Przypomniał jej się rysunek, który znalazły razem z panną Inez pierwszego dnia w sypialni Elsbeth. A teraz mała zdradziła w swej naiwności, że pani Tamara darzy uczuciem swego pasierba.

Hmm… Właściwie nie było między nimi tak dużej różnicy wieku, a kobiety po czterdziestce nierzadko żywo interesują się młodszymi od siebie mężczyznami. Słyszała kiedyś, jak matka rozmawiała o tym z przyjaciółkami. A pani Tamara jest naprawdę piękną i zapewne obdarzoną dużym temperamentem kobietą, rozmyślała Catharina ze zbolałym sercem.

Zdaje się, że za tymi murami dzieją się doprawdy dziwne rzeczy…

Postanowiła przestać o tym myśleć i z jeszcze większym zapałem zabrała się do porządków. Omijała wzrokiem zaryglowane drzwi, ale chyba dlatego tym bardziej ją wabiły i przyciągały. Zdawało jej się, że słyszy zachęcające wołanie: „Chodź, otwórz zamki! Może ci się uda!”

Odwróciła się siłą woli i czym prędzej zakończyła sprzątanie, po czym wybiegła, jakby gonił ją sam diabeł, omal nie przewracając się o próg.


Popołudniami na ogół się tak układało, że od obiadu do kolacji Catharina nie miała co robić. Upewniwszy się, że nikt nic od niej nie potrzebuje, dziewczyna wyszła na dwór. Ponieważ nie wypadało, by pokojówka spacerowała po parku, ruszyła gościńcem w stronę zabudowań służby.

Dzień był piękny, wiosenny. Catharina słyszała bzyczenie owadów i ptasi chór w koronach drzew. Cielęta wypuszczone na pastwisko podskakiwały radośnie.

Na ławce przed domem, oparty o nasłonecznioną ścianę, siedział nad szachownicą mały Joachim i najwyraźniej rozgrywał partię z wyimaginowanym przeciwnikiem.

Catharina ostrożnie podeszła bliżej. Szachownica była naprawdę piękna, zapewne otrzymał ją od mieszkańców pałacu. Ubrania chyba też, bo wyglądał schludniej i porządniej niż pozostałe dzieci służby i robotników dworskich. Najwyraźniej Järncronowie interesowali się nim szczególnie, wszak był synem zarządcy.

– Witaj! – odezwał się chłopiec, rozpoznając Catharinę. – Umiesz grać w szachy?

– Umiem – odpowiedziała z ociąganiem. – Tak mi się przynajmniej wydaje.

– Naprawdę? – ucieszył się. – Zagrałabyś ze mną? Tak nudno się gra z sobą samym, a moja mama nie potrafi.

Usiadła naprzeciwko, pomyślawszy sobie, że chyba nikt nie weźmie jej za złe, iż rozweseli trochę chore dziecko.

– Jak się czuje twój ojciec? – zapytała.

Joachim popatrzył na nią, jakby w pierwszej chwili nie rozumiał, o co jej chodzi.

– A, ojciec – uśmiechnął się w końcu. – Dziękuję, noga się goi, choć on okropnie narzeka.

– To typowe dla silnych mężczyzn. Uważają, że nikt nie cierpi bardziej od nich.

Chłopiec roześmiał się.

– Rzeczywiście, też to zauważyłem – odpowiedział.

Obserwowała go kątem oka, kiedy ustawiali figury na szachownicy. Był śliczny i bardzo bystry. Czarująco zawstydzony, a zarazem szczery i otwarty. Otworzyły się drzwi i wyjrzała jego matka, kobieta dość bezbarwna, ale gdy zobaczyła, że grają, cofnęła się, ze zdziwienia marszcząc brwi.

Catharina nie miała najmniejszego zamiaru wypytywać chłopca o jego kontakty z mieszkańcami pałacu. Pragnęła jedynie przyjrzeć się dziecku, nad którym zarówno Malcolm, jak i Tamara rozpostarli opiekuńcze skrzydła. Faktycznie potrzebował opieki, z bliska dopiero mogła ocenić rzeczywisty stopień jego kalectwa. Było gorzej, niż sądziła, bo oprócz tego, że miał garb, nie poruszał jedną ręką. Ale za to był bardzo pogodny i w czasie gry często się śmiał.

– Ha! Ha! – zagrzmiała Catharina grubym głosem. – Porywam twoją królową! – I uniosła dramatycznie rękę nad stołem.

Rozbawiony chłopiec zaśmiewał się do utraty tchu.

– Widzę, Karin, że potrafisz grać w szachy – usłyszała naraz za plecami szorstki głos Malcolma.

Ujrzawszy nad sobą surowe oblicze dziedzica, poderwała się gwałtownie i dygnęła.

– Tak, ja… – jąkała się – często musiałam grać z panią, u której pracowałam poprzednio, i trochę się nauczyłam. A ponieważ teraz miałam wolną chwilę…

– Grasz znakomicie – pochwalił dziewczynę, utkwiwszy wzrok w szachownicy. – Będziemy musieli kiedyś rozegrać partię – dodał i odszedł w stronę pałacu.

Catharina popatrzyła zdruzgotana na Joachima.

– Pan Malcolm chyba był niezadowolony – rzekł chłopiec przestraszony.

– Tak – potwierdziła dziewczyna. – Wydaje mi się, że powinniśmy już kończyć. Nikt nie wygrał.

– Przyjdziesz jeszcze kiedyś?

Wzruszyła się, słysząc w jego głosie niemą prośbę.

– Nie wiem, Joachimie, ale postaram się. Teraz jednak muszę się spieszyć.

Wracała parkową aleją, bijąc się z myślami. Tak dłużej nie może trwać. Nie wolno mi okłamywać tych zacnych ludzi, udawać kogoś innego. Poczuła obrzydzenie do samej siebie.

– Wszystko to fałsz i oszustwo – mruczała pod nosem.

Najprościej byłoby wyjechać, ale tchórzostwo nie leżało w charakterze Cathariny. Nie chcąc dodatkowo pogarszać sytuacji, którą i tak już uważała za okropną, postanowiła wszystko wyjaśnić.

W holu natknęła się na Malcolma i panią Tamarę, która stała wyprostowana jak struna, a na jej twarzy malowała się powaga.

– Karin, chodź tu, proszę – powiedziała.

Catharina posłusznie wykonała polecenie.

– Pan Malcolm powiedział mi, że bawiłaś się z Joachimem.

– Tak, proszę pani. Nie sądziłam, że postępuję niewłaściwie.

Nie zmieniając wyrazu twarzy, wdowa ciągnęła dalej:

– Przedyskutowaliśmy to właśnie. Pan Malcolm twierdzi, że twoja obecność pozytywnie wpływa na chłopca. Od dziś więc czas poobiedni będziesz wykorzystywać na zabawy z Joachimem.

– Dziękuję! – rzekła Catharina, nie posiadając się ze zdumienia. – Uczynię to z największą radością. To taki miły i mądry chłopiec.

Pani Tamara skinęła głową, ale z wyrazu jej twarzy Catharina wyczytała, że znów zachowała się niezgodnie z obowiązującymi konwenansami. Jednak wdowa bez słowa odwróciła się i udała do salonu.

– Panie Malcolmie – odezwała się Catharina, przełknąwszy ślinę i nabierając powietrza w płuca. – Czy możemy porozmawiać w cztery oczy?

– Oczywiście, Przejdźmy do mojego gabinetu – odpowiedział po chwili namysłu i zmarszczył czoło, zdziwiony, że nowa służąca pozwala sobie na tak wiele swobody.


Otworzył drzwi do pokoju, do którego miał wstęp tylko on i zarządca, i przepuścił dziewczynę przodem. W pomieszczeniu wypełnionym po brzegi książkami i zepsutymi narzędziami unosił się lekki odór obory.

Catharina na co dzień nie robiła tu porządków, bo, jak ją uświadomiono, był to pokój typowo męski. Weszła do środka tylko raz: po torbę z opatrunkami.

– Słucham, o co chodzi? – Malcolm spojrzał wyczekująco, sądząc zapewne, że chce porozmawiać o Joachimie.

– Panie Malcolmie, nie proszę o pańskie wybaczenie, bo na nie nie zasłużyłam. Proszę jednak o wyrozumiałość w tej tak trudnej dla mnie sytuacji. W tym wszystkim właściwie nie chodziło mi tyle o siebie, co o moje siostry…

– O czym ty, na miłość boską, mówisz, Karin?

Zorientowała się, że powinna zacząć od początku.

– Oszukałam pana i bardzo mi przykro z tego powodu. Nie mam na imię Karin, lecz Catharina… Catharina Borg.

Na twarzy Malcolma odmalowało się przerażenie. W jednej chwili znalazł się przy niej i zakrył dłonią jej usta.

– Ciii… – wyszeptała – Nie tutaj.

Dopiero gdy uznał, że minął pierwszy szok, zdjął z jej ust ciepłą, mocną dłoń.

– Zejdź do piwnicy – szeptał dalej. – Klucz wisi za kuchennymi drzwiami. Spotkamy się na dole, ale ja na wszelki wypadek zejdę innymi schodami. Tak będzie bezpieczniej. – Potem wyprowadził ją z pokoju i w holu rzucił głośno: – Tym razem, Karin, wybaczam ci. Ale proszę, by się to więcej nie powtórzyło.

– Tak, proszę pana – odpowiedziała pokornie i ze zdziwioną miną patrzyła, jak znika w salonie.

Spodziewała się gwałtownej reakcji z jego strony na wiadomość, że został oszukany. Zaskoczył ją jednak całkowicie. Ten strach w jego oczach!

Może zataił, że jest zaręczony z dziewczyną, która czeka na niego od wielu lat?

A może… Zadrżała zalękniona, że przyczyna może być całkiem inna…

ROZDZIAŁ V

Zdumiona Catharina przekradła się z lękiem do kuchni. Nie zauważona przez nikogo wzięła klucze i ze świecznikiem w ręce zeszła do piwnicy.

Zatrzymała się na dole, bo nagle przypomniały jej się słowa Elsbeth: „Malcolm dokładnie zamyka drzwi, żeby okropny upiór nie wydostał się z piwnicy”. Ciekawe, gdzie teraz krąży duch despotycznej dziedziczki sprzed dwustu lat? pomyślała i ciarki przeszły jej po plecach.

Naraz usłyszała wyraźnie odgłos kroków i w odruchu przerażenia omal nie rzuciła się do ucieczki. Ale łagodny głos Malcolma, który poprosił, by poszła za nim, przywrócił jej równowagę. Ruszyli długim korytarzem, gdzie czuć było stęchliznę, a gdzieniegdzie nawet kapała ze ścian woda, aż dotarli do ciężkich masywnych drzwi. Kiedy Malcolm je otworzył, okazało się, że to piwniczka, w której przechowuje się wina.

– Teraz możesz mówić. Tutaj nikt nas nie usłyszy – powiedział. – Czy naprawdę jesteś Cathariną Borg? Co to wszystko ma znaczyć?

– Tak, powinnam powiedzieć panu o tym wcześniej. Doprawdy wstyd mi, że uciekłam się do podstępu.

– Ale dlaczego? Wytłumacz mi, czemu podałaś się za kogoś innego?

– A czy pozwoliłby mi pan zostać, gdybym powiedziała, kim naprawdę jestem?

– Nie – odrzekł i westchnął ciężko.

Cathariną rozejrzała się wokół. W słabym blasku świec mignęły rzędy butelek i kilka dużych gąsiorów z winem. Malcolm oparł się o pustą beczkę, która zadudniła głucho.

– A więc to ty – zaczął powoli. – Przyznaję, że inaczej sobie ciebie wyobrażałem.

– No cóż – powiedziała matowym głosem. – Rozumiem pańskie rozczarowanie, moje siostry słyną z urody… Zresztą, przybywam właśnie z ich powodu.

– Wspominałaś o tym, ale, proszę, mów mi po imieniu, przynajmniej gdy jesteśmy sami. No, co wspólnego mają z tym wszystkim twoje siostry?