą, poddają się jej rytmowi.

– Dani, ledwie cię poznałam.

– Ty też jesteś przeciwko mnie?

– Mówiłam o sukience, świetnie ci w niej, naprawdę. Daniela zerka na siebie, Giulia przecież zna tę sukienkę, ale dała się przez chwilę nabrać.

– Ej, Giuli!

– No co, czego się złościsz? Wyglądasz jak Monopane, ta koza z trzeciej „b", która przychodzi do szkoły zawsze zaniedbana…

– Jak ty to robisz, że zawsze jesteś taka sympatyczna?

– Dzięki temu jesteśmy przyjaciółkami.

– A kto mówi, że jestem twoją przyjaciółką? Giulia wychyla się ku niej.

– No dobra, buziaki, zawrzyjmy pokój. Daniela uśmiecha się. Robi krok w jej stronę i zauważa stojącego tuż za nią Palombiego.

– Andrea! – Omija policzek Giulii, spodziewając się, że kiedyś wreszcie trafi na jego usta. – Co u ciebie?

Andrea jakby się zawahał.

– Dobrze. A co u ciebie?

– Bardzo dobrze.

Wymieniają pospieszny pocałunek. Andrea rusza dalej, witając się z którymś z przyjaciół. Znowu pojawia się Giulia, uśmiecha się.

– Nie martw się, to klasyczna poza. Przez chwilę patrzy w jego stronę. On rozmawia to z jednym to z drugim znajomym, potem odwraca się, przygląda się Danieli uważnie, teraz się uśmiecha. Wreszcie się udało.

– Do licha! No jasne, mówiłam, że przesadziłaś… Po prostu cię nie poznał.

Przez salon przechodzi Babi. Niektóre dziewczęta tańczą sobą. W kącie pokoju ktoś zabawia się w didżeja, niby konkurent dla Francesca, próbuje z nikłym sukcesem rapu. Kakaś dziewczyna szaleje w solowym tańcu, wyrzucając wyko ramiona.

Babi uśmiecha się i kręci głową.

– Pallina!

Zaokrąglona twarzyczka, obramowana długimi, kasztanowymi włosami i udziwnionym kosmykiem z boku, odwraca się.

– Babi, uauuu! – Dziewczyna biegnie do niej, obejmuje ją i całuje, prawie unosząc w powietrze.

– Jak się masz?,

– Doskonale. Mówiłaś, że nie przyjdziesz.

– No właśnie, byliśmy z Demą na zabawie w Olgiacie, ale nie masz pojęcia, co za nudy! Zaraz zwialiśmy stamtąd. No i jesteśmy tutaj… A co, nie jesteś zadowolona?

– Coś ty, jestem bardzo zadowolona. Zrobiłaś łacinę? Pamiętaj, że ona cię jutro wyrwie, tylko ciebie brakuje, żeby zamknąć rundę.

– Tak, wiem, uczyłam się przez całe popołudnie, ale potem musiałam wyjść z matką i pojechać do centrum. Popatrz, co sobie sprawiłam, podoba ci się?

Robi zręczny piruet, bardziej jak tancerka niż modelka, aż jej wesoły kombinezon z granatowej satyny nabiera powietrza.

– Bardzo…

– Dema powiedział, że jest mi w tym świetnie…

– Jeszcze by nie! Znasz moją teorię, prawda?

– Och, przecież przyjaźnimy się od wieków!

– Tak, tak, ale moją teorię pozwól mi zachować.

– Cześć, Babi. – Chłopiec o miłym wyglądzie, z brązowymi kędziorami i jasną cerą podchodzi do nich.

– Cześć, Dema, co u ciebie?

– W porządku. Widziałaś, jaki ciuch ma Pallina?

– Owszem. Pominąwszy moją teorię, całkiem dobrze w nim wygląda. – Babi uśmiecha się do przyjaciółki. – Idę przywitać się z Robertą, bo jeszcze nie złożyłam jej życzeń.

Odchodzi. Dema odprowadza ją wzrokiem.

– Co to za historia z tą jej teorią?

– Och, nic… Wiesz, jaka ona jest… To kobieta tysiąca teorii i żadnej praktyki. Albo prawie…

Pallina śmieje się, potem przypatruje się lepiej Demie. Ich spojrzenia na chwilę się krzyżują. Miejmy nadzieję, że tym razem nie miała racji.

– No, chodź potańczyć.

Pallina bierze go za rękę i prowadzi między tańczących.

– Cześć, Roby, najlepsze życzenia!

– O, Babi, cześć! – Wymieniają dwa szczere pocałunki.

– Podobał ci się prezent?

– Prześliczny, naprawdę. Właśnie taki, jakiego potrzebowałam.

– Wiedzieliśmy o tym… To był mój pomysł. W końcu stale się spóźniasz na pierwsze lekcje, a przecież nie mieszkasz daleko – wyjaśnia z uśmiechem Babi.

Za ich plecami pojawia się Chicco Brandelli.

– Coście jej wymyślili?

Babi odwraca się i na jego widok gasi uśmiech.

– Cześć, Chicco.

– Dostałam od nich przepiękne radio z budzikiem.

– A, to mile, naprawdę!

– Wiesz, on też zrobił mi prześliczny prezent.

– Tak? Co takiego?

– Poduszkę, całą z koronki. Już ją położyłam na łóżku.

– Uważaj, bo zechce ją wypróbować.

Babi uśmiecha się kwaśno do Brandellego i odchodzi W stronę tarasu. Roberta śledzi ją wzrokiem.

– Mnie poduszka naprawdę się podoba.

Jest szczera, nawet gotowa byłaby wypróbować ją razem z nim.

Chicco uśmiecha się do niej.

– Wierzę ci. Przepraszam na chwilę.

Odchodzi, a ona woła za nim, starając się go w jakiś sposób zatrzymać:

– Zaraz podadzą makaron!…

Na tarasie są miękkie fotele z jasnymi poduszkami haftowanymi w kwiaty i altana z kolorowymi światłami, ukrytymi w kępach roślin. Wzdłuż ogrodzenia ciągną się krzaki jaśminu. Babi przechadza się po ceglanej posadzce, świeży, wieczorny wiatr czesze jej włosy, pieści skórę, zbierając z niej odrobinę zapachu perfum, a zostawiając ślad w postaci gęsiej skórki.

– Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła?

Babi, uśmiechając się do siebie, otula się dokładnie żakietem, zapina wszystkie guziki.

– To, co powinieneś zrobić, żeby mnie nie rozgniewać! Chicco podchodzi bliżej.

– Taka piękna noc… Głupio marnować ją na sprzeczki.

– Ja lubię się sprzeczać.

– Zauważyłem.

– Ale potem lubię zawierać pokój… Tak, to lubię najbardziej. Choć tobie, nie wiem czemu, jakoś nie potrafię wybaczyć.

– To znaczy, że jesteś rozdarta wewnętrznie. Trochę ci było ze mną miło, a trochę nie. Normalka. Wszystkie kobiety tak mają.

– Te „wszystkie" to twoje nieszczęście…

– Poddaję się… Podobał ci się ten wczorajszy film?

– Gdyby pozwolono mi go spokojnie obejrzeć!

– Powiedziałem, że się poddaję. To znaczy, przyślę ci kasetę do domu i zobaczysz go sobie sama, nikt ci nie będzie przeszkadzał. A propos, wiesz, co słyszałem?

– Co?

– Że pewne rzeczy smakują bardziej w śmietanie… Babi śmieje się, udając, że go uderza.

– Świntuch!

Chicco zatrzymuje jej uniesioną rękę.

– Żartowałem. Pokój?

Ich twarze są blisko siebie. Babi patrzy mu w oczy. Są bardzo ładne, prawie jak jego uśmiech. Teraz ona się poddaje.