Potem Miklos wyjechał na Węgry, by zorganizować swoje własne wesele.

– Jeśli nie przybędziesz do mnie szybko – powiedział – wrócę i porwę cię! Gdy cię nie ma przy mnie, boję się, że znikniesz i będę cię musiał poszukiwać dniami i nocami w lasach.

– Postaram się przyjechać jak najprędzej – odpowiedziała. – Ale, kochanie, muszę sobie kupić kilka sukien, żebyś się mnie nie wstydził przed swoimi wytwornymi kuzynami, którzy ubierają się w Paryżu.

Ponieważ cytowała mu jego własne słowa, roześmiał się.

– Uwielbiam cię nawet w łachmanach, wiem jednak, że kobiety przywiązują szczególną wagę do strojów. Toteż zaczekam tydzień, ale nie dłużej.

Chciała zaprotestować i wyjaśnić, że na taką okazję nie można zrobić zakupów w ciągu jednego tygodnia, ale Miklos całował ją znowu, a wtedy oboje pomyśleli, że niepodobna czekać dłużej, aż się na zawsze połączą.

Na szczęście macocha Gizeli znała Wiedeń, a w nim najlepszych krawców. Przygotowywanie wyprawy panny młodej jest zawsze atrakcją. Dzięki obietnicy wyższej zapłaty i specjalnym nagrodom szwaczki praco-wały dniami i nocami. Wkrótce Gizela miała dość wytwornych i pięknych strojów, aby móc wybrać się na Węgry. Zamówiła też mnóstwo różnych fatałaszków.

Gdy wyjeżdżała z kuframi pełnymi sprawunków, ojciec droczył się z nią, mówiąc iż niewątpliwie przeobrazi się niedługo w ekstrawagancką księżnę Esterhazy. Cieszył się jednak jej szczęściem. Był także zadowolony ze swojego losu. Gizela nie wierzyła, by ktokolwiek mógł zająć miejsce matki w jego życiu po tylu latach wspólnej walki i cierpień, a także radości, którą daje odwzajemnione uczucie. Ale Alicja Milford wyznała, że kochała Paula, odkąd spotkali się po raz pierwszy, wiele lat przed narodzinami Gizeli. Teraz połączyli się w chwili, kiedy bardzo potrzebował towarzyszki życia.

Gizela zauważyła, że Alicja patrzy na ojca oczami pełnymi uwielbienia. Wiedziała, że cieszyć się będą życiem towarzyskim, które czekało ich w Anglii.

Kiedy przyjechali do Fertód, pałac ją oszołomił, cieszyła się więc, iż ojciec, dziedzic na Charleton, dawał sobie radę z panującymi tu zwyczajami.

Już wielka ozdobna brama z kutego żelaza, która otwierała się na dziedziniec rokokowego pałacu, zachwyciła ją. Do głównego wejścia zdobionego posągami i wazami z obu stron prowadziły szerokie schody. Nagle poczuła strach przed tym, co ją czeka. Ale uścisk ręki Miklosa, jego ciemne oczy wpatrzone w błękit jej oczu powiedziały jej, że nic się nie liczy oprócz ich miłości.

Teraz, tak jak tego pragnąłem – powiedział – pokażę ci mój pałac.

– Byłabym z tobą bardzo szczęśliwa nawet w wiejskiej chacie – odrzekła ściszonym głosem.

– Uwielbiam cię za te słowa, mój skarbie. A jutro zobaczysz, że to nieistotne wobec naszej miłości.

Jak mogłam kiedykolwiek sądzić, że sama jestem piękna, pomyślała z zażenowaniem Gizela ujrzawszy piękne kuzynki Miklosa. Lecz oczy, usta Miklosa, owe prądy, które ich przenikały, podpowiadały jej, że nie tylko piękno ciał zbliżyło ich do siebie, ale coś niebiańskiego, świętego.

W pałacu wszystko było bajeczne.

Następnego dnia, ubierana w ślubną suknię przez dwie pokojówki, które patrzyły na nią z podziwem i wykrzykiwały co chwila z zachwytu, Gizela poczuła się częścią czaru Węgier.

Dzień był upalny, złoty od słońca, a kiedy patrzyła przez okno na ogrody pełne kwiatów, trudno było uwierzyć, że nie śni. Może umarła i znalazła się w raju?

Raj, pomyślała uśmiechając się do własnych myśli, odnajdę dzisiaj wieczorem, w ramionach Miklosa.

Nie potrzebowała w Wiedniu kupować wianka z kwiatu pomarańczy, ponieważ na jej głowie, niczym korona, lśnił i jarzył się oślepiająco w promieniach słońca diamentowy dziadem. Piękny starodawny koronkowy welon, węgierskim zwyczajem nie zakrywający twarzy, tak delikatny, jakby utkały go pająki, spływał po jej ramionach na ziemię.

Wyglądała nie tylko młodo i czarująco, ale było w niej tyle uduchowienia i czystości, że Miklos miał ochotę upaść przed nią na kolana.

Ślub był bardzo wzruszający. Odbył się w starej kaplicy, którą szczelnie wypełniali przedstawiciele rodziny Esterhazych oraz węgierskiej arystokracji. Wiedziała, że ojca najbardziej ze wszystkiego fascynuje chór i muzyka organowa. Gdy ceremonia się skończyła, zagrali Cyganie, a z wyrazu jego twarzy odgadła, że miał ochotę przyłączyć się do nich.

Zabrzmiały dźwięki czardasza. Cyganie zaczęli tańczyć. Melodia na przemian płynęła wartkim strumieniem radosnych tonów, to znów nagle zmieniała się w rzewną pieśń melancholii i smutku. Urywała się gwałtownie i Gizela zaobserwowała, jak tańczący poddają się szaleńczej pasji i radości. Wirujące spódnice Cyganek, zwinność ciemnookich mężczyzn i muzyka ściskająca serce w niezwykły sposób odzwierciedlały miłość – taką właśnie, jaką ofiarowała Miklosowi i jaką sama została obdarowana.

Teraz powiedział, że mogą już odejść i ujął jej dłoń, która zadrżała.

Goście wciąż podziwiali tańce, a on prowadził ją przez ogród, gdzie ukryty w cieniu drzew czekał na nich markiz.

– A więc porzucasz mnie, moja kochana córeczko.

– Tak, papo! Miklos powiedział, że możemy już wyruszyć.

– Wiem, że chcecie być sami, mimo to zapraszam do Anglii. Przyjedźcie tak szybko, jak to możliwe. Pragnę wam pokazać Charleton.

W głosie ojca zabrzmiała nuta dumy, którą Gizela słyszała już wcześniej. Zarzuciła mu ręce na szyję.

– Przyjedziemy, papo, jak tylko skończy się nasz miodowy miesiąc. Chciałabym, żeby trwał bardzo, bardzo długo.

– Oczywiście. My z Alicją spędzimy nasz w Anglii. Będzie wspaniały, nawet jeśli musielibyśmy ciężko pracować.

– Będziecie się cieszyć każdą chwilą. – Pocałowała ojca, a potem macochę. – Opiekuj się papą – prosiła.

– Możesz być spokojna. Zrobię wszystko, żeby był szczęśliwy.

Miklos pożegnał się także. Na dziedzińcu pałacowym czekał na nich powóz. Na widok odkrytego pojazdu zaprzężonego w cztery wspaniałe konie Gizela aż krzyknęła z zachwytu. Był cały w girlandach kwiatów. Konie miały na karkach kolorowe wieńce i opaski z róż. Spojrzała na Miklosa z uśmiechem wdzięczności.

– Czy można sobie wyobrazić coś bardziej fantastycznego?

– Starałem się, moja śliczna, stworzyć dla ciebie właściwe tło.

Wsiedli do powozu, ucieszeni, że udało im się wymknąć w sekrecie przed wszystkimi, gdy nagle otoczyli ich goście, którzy wybiegli, by ich pożegnać. Cyganie zagrali radosną melodię, a nowożeńcy zostali obsypani płatkami róż i ziarnem. W końcu ruszyli żegnani wiwatami i okrzykami.

Podekscytowane dzieci biegły jeszcze koło powozu, dopóki konie nie przyśpieszyły biegu i nie zostawiły je w tyle.

Gizela roześmiała się lekko.

– Nie bardzo nam się udało wyjście po kryjomu. W każdym razie ogromnie mi się podobało.

– Nie chciałem przeszkadzać gościom – odparł. – Przynajmniej uniknęliśmy całowania się ze wszystkimi moimi kuzynami, a tego z pewnością oczekiwali.

Gdy znowu się roześmiała, dodał:

– Jest tylko jedna osoba, którą chciałbym pocałować i nie zgadniesz, kto to jest!

– Och, Miklos, czy my naprawdę jesteśmy zaślubieni?

– Upewnię cię w tym, moje kochanie, gdy przybędziemy na miejsce.

Mówiąc to, zdjął jej długie białe rękawiczki i ucałował, jak kiedyś, palec po palcu.

Poczuł, że drży i jest podniecona.

– Drżysz, moja piękna żono, ale dopiero kiedy będziemy całkiem sami, zobaczysz, jakie drżenie w tobie wywołam.

Oczywiście w czasie długiej podróży do miejsca, gdzie mieli spędzić pierwsze dni miodowego miesiąca, nie byli sami. Mieszkańcy posiadłości Esterhazych ustawili się wzdłuż drogi, aby im pomachać, wiwatować, rzucać kwiaty na powóz i śpiewać.

Kilka razy musieli się zatrzymać, by przyjąć gratulacje od zarządcy wioski, a Miklos wypijał wtedy szklankę wina z miejscowych winnic.

W końcu dotarli do domu, który należał do Miklosa. Spełniał rolę letniej rezydencji, gdy pałac zdawał się za gorący i zbyt dostojny albo kiedy on lub inni członkowie rodziny pragnęli swobodnie odpocząć w samotności.

Gizela uznała ten dom za wymarzone gniazdko dla nich dwojga; chciałaby stale mieszkać tu z Miklosem.

Zbudowany z białego kamienia przypominał grecką świątynię. Stał nad wielkim jeziorem. Skarpę spadającą w dół do samego brzegu wody porastały azalie w rozmaitych kolorach.

Było tak pięknie, że Gizela zatrzymała się u wejścia. Miklos radził, aby teraz, kiedy byli już sami, zdjęła wianek i welon. Jej sypialnia znajdowała się na parterze, a okna wychodziły na ogród i jezioro. Miała ochotę w nim popływać i zastanawiała się, czy Miklos jej na to pozwoli.

Zapewne etykieta nie zezwala księżnej Esterhazy czynić tego, co robiła niegdyś Gizela jeżdżąc z ojcem nad morza i jeziora. A przecież tak lubiła zanurzać się w zimnej wodzie.

Pokojówki pomogły jej zdjąć wianek i welon i spiąć włosy.

W sypialni stało szerokie łoże pod draperiami z jedwabiu w kolorze nieba. Na podłodze leżały puszyste dywany z białego futra, sufit zdobiły tłuściutkie amorki, na ścianach wisiały obrazy.

Pokój przeznaczony do miłości.

Tutaj będziemy sami we dwoje – pomyślała i zaczerwieniła się na samą myśl.

Obok w saloniku, a raczej w imponującym salonie czekał na nią Miklos.

Podbiegła do niego, a on chwycił ją w ramiona. Nie całował jednak.

– Nie miałem dzisiaj okazji, aby ci powiedzieć, jak pięknie wyglądałaś.

– Trochę się… boję – wyszeptała.

– Boisz się?

– Bo jestem szczęśliwa… jestem z tobą… i jesteśmy małżeństwem. Och, Miklosu, przypuśćmy, że obudzę się i stwierdzę, że mnie opuściłeś, że jestem sama i nigdy cię już nie zobaczę?

– Nie śnimy, kochanie – odparł. – Jesteśmy tu razem, więc nawet jeśli śnimy, to niech ten sen trwa.

– To pałac marzeń. Chcę patrzeć na zieleń i wodę. Mam ochotę popływać, oczywiście, jeżeli mi wolno…

– Pozwolę ci na wszystko, co zechcesz, dopóki trwać będzie nasza miłość.