Wieczorem wyczerpana nerwowo z trudem dowlokła się do łóżka. Ze zmęczenia dosłownie padała z nóg, ale była z siebie zadowolona. Pierwszy dzień pracy minął bez potknięć, a nawet jeśli popełniła jakąś drobną gafę, to na szczęście Malcolm tego nie widział, gdyż spędził cały dzień poza domem.

Najgorsze za nią; miała nadzieję, że z czasem będzie sobie radzić coraz lepiej.


Catharina poprosiła o pożyczenie zegara, który melodyjnie wybijał godziny. Dzięki temu następnego dnia obudziła się, o dziwo, o właściwej porze, chociaż ledwie żywa.

Tego ranka matka z córką planowały wyjazd do pastora, aby omówić działalność charytatywną w parafii.

Catharina nie miała pojęcia, czy Malcolm jest w domu, bo nie spotkała go o świcie, gdy paliła w piecu w jego sypialni. Pomyślała nawet, nie bez ukłucia w sercu, że nocował w mieście. Co prawda w liście zapewniał ją, że nie zrywa z powodu innej kobiety, ale może uciekł się do kłamstwa, by jej nie ranić?

Uspokoiła się jednak, kiedy wyjrzała przez okno i zobaczyła go w parku. A więc po prostu był rannym ptaszkiem.

Spacerował powoli alejką, trzymając za rękę jakąś dziwną istotę… Nagle ją olśniło. Przecież to chłopiec, który kiwał jej przez okno.

Usiłowała pozbierać myśli, ale nie mogła znaleźć rozsądnego wyjaśnienia tej niecodziennej sceny. Dziedzic potężnego majątku spacerujący z kalekim dzieckiem zarządcy? Poczuła w sercu przypływ ciepła. Malcolm Järncrona nie może być złym człowiekiem, skoro stać go na taki gest, niezależnie od tego, czym jest on podyktowany. Zresztą zawsze wydawał jej się kimś wartościowym, choć budowała swój sąd wyłącznie na podstawie listów, jakie do niej przez lata przysyłał.

Na każdym kroku widoczne już były oznaki wiosny. W Östergötland zawitała znacznie wcześniej niż w jej rodzinnych stronach na północy Szwecji. Malcolm pochylił się wraz z chłopcem nad kępką przylaszczek, które wyzierały spod suchych zeszłorocznych liści. Widać było, że obaj prowadzą poważną rozmowę.

Nie mogła oprzeć się wzruszeniu, gdy tak na nich patrzyła.

Trzeba było się jednak brać za porządki. Catharina uświadomiła sobie, że jest zupełnie sama w tym skrzydle pałacu. Malcolm spacerował po parku, panna Inez pojechała do pastora razem z panią Tamarą i Elsbeth, a nikomu innemu spośród służby nie wolno było przebywać na piętrze.

Drżącymi rękami dotknęła pobrzękujących kluczy. Tajemniczych drzwi w pokoju Malcolma nie odważyłaby się forsować, zresztą nie miała czym otworzyć licznych kłódek i zamków. Ale drzwi w korytarzu?

Zamek księcia Sinobrodego…

Dość tych dziecinnych bzdur! zdenerwowała się i niewiele się namyślając, podeszła do zakazanych drzwi. Rozejrzała się, wokół żywej duszy… Po kolei próbowała klucze, aż w końcu znalazła właściwy. Chrobot w zamku…

Czuła pulsowanie w skroniach, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Ostrożnie nacisnęła klamkę i zajrzała do środka. Widok, jaki ukazał się jej oczom, odebrał jej mowę.

Był to pokoik dziecinny, pełen lalek i innych zabawek. W oknach wisiały zasłonki w wesoły wzór, stały mebelki, łóżko, a obok, dla dekoracji, chyba nigdy nie używany koń na biegunach. Ten pokoik został urządzony dla młodszej córeczki Tamary, zmarłej w wieku dwóch lat, a później miało zamieszkać w nim kolejne jej dziecko, które niestety urodziło się martwe. Pokój żałoby…

Catharina po cichutku zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku. Odeszła pośpiesznie, zawstydzona swym wścibstwem, a oczy zasnuły jej się łzami.

Jak dobrze, że Tamara ma przynajmniej Elsbeth… Z dzieci, które urodziła ojcu Malcolma, nie przeżyło żadne…


Nagle doszło ją wołanie z holu.

– Hej, jest tu kto? – usłyszała zdenerwowany glos Malcolma.

Zbiegła pośpiesznie po schodach i zobaczyła, jak dziedzic wchodzi, podtrzymując jakiegoś mężczyznę.

– Karin – zwrócił się do niej – przynieś, proszę, z mojego gabinetu środki opatrunkowe. Są na szafie! Zarządca zranił się siekierą w kolano!

Szybko ruszyła na górę, starając się nie patrzeć na krew. Pierwszy raz znalazła się w gabinecie dziedzica, ale bez trudu odszukała to, o co prosił. Wróciła do holu, gdzie Malcolm zdążył już posadzić rannego na fotelu i właśnie usiłował zdjąć mu z nogi but z cholewą. W drzwiach stał mały chłopczyk i patrzył zalękniony.

– Tato – odezwał się cieniutkim głosikiem.

Zarządca uczynił lekceważący gest.

– To nic groźnego – rzekł. – Biegnij szybko do domu i uspokój mamę. Powiedz, że nic mi się nie stało.

Catharina wyjęła z torby wszystko, co uznała, że będzie potrzebne.

– Nie robi ci się słabo na widok krwi? – spytał ją Malcolm.

– Nie – odpowiedziała, odwracając pobladłą twarz. – Przyniosę z kuchni ciepłej wody.

– Świetnie, ale proszę, nie opowiadaj nikomu o wypadku. Wolałbym uniknąć tu tłumu plotkujących gapiów.

Wróciła po chwili z wodą i zaczęła przemywać ranę. Okazało się, że nie jest tak głęboka, jak by się można obawiać. Ostrze siekiery na szczęście nie uszkodziło rzepki.

– Trzeba to zszyć – stwierdziła Catharina. – Sprowadzę doktora.

– Nie. Sam zawiozę zarządcę do niego – zadecydował Malcolm. – Zaciśnijmy jednak najpierw brzegi rany i zabandażujmy kolano! Przytrzymaj, a ja owinę.

Delikatnie zacisnęła ranę, starając się jak mogła najlepiej. Tak bardzo pragnęła pomóc Malcolmowi. Ich dłonie raz po raz dotykały się, a za każdym muśnięciem Catharina czuła bolesne ukłucie w sercu. Gdybym była choć trochę ładniejsza, myślała, może wówczas zwróciłby na mnie uwagę…

Cóż za absurdalna myśl, lepiej ją natychmiast porzucić…

Skończyli. Minęły cudowne chwile wspólnej pracy i nie miała już pretekstu, by dotykać swymi dłońmi jego rąk.

Malcolm, podtrzymując zarządcę, poprowadził go ku stajni, gdzie właśnie zaprzęgano konie. Wsiadając do bryczki, odwrócił się i podziękował Catharinie uśmiechem, który jeszcze bardziej zranił jej krwawiące serce.

Malcolm Järncrona! Ileż to razy powtarzała jego imię. Wydawało jej się takie piękne. Marzyła o dniu, w którym przyjedzie po nią i zabierze do siebie.

Niestety ten dzień nigdy nie nastąpił.

Teraz, kiedy go ujrzała i poznała bliżej, jej żal i tęsknota stały się tysiąckrotnie silniejsze.


Do obowiązków Cathariny należało sprzątanie trzech sypialni: Malcolma, pani Tamary i Elsbeth. Przez tę historię z zarządcą była teraz mocno spóźniona, ale miała nadzieję, że państwo okażą jej wyrozumiałość.

Polecono jej robić porządki sprawnie i dyskretnie, niczemu się nie dziwić ani niczym nadmiernie nie interesować. Jednym słowem, miała zakładać klapki na oczy.

Catharina starała się przestrzegać tej zasady i chodziła ze spuszczonym wzrokiem. A jednak gdy przekroczyła próg pokoju Malcolma, ogarnęło ją dziwne uczucie. Właściwie wnętrze niewiele mówiło o właścicielu. Intrygowały ją jednak drzwi zamknięte na cztery spusty. Choć bała się nawet spojrzeć w ich stronę, to jednak przyciągały jej uwagę jak magnes.

W końcu nie wytrzymała i podkradła się bliżej. Dotknęła żelaznej sztaby i cofnęła gwałtownie rękę, jakby się oparzyła. Szarpnęła lekko wszystkie kłódki i potrząsnęła głową. To była przeszkoda nie do przebycia.

W nagłym odruchu przyłożyła ucho do wąskiej szpary. Poczuła powiew świeżego powietrza na policzku, ale nie usłyszała najlżejszego nawet szmeru. Zresztą, skąd jej przyszło do głowy, że powinna coś usłyszeć?!

Z ogromną czułością posłała łóżko Malcolma i wygładziła poduszkę. Była pewna, że mogłaby pokochać bez reszty tego mężczyznę, ale czy on by odwzajemnił jej uczucie?

Raczej wątpliwe. Czym mogłaby zwrócić jego uwagę? Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Nie była ani ładna, ani nadzwyczaj inteligentna. Uważała, że brak jej wdzięku, nie miała też innych zalet. Potrafiła jedynie trochę haftować i zajmować się domem. Na cóż mu taka żona? Zdaje się, że to, co się stało, jest najlepszym rozwiązaniem…

Z wielką wyrazistością powróciły do niej młodzieńcze rojenia. Uświadomiła sobie z goryczą, jak bardzo były nierealne. Jak mogła oczekiwać, że poślubi z miłości kogoś, kogo w ogóle nie widziała na oczy? Czyste szaleństwo!

Ocknęła się nagle, stwierdzając ze zgrozą, że znów się zamyśliła, i pośpiesznie opuściła pokój Malcolma.


Kiedy później wyszła na dwór, popatrzyła w okna kamiennego gmachu. Orientowała się już, do którego pokoju należą poszczególne okna. Na samym końcu skrzydła znajdowała się sypialnia Malcolma. A więc pomieszczenie, do którego prowadziły tajemnicze drzwi, powinno dochodzić do samego szczytu. Tymczasem okna sypialni Malcolma były ostatnie w tym rzędzie. Czyżby więc to był ślepy pokój? A może tamtędy wiedzie jakiś korytarz, tajemne przejście jak w jakimś starym zamczysku?

Skąd brał się ten strumień powietrza?

Przypomniały jej się słowa Elsbeth:

„Chodzi własnymi drogami. Ale staramy się ją odizolować…”

Zamknięta komnata, ciężkie kłódki na drzwiach… Dreszcz strachu przebiegł Catharinie po plecach.

Kiedy przybyła do Markanäs, stary dwór skrywał przed nią trzy tajemnice. Dwie już poznała: obejrzała salę balową z portretem władczej Agnety i pokoik dziecinny – pamiątkę po zmarłych dzieciach Tamary. Ale tajemnica, jakiej strzegły zaryglowane drzwi, ciągle jeszcze pozostawała nie wyjaśniona. Czuła, że wiąże się nierozerwalnie z decyzją Malcolma o zerwaniu. Gdyby potrafiła ją rozwikłać, dowiedziałaby się, czemu kazał jej tak długo na siebie czekać i dlaczego w końcu zrezygnował. Domyślała się, że niełatwo mu przyszło podjąć taką decyzję. Był wszak dżentelmenem w każdym calu.

Czemu tak zabarykadował te drzwi? Dlaczego nie chciał, by ktoś wszedł do środka? A może, olśniło ją nagle, chodziło o to, by nie pozwolić wydostać się komuś na zewnątrz?

Nie, to byłoby zbyt przerażające…

ROZDZIAŁ IV

Wieczorem rodzina zebrała się przy kominku, by jak co dzień wypić herbatę. Catharina, podając do stołu, nie mogła się oprzeć pokusie, by nie spojrzeć ukradkiem na Malcolma. Nie widziała go z bliska od chwili, gdy pomagała mu opatrzyć ranę zarządcy.