– Doskonale wszystko rozumiemy – łagodnym głosem zapewniała Catharina. – Wiele o tym myślałam. Zastanawiałam się, co bym zrobiła, gdyby moje dziecko… nie, nie mogę nawet mówić o tym… Tak więc Inez domyśliła się w końcu, że coś jest między nami, Malcolmie?

– Cały dom huczy od plotek, że spędziłeś noc w pokoju Cathariny – rzekła surowo Tamara.

Malcolm pokiwał głową zakłopotany.

– Pewnie Inez podsłuchała, że umówiliśmy się na wzgórzu. Wydaje mi się, że już wcześniej żywiła jakieś podejrzenia w stosunku do Joachima. Tak często odwiedzaliśmy go ja i jego matka.

– O, tak! – pokiwała głową Tamara. – Przeczytałam jej notatki i muszę przyznać, że nigdy jeszcze nie spotkałam się z równie obrzydliwą lekturą. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale zgadza się to, o czym mówiłeś, Malcolmie. Inez traktowała mnie jako swoją własność, ale równocześnie chorobliwie mi wszystkiego zazdrościła. Nie mogła więc znieść, bym pod jakimkolwiek względem miała nad nią przewagę. Poza tym kochała się do szaleństwa w Malcolmie i wydawało jej się, że z wzajemnością. Wiesz, Catharino, nigdy dotąd nie czytałam tylu obscenicznych zwrotów, jak te, których używała snując swe fantazje na jego temat. Sądziła, że to przeze mnie Malcolm nie wyznaje jej swych uczuć. Podejrzewała, że coś mnie z nim łączy… Buntowała Elsbeth przeciwko mnie, wmawiając jej, że narzucam się Malcolmowi. Prawda jest natomiast taka, że zawsze starałam się jak najlepiej zastąpić mu matkę i traktowałam go jak rodzonego syna.

– Doceniałem to – uśmiechnął się ciepło Malcolm.

Catharinie przypomniała, się kartka z nieprzyzwoitymi rysunkami, którą Inez znalazła w pokoju Elsbeth pierwszego ranka, kiedy podjęła pracę służącej. „Nieznośne dziewuszysko” – mruknęła wtedy pod nosem. Najprawdopodobniej jednak sama upuściła niechcący tę kartkę, gdy kucnęły przy piecu.

– A co z Agnetą? Czy tę historię o duchach także wymyśliła Inez?

– Oczywiście! Słyszała gdzieś jakieś stare bajdy o okrutnej dziedziczce, powtórzyła je Elsbeth i pozwoliła, by dziecko rozgłosiło wszem i wobec tę bzdurę o duchu Agnety. O ile mi wiadomo, nikt nigdy nie natknął się na białą damę tu w pałacu – uśmiechnęła się Tamara.

– Oczywiście – potwierdził Malcolm. – W Markanäs nie ma żadnych duchów!

– Całe szczęście – westchnęła Catharina i dodała: – Krótko mówiąc, tam na wzgórzu Inez zamierzała upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu? Pozbyć się Joachima i mnie?

– Tak – odpowiedziała Tamara. – Zresztą jak wynika z jej zapisków, była także zazdrosna o bratową Malcolma. Pragnęła zachować wszystkich mężczyzn dla siebie. Ale kiedy brat Malcolma nabrał podejrzeń, zdecydowała, że i on musi zginąć. Wszystko w najdrobniejszych szczegółach opisała w pamiętniku. Jak podburzała Elsbeth przeciwko Joachimowi, jak podłożyła piłkę pod portretem Agnety Järncrony, jak nastraszyła Catharinę, zostawiając otwarte drzwi do sali balowej, i jak obwiniła Elsbeth za wypadek Cathariny na schodach i w piwnicy. Nie, nie mogę o tym dłużej rozmawiać. Zbyt wielki sprawia mi to ból.

– Teraz wszystko się zmieni, mamo – pocieszył ją Malcolm, przytulając Catharinę, która poczuła się od razu bezpiecznie i tak błogo…


Kiedy nadeszło lato, w Borg odbyło się huczne wesele. Wszystkie cztery córki właściciela kopalni stanęły w tym samym dniu na ślubnym kobiercu. Elsbeth i Joachim razem z innymi dziećmi z rodziny zajęli miejsce w orszaku drużbów, z czego byli niesłychanie dumni.

Ciotka Aurora niczym dobra wróżka, która doprowadziła do szczęśliwego finału, nie kryła swego zadowolenia i osobiście czuwała, by uroczystość odbyła się bez najmniejszych zakłóceń.

Wszystkie cztery panny młode wyglądały jednakowo pięknie, ale oczy żadnej nie promieniały takim blaskiem jak Cathariny. Nie przejmowała się wcale tym, że pierwsze dziecko urodzi się w osiem miesięcy po ślubie. Ostatecznie ogłoszą, że dziecko jest wcześniakiem. Nie oni pierwsi, nie ostatni!

Elegancki powóz wiózł do Markanäs nowożeńców, Tamarę i jej dwoje dzieci.

W drodze Elsbeth rozmarzyła się, wyobrażając sobie własny ślub.

Catharina promieniała. Zarządca z żoną zgodzili się na przeprowadzkę Joachima do pałacu. Mieli przecież swoje dzieci, a poza tym wiedzieli, że nie stracą chłopca z oczu.

– Nareszcie pokój dziecinny ożyje! – westchnęła Catharina uszczęśliwiona.

– O, mam nadzieję, że urodzą się wam dzieci. Markanäs jest spragnione dziecięcego szczebiotu – powiedziała Tamara.

– O, na pewno… – zaczęła Catharina i urwała gwałtownie.

Tamara uniosła swe piękne brwi.

– Jakże to, Malcolmie? – spytała chłodno, ale w jej oczach błysnął wesoły ognik.

– Mam tylko dwa życzenia – zaczęła Catharina i przytrzymała się mocno, gdyż powóz podskoczył na wyboju

– Jakie?

– Czy moglibyśmy usunąć z sali balowej pewien portret?

– Chętnie to uczynię – oznajmiła Tamara. – Gdziekolwiek bym stanęła, czuję na sobie okropne spojrzenie Agnety. Ale co zrobimy z tym obrazem?

– Spalimy – zadecydował Malcolm. – Przecież to nie jest żadne dzieło sztuki. Po co ma wprowadzać niepokój? Moim zdaniem nie należy pielęgnować niedobrych wspomnień z historii rodu. Lepiej niech znikną w mroku zapomnienia. A wracając do rzeczy, Catharino, pragnę zamówić u pewnego znakomitego artysty malarza twój portret. O ile, naturalnie, się zgodzisz. Nie ma najmniejszego ryzyka, że ktoś kiedykolwiek w przyszłości go spali.

– Dziękuję, Malcolmie! Z przyjemnością będę pozować – powiedziała onieśmielona. – Zapewniam was, że nie zamierzam wpatrywać się w malarza, by nikt nigdy nie czuł się prześladowany przez mój wzrok.

– To i tak niemożliwe – roześmiał się Malcolm i objął czule swą żonę. – A jakie jest twoje drugie życzenie?

– Mam nadzieję – rzekła przytulając się do niego – że zwolnisz mnie z obowiązku wstawania codziennie o godzinie wpół do piątej rano.

Jej słowa wywołały gromki śmiech. Tak, dla Markanäs nadchodziły nowe czasy.

Margit Sandemo

  • 1
  • 19
  • 20
  • 21
  • 22
  • 23
  • 24