Domofon dzwoni jak szalony. Pani domu przebiega pospiesznie przez salon, drzwi się otwierają i staje w nich Pallina. Ma bladą twarz i jest cała rozdygotana. Oczy ma pełne bólu i mokre od łez. Step szybko do niej podchodzi. Ona patrzy na niego, z trudem powstrzymując szloch.

– Pollo nie żyje. – Pada mu w ramiona, szukając czegoś, czego nie znajdzie nigdzie. Jego przyjaciel, jej chłopiec, ten śmiech głośny i otwarty. Natychmiast popędzili z Babi jej grekiem 10, otrzymanym niedawno w prezencie od rodziców. We troje w tym samochodzie, wszyscy pod ciśnieniem czegoś nowego, co w ciszy łączy cierpienie. Potem zobaczył go. Błyskające światła wokół jednego punktu. Motoru jego przyjaciela. Znienawidzone mundury i samochody policji wokół Polla, leżącego na ziemi bez siły, by się śmiać, żartować, kpić i mówić głupoty. Ktoś wymierza coś z metrem w ręku. Ktoś inny przygląda się. Ale nikt nie może wiedzieć ani zmierzyć tego, co odeszło. Step pochyla się nad nim w milczeniu, głaszcze twarz przyjaciela. Tym gestem miłości, którego nie zaznał przez lata przyjaźni, do której nie był dopuszczony. I szepce, płacząc:

– Będzie mi ciebie brakowało.

I Bóg tylko wie, jak był szczery.

Kawa dopita. Raptem czuje potrzebę wysłuchania wiadomości z „Corridę delio Sport", przeczytanych głosem tego obijającego się tu faceta, który terroryzuje mu gosposię, który wchodzi rano do jego domu, budząc go, który przechodzi przez jego życie z hałasem i śmiechem. Zastanawia się, od kiedy już nie jada kanapek z łososiem. Od dawna, od wtedy. Ale teraz dziwnie nie ma na nie ochoty. Może dlatego, że gdyby chciał, mógłby je mieć.


Babi przygląda się prezentowi, który kupiła dla Palliny. Jest przed nią, na stole, owinięty w czerwony papier i złotą tasiemkę. Wybrała go starannie, powinien podobać się Pallinie, zapłaciła niemało. Ale jest jeszcze przed nią, tu. Nie dzwoniła do niej, nie rozmawiały ze sobą. Ileż to zmieniło się w stosunkach z Palliną. Już nie jest ta sama, źle im się rozmawia. Może dlatego, że po maturze wybrały różne drogi. Ona zapisała się na wydział ekonomii i handlu, Pallina do Instytutu Grafiki. Zawsze lubiła rysować. Przypomina sobie te wszystkie liściki, jakie jej przysyłała podczas lekcji. Karykatury, jakieś dowcipy słowne, komentarze, twarze koleżanek. Zgadnij, kto to? Była tak świetna, że Babi bez trudu odgadywała. Patrzyła na rysunek, podnosiła głowę i jest. To ta z brodą wysuniętą, z uszami nieco odstającymi i przesadnym uśmiechem. I śmiały się do siebie na odległość, zwyczajne koleżanki, wielkie przyjaciółki. Każdy pretekst był dobry, żeby uwspólnić sprawę, niemal dumne ze swej żywiołowości, nie ukrywające swoich uśmiechów.

A potem tamten wieczór i dni następne, i cały miesiąc. Długie milczenia, płacze. Polla nie ma już, a ona nie może się z tym pogodzić. Aż któregoś dnia została wezwana przez matkę Palliny. Poleciała tam natychmiast. Zastała ją w domu, na łóżku, rzygającą. Wydudliła pół butelki whisky, zagryzając garścią validolu. Samobójstwo ubogich, oceniła Babi, kiedy Pallina doszła nieco do siebie. Pallina najpierw się roześmiała, a potem rozpłakała w jej ramionach. Matka pozostawiła je same, nie bardzo wiedząc, co robić. Babi głaszcze Pallinę po głowie.

– Daj spokój, Pallina, nie rób tego więcej. Wszyscy przechodzimy momenty krytyczne, wszystkim co najmniej raz przychodzi do głowy, żeby ze sobą skończyć, bo nie warto już żyć. Ale czy nie pamiętasz, jak smakują rogaliki u Mondiego, pizza u Baffetta, lody u Giovanniego? – Pallina uśmiecha się, wyciera łzy nadgarstkiem i pociąga nosem.

– Ja też, dość dawno temu, kiedy zdradził mnie ten gówniarz Marco, chciałam umrzeć, nie mogłam tego wytrzymać, nie widziałam sensu życia. Ale potem wyszłam z tego, ty mi pomogłaś, zabierałaś mnie ze sobą, poznałam Stepa. Pewnie, teraz chciałabym zabić jego wraz z jego sposobem życia, ale to lepsze, nie?

Wybuchają śmiechem. Pallina jeszcze pochlipując, Babi, podając jej papierowe chusteczki. Ale od tego dnia coś zaczęło się zmieniać między nimi, coś się zacięło. Dzwoniły do siebie coraz rzadziej, a i tak nie miały sobie wiele do powiedzenia.

Może dlatego, że okazawszy przyjacielowi swoją słabość, człowiek już nie jest wobec niego tak swobodny. Może dlatego też, iż sądzimy zawsze, że nasze cierpienie jest jedyne, nieporównywalne, jak wszystko to, co nas dotyczy.

Nikt nie kocha tak, jak my kochamy, nikt nie cierpi tak, jak my cierpimy. Brzuch przecież boli mnie, nie ciebie. Może Pallina nigdy jej nie wybaczyła, że tego wieczoru bawiła się ze Stepem, a Step, gdyby był tam wtedy, nie pozwoliłby, aby Pollo wystartował; uratowałby go, nie pozwoliłby mu umrzeć; Step był jego aniołem stróżem. Babi patrzy na prezent. Może są jeszcze inne powody, głębiej ukryte, trudniejsze do zrozumienia. Powinna zadzwonić do niej. W Boże Narodzenie wszyscy są dobrzy.

– Babi! – To głos matki. Zadzwoni do Palliny później.

– Tak, mamo.

– Możesz przyjść na chwilę?… Zobacz, kto tu jest. To Alfredo, stoi przy drzwiach.

– Cześć.

Babi trochę się rumieni. W tym się nie zmieniła. Kiedy podchodzi, żeby się przywitać, sama to zauważa. Może w tym nie zmieni się nigdy. Alfredo stara się wyprowadzić ją z zakłopotania.

– Gorąco u was.

– Tak – odpowiada Babi z uśmiechem. Matka zostawia ich samych.

– Nie miałabyś ochoty obejrzeć wystawy szopek na placu del Popolo?

– Owszem, narzucę coś na siebie. Tu jest dość ciepło, ale na dworze musi być zimno…

Uśmiechają się do siebie. On ściska jej rękę. Patrzy na niego życzliwie. A nawet z ciekawością. Dziwne, mieszkają tyle lat w jednym domu, a nigdy się nie poznali przedtem, zauważa.

– Wiesz, uczyłem się dużo w ostatnich latach, przygotowuję pracę dyplomową i musiałem się rozstać z moją dziewczyną.

– Ja też.

– Przygotowujesz się do dyplomu? – Uśmiechnął się.

– Nie, ale rozstałam się z moim chłopcem.

W rzeczywistości Step jeszcze o tym nie wiedział, ale ona już postanowiła. To była trudna decyzja, dojrzewająca wśród kłótni, sporów, problemów z rodzicami, a może też, czemu nie, teraz z Alfredem. Babi wkłada płaszcz. Przechodzi korytarzem. Dzwoni telefon. Babi przez chwilę zatrzymuje się przed aparatem. Jeden dzwonek, drugi. Odbiera pani Raffaella.

– Tak?

Babi stoi obok, patrzy na nią pytającym wzrokiem, jakby niespokojna, że może być do niej. Matka łagodnie kręci głową, zasłania mikrofon ręką.

– To do mnie… Idź już, idź…

Babi żegna ją uspokojona, słowo ciepłe, jak pocałunek.

– Wrócę później.

Raffaella odprowadza ją wzrokiem, krótkim uśmiechem odpowiada na grzeczne „do widzenia" Alfreda. Drzwi się zamykają.

– Halo, słucham? Nie, przykro mi. Babi nie ma w domu. Nie, nie wiem, kiedy wróci.


Step odkłada słuchawkę. Zastanawia się, czy rzeczywiście nie ma jej w domu. Czy by jej powiedziała o tym telefonie. Sam na tej kanapie przy milczącym aparacie, bez nadziei. Przepłynęły szczęśliwe dni, dni uśmiechów, miłości, słońca. Zaczyna ją sobie wyobrażać obok siebie, w jego ramionach, na tej właśnie kanapie, tak, jak było.

Momenty złudzenia, gwałtowne chwile namiętności, godziny samotności. Jeszcze bardziej czuje się osamotniony, pozbawiony nawet dumy. Później, kręcąc się wśród ludzi, widzi szczęśliwe pary w samochodach, w świątecznym ruchu, z prezentami. Uśmiecha się. Trudno się prowadzi, kiedy ona przygarnia się do ciebie, kiedy chce na siłę zmienić bieg i nie potrafi, kiedy chcesz, z jedną ręką na kierownicy, prowadzić i równocześnie kochać się.

Wędruje wśród fałszywych Świętych Mikołajów, zapachu pieczonych kasztanów, gwiżdżących policjantów, ludzi z paczkami, wypatrując jej włosów, węsząc za jej zapachem, myląc się i doganiając obce kobiety, by potem uspokajać tłukące się serce.

Ulica Vigna Stelluti pewnego dnia pełna wesołości. Step nosi ją w ramionach jak dziecko, całując na oczach wszystkich, zachwyconych takim pomysłem. Potem wchodzi do Euclide, sadza ją grzecznie na ladzie, a ludzie wokół słyszą, jak zamawia:

– Jedno piwko i jeden krem dla mojej malutkiej.

Potem znowu na ulicy, ona jak dziecko na jego ręku, a ludzie wokół normalni, inni. Jakaś para im się przygląda. Dziewczyna uśmiecha się do siebie, marząc o takim jak on, szalonym z miłości. Potem myśli o swoim kruchym chłopcu, o swojej tuszy i diecie, jaka ją czeka od poniedziałku.

Rodzice Babi, widząc ją w ramionach Stepa, wybiegają naprzeciw zaniepokojeni.

– Co ci się stało? Spadłaś z motoru? Coś sobie zrobiłaś?

– Nie, mamo, czuję się bardzo dobrze. – A widząc, jak on odchodzi z dziewczyną w ramionach, dopytują się siebie, dlaczego zatem? Ludzie szukający zawsze jakichś racji tego dnia wracają do domu z pustymi rękoma.

Ktoś go potrąca, nie widzi nawet, że to ładna dziewczyna. Gdziekolwiek spojrzy, przybiegają wspomnienia. Kupili tu sobie takie same bluzki, on extra large, ona mniejszą, medium.

Lato. Konkurs piękności na Argentario. Babi wzięła w tym udział dla żartu, on nazbyt serio potraktował czyjś, zresztą szczery, zachwyt:

– Popatrz tylko, dupa jak z bajki! – No i oczywiście awantura.

Uśmiecha się. Został wyrzucony z dyskoteki i nie zobaczył, jak zwycięża. Ileż to razy kochał się z Miss Argentario. Nocami w parku Villa Glori, pod krzyżem poświęconym poległym, na tamtej ławce ukrytej wśród krzaków nad miastem. Ich westchnieniom patronował księżyc. W samochodzie, kiedy to policja przerwała im kradzione pocałunki, a speszona Babi okazała swoje dokumenty. Potem, jak policjanci się oddalili. Step pożegnał ich po swojemu:

– Zazdrośnikom wała!

A ta dziurawa siatka? Pomagał jej przedostać się na drugą stronę, a potem obejmował ją koło klatek, a potem kochał niespokojnie na ławce przy akompaniamencie porykiwań drapieżników i krzyków niewidocznych ptaków. Oni, całkowicie wolni, w niewolniczym zoo.

Mówi się, że kiedy umierasz, w jednej chwili widzisz najważniejsze momenty swojego życia. Więc Step usiłuje teraz pozbyć się tych wszystkich wspomnień, myśli, łagodnych cierpień. Aż nagle dociera do niego. To wszystko na nic. To już koniec.