– Jakie to wszystko zrobiło się trudne. Chciałabym z tobą być gdzieś daleko od tych problemów, od moich rodziców, od tych awantur, w jakimś spokojnym miejscu poza czasem.

On uśmiechnął się do niej.

– Nie martw się. Ja wiem, dokąd pójdziemy, nikt tam nie będzie przeszkadzał.

Babi patrzy na niego oczami pełnymi nadziei. Dokąd?

– Tam, gdzie będziemy trzy metry ponad niebem, gdzie mieszkają zakochani.

Ale następnego dnia powróciła do domu i od tej chwili zaczęło się albo skończyło wszystko.

Babi zapisała się na uniwersytet, zaczęła chodzić na wykłady z ekonomii i handlu, popołudnia spędzając na nauce. Widują się więc rzadziej. Pewnego popołudnia, kiedy była z nim, wybrali się do Giovannicgo na jakieś witaminy w płynie. I gdy tam sobie spokojnie gawędzili przy stoliku na zewnątrz, pojawiły się jakieś dwa podejrzane typy. Nim Step zorientował się, że coś się szykuje, już siedzieli na nim. Trzymając się razem, atakowali go głowami na przemian, rozkrwawiając mu natychmiast twarz. Babi zaczęła krzyczeć. Stepowi udało się wreszcie uwolnić, ale oni natychmiast uciekli podrasowaną vespą, znikając w gęstwinie ulicznego ruchu. Step pozostał na ziemi trochę ogłuszony i krwawiący. Babi pomogła mu wstać i papierowymi serwetkami zatrzymać krew, która obficie płynęła mu z nosa, plamiąc jej koszulkę Fruit. Potem on w milczeniu odwiózł ją do domu, nic bardzo wiedząc, o czym mówić. Przypomniał sobie jakąś awanturę jeszcze sprzed ich znajomości, w co ona uwierzyła albo tylko udała, że wierzy. Kiedy matka zobaczyła ją w domu w bluzce umazanej krwią, omal nie zemdlała.

– Co zrobiłaś sobie, Babi, jesteś ranna? Co ci się stało? To ten łajdak tak cię urządził? Mówiłam ci, że źle skończysz!

Poszła do swojego pokoju i przebrała się jak w transie. Położyła się na łóżku i próbowała zrozumieć, co tu jest nie w porządku. Coś powinno się zmienić. Tylko że to bardzo trudne. Nie jak bluzka, którą można ściągnąć z siebie i wrzucić między rzeczy do prania. Kilka dni później widziała się ze Stepem znowu. Miał kolejną bliznę na twarzy. Założyli mu klamry na brew.

– Coś ty sobie zrobił?

– Wiesz, żeby nic budzić Paola, wchodząc do domu, nie zapaliłem światła. Kropnąłem się w kant z rozmachem. Boli jak cholera.

Cierpiał i zadawał cierpienie. Prawdy dowiedziała się od Palliny. przypadkowo, podczas rozmowy przez telefon. Pojechali do Talenti, do Wuja z Ameryki, uzbrojeni w pałki i łańcuchy. Pod wodzą Stepa. Rozróba na dwanaście fajerek, istna wendeta. Było o tym nawet w gazecie. Babi odłożyła słuchawkę. Zatem zupełnie nie miały sensu te dyskusje z nim, i tak zawsze zrobi, co chce, po swojemu. Ma twardy łeb. Tyle razy tłumaczyła mu, że ona nie znosi przemocy, bójek, bandziorów.

Doprowadza do porządku szafy. Na podłodze zostają jakieś stare zeszyty bez wartości. Zeszyty z lat przeszłych, zapiski licealne, stare książki.

– Co robimy wieczorem? Pojedziemy na wyścigi? Jedź, jadą wszyscy.

– Raczysz sobie żartować. Żadne takie. Nigdy już moja noga tam nie postanie. Niech jeszcze spotkam tamtą wściekłą babę, a mordobicie gotowe. Mamy u nas wieczór po kolacji, jeśli ci odpowiada, przyjdź.

Step włożył granatową marynarkę. Cały wieczór przesiedział na kanapie, rozglądając się wokół, szukając czegoś interesującego w tym, co słyszał, nie znajdował jednak. On tych ludzi nigdy nie cierpiał. Kiedy trafiał na takie towarzyskie spotkania, myszkował po całym domu, podkradał z koleżkami różne rzeczy w sypialniach, inne wyrzucając pod łóżka. Gdzie oni są, ci koleżkowie? Teraz właśnie ścigają się na motorach z przyjaciółmi, rwąc na jednym kole sto czterdzieści na godzinę, kibicują ze starym Sigą, co zbiera zakłady, pędzą wciąż przed siebie z „rumiankami", z Ciccim i wszystkimi innymi. Co za jaja takie przyjęcie! Spotyka się wzrokiem z Babi. Uśmiecha się do niej. Jest jej przykro, bo wie dobrze, co on myśli.

Babi udaje się dostać do książki leżącej wyżej niż inne. I przypomina sobie wszystko, jakby to było w tej chwili.

Domofon dzwoni jak szalony. Pani domu przebiega pospiesznie przez salon, drzwi się otwierają i wpada Pallina, blada, wzburzona, wybuchając płaczem.

To była straszna noc. Nie może myśleć. Zbiera książki rozrzucone po podłodze. Odkłada też inne na stół, a kiedy się pochyla raz jeszcze, zauważa go. Jest tam, jasny i suchy, żółty, wypłowiały jak czas, który przeszedł. Na ciemnej wykładzinie złamany, pozbawiony już życia. Ten mały kłos, który włożyła do dzienniczka po pierwszych wagarach ze Stepem. Tamtego ranka, na wietrze zapowiadającym lato, pocałunki smakujące zapachem skóry na słońcu. Jej pierwsza miłość. Pamięta, jak bardzo była przekonana, że nie będzie już nigdy innej. Podnosi go. Kłos sypie się w jej palcach, jak stare myśli, proste marzenia, przedwczesne obietnice.


Step czuwa nad maszynką do kawy stojącą na kuchence. Kawa jeszcze nie wycieka. Odrobinę zwiększa płomień. Obok jest jeszcze trochę popiołu i strzęp pożółkłej kartki. Jego ulubione rysunki, kartony Andrei Pazienzy. Oryginały. Ukradł je w redakcji tego nowego czasopisma „Zut", kiedy Andrea jeszcze żył i współpracował z nimi. Którejś nocy wybił łokciem szybę w oknie i wszedł od góry. To było łatwe, zabrał tylko kartony mitycznego Paza, po czym szybko wymknąwszy się już przez drzwi, zniknął w mrokach nocy, ściskając pod pachą, szczęśliwy, rysunki swojego idola. Wkrótce potem Andrea umarł.

Jest czerwiec. Jego zdjęcie w gazecie. Wokół Andrei cala redakcja. To zdjęcie zrobiono chyba kilka dni po kradzieży. Step zbiera wśród kratek kuchenki niedopalony kawałek. Co to było? To pewnie ten karton z twarzą Zanardiego. Teraz już nieważne. Spalił je wszystkie tamtego wieczoru po telefonie. Stał tu, przyglądając się, jak znikają kolory i twarze jego bohaterów, skręcając się w objęciach płomienia, jak spopielają się, dymiąc, mityczne myśli nieznanych poetów. Potem przyszedł jego brat.

– Co ty wyprawiasz? Czyś ty zwariował? Przecież spalisz nam okap nad kuchnią!

Chciał zgasić nazbyt wysoki płomień, ale on go zatrzymał.

– Step, czy ty nie możesz ruszyć mózgiem? A potem ja będę za to płacić, nie? Za te gówniarstwa powinienem cię wyrzucić z domu!

Step nie wytrzymał. Cisnął nim o ścianę tuż koło okna. Schwycił go za gardło, prawie dusząc. Paolo zgubił okulary. Poleciały daleko, a spadając na ziemię, potłukły się. Wówczas Step ochłonął. Zostawił go w spokoju. Paolo podniósł swoje rozbite okulary i wyszedł bez słowa. Step poczuł się jeszcze gorzej. Usłyszał trzask zamykanych drzwi. Wpatrując się w swoje kartony, które płonąc wysokim ogniem, niszczyły okap, został na swoim miejscu, cierpiąc, jak nigdy nic cierpiał. Osamotniony, jak nigdy dotąd. Przychodzi mu na myśl Battisti. „Pobić kogoś tylko dlatego, że nie okazał dość szacunku, wiedząc, że na to, co cię boli, nie ma ratunku". To prawda, ma rację. Ale teraz to boli jeszcze mocniej. Ten ktoś to jego brat. Kawa wycieka gwałtownie, pomrukując niecierpliwie, jakby i ona chciała coś jeszcze powiedzieć. Step przelewa ją do filiżanki, potem chyłkiem szybko wypija. W ustach pozostaje jej gorzki smak, podobnie jak ten, który jest pamięcią jego serca.

Wrzesień. Rodzice Babi kupili jej bilet na samolot do Londynu. Porozumieli się w tej sprawie z matką Palliny. Niech dziewczyny oderwą się od swoich złych przyjaźni.

Załatwiły to szybko. Plan był dobrze pomyślany. Krótka wizyta u znajomego w odpowiednim urzędzie. Nowe paszporty. Na czarter do Anglii wsiadają dwie osoby, ale bilety, zamienione kilka dni wcześniej, opiewają na inne imiona. Pollo i Pallina.

Piętnaście dni niezapomnianych dla wszystkich. Dla rodziców Babi, zadowolonych w złudzeniu: nareszcie spokojni. Dla Polla i Palliny wędrówki po Londynie, po pubach i dyskotekach, z wysyłaniem do wszystkich zakupionych w Rzymie angielskich pocztówek z Lyon Book, podpisanych wcześniej przez Babi. A Step i ona właśnie, daleko od wszystkich, na greckiej wyspie Astipaleia. Podróż wprost epicka. Motorem do Brindisi, potem prom, noc pod gwiazdami, na pokładzie, razem na kolorowych śpiworach, śpiewając z różnymi nacjami angielskie piosenki, poprawiając wymowę, choć pewnie nie tak, jak chcieliby rodzice. Potem białe młyny, kozy, skały, mały domek nad morzem. Łowienie ryb o świcie, popołudniowe spanie, nocne eskapady, spacery po plaży. Gospodarze miejsca i czasu, sami, nie licząc gwiazd, zapominający o dniach, wykonujący pełne kłamstw telefony.

Step popija kawę. Wydaje mu się jeszcze bardziej gorzka. Zaczyna się śmiać. Z tamtej próby, kiedy Babi zaprosiła wszystkich jego przyjaciół na kolację. Próby resocjalizacji. Usiedli przy stole i zachowywali się raczej poprawnie, właśnie tak jak Step nakazał. Potem nie wytrzymali. Jeden po drugim zaczęli wstawać, sami nabierać na talerze, zapijając piwem, zaglądając do salonu. Nigdy nie należy zapraszać gości w środę. Nigdy, kiedy są piłkarskie puchary. Oczywiście, wszystko skończyło się tragicznie. Roma przegrała, któryś z kibiców Lazio zaczął z tego pokpiwać, a to wystarczyło do awantury. Step musiał ich wszystkich wyrzucić. Różnice, rozbieżności, trudności. Próbował wyjść jej naprzeciw. Bal maskowy. Przebrali się za Toma i Jerry'ego, ale właśnie tam zawędrowali Pollo i kompani. Zwyczajny przypadek czy szydercze przeznaczenie? Albo jeszcze prościej, to Pallina puściła farbę. Wszyscy udawali, że go nie poznają. Wszyscy witali Babi, tego małego Jerry'ego o niebieskich oczach, a ignorowali Toma, śmiejąc się, ilekroć zbliżało się do nich to kocisko o wzdętych muskułach.

Następnego dnia na placu Pollo, Schello, Hook i jeszcze któryś podeszli do niego z posępnymi minami.

– Step, musimy ci o czymś powiedzieć. Wiesz, wczoraj byliśmy na pewnej zabawie, na której była Babi.

Step spojrzał na nich, jak gdyby nigdy nic.

– I co z tego?

– Była przebrana za mysz, ale obok kręcił się jakiś kot, który dowalał się do niej, rozumiesz. Zachowywał się jak świnia. Wydawało się, że to ktoś ważny, od nawalanki. Jeśli uważasz, że trzeba go załatwić, powiedz nam. Bo to jest problem, wiesz. Są koty, które mają pewne… – Pollo nie kończy, gdyż Step już siedzi na nim. Zręcznym chwytem zakłada mu nelsona i jeździ mu po głowie kostkami zaciśniętej pięści. A wszystko to na wesoło, wśród śmiechów przyjaciół i jego samego. Och, przyjaciele! Nagle ogarnia go smutek. Tamtego wieczoru… Dlaczego poszedł wtedy do Gervasich, dlaczego poszedł tam, a nie na wyścigi? Babi bardzo nalegała. Ileż to rzeczy zrobił dla niej. Może by się to nie wydarzyło. Może.