Zastanowiła się, czy nie powinna zachowywać się podobnie. Jeżeli on tak sobie z nią poczynał, to może ona powinna tak samo?

Podeszła do niego jeszcze bliżej, kołysząc biodrami, zarzuciła mu ręce na ramiona i poczęła masować jego mięśnie, raz po raz naciskając na włókna.

– Potrzebny ci relaks – powiedziała niskim, gardłowym głosem.

– Muszę już iść – upierał się.

Wspięła się na palce, przesuwając nagimi piersiami po jego koszuli.

– O co ci chodzi? – zapytał.

– Chciałabym znowu ci zaufać.

Stojąc nadal na palcach, delikatnie wsunęła mu czubek języka pomiędzy wargi. Przysunęła się jeszcze bliżej, prowokująco naprężając ciało.

Słyszała, jak gwałtowny stał się jego oddech. Poczuła, jak poruszył się jego język w odpowiedzi na pieszczotę. Jego dłonie zacisnęły się zachłannie na jej biodrach, podtrzymując ją w pozycji na palcach.

Wtargnęła głębiej w jego usta, z gorączkowym pragnieniem pobudzenia go jeszcze bardziej. Przycisnęła do niego brzuch i lekko rozchylone uda, zdecydowana zrobić wszystko, co mogłoby rozbudzić w nim pożądanie. Jej rozpalone ciało domagało się od niego całkowitego zaangażowania.

Głuchy jęk wydobył się z jego gardła. Przesunął dłoń z biodra na pośladek Caitlin, przyciskając jej delikatne łono do sztywnego wybrzuszenia w swoich spodniach. Poczuła, że krew szybciej płynie w jej żyłach, szemrząc pieśń tryumfu. W końcu jednak zapomniał o swoich obrzydliwych, niezłomnych zasadach.

– Weź mnie – szepnęła.

Czuła, jak jego klatka piersiowa unosi się w gwałtownym rytmicznym oddechu.

– Weź mnie, Davidzie.

Zbliżyła dłonie do jego koszuli. Palce zręcznie i szybko zabrały się do rozpinania guzików.

Nagle wciągnął brzuch, mrucząc przy tym jakieś przekleństwo. Potem gwałtownie oderwał jej ręce od swojej koszuli, dobrze, że chociaż guziki ocalały. Brutalnie odepchnął ją od siebie. Aż krzyknęła, rozżalona tą nagłą przemianą. Zwycięstwo wydawało się już tak bliskie.

Patrzył na nią z wściekłością.

– Co cię napadło, dziewczyno?

– Przecież sam wiesz o tym, że mnie pożądasz. Nie wypieraj się! – krzyknęła.

– Kusisz mnie jak diablicą.

– Czy nie tego właśnie chcą mężczyźni od kobiet, których nie zamierzają poślubić?

– Nigdy nie obiecywałem ani nawet nie wspomniałem o tym, że mogłabyś być moją narzeczoną – przypomniał.

– No, właśnie, sam widzisz – rzekła posępnie. Świat się walił i czuła, jak umiera w niej dusza.

– Sprowokowałaś mnie do tego – westchnął. – Naprawdę nie wiem, co za diabeł dziś w ciebie wstąpił. Co ty wyprawiasz, dziewczyno? Nie jest to odpowiednia pora na kłótnie.

Znowu nerwowo spojrzał na zegarek.

– A kiedy, według ciebie, będzie na to stosowna pora?

– Może nigdy – odparł niechętnie.

– Mnie też tak się wydaje – rzekła.

Przegrała. Głos jej drżał z żalu i rozpaczy. Odrzucił ją. Nigdy nie była dla niego kimś ważnym. Przegrała.

– Nie będzie mnie tutaj dziś wieczorem – powiedziała.

– Możesz się nie fatygować.

Gdyby kiedykolwiek chociaż trochę ją lubił, rozumiałby, co ona teraz czuje. Wiedziałby, iż taka sytuacja może być dla niej nie do zniesienia i że w końcu musiała się zbuntować. Prawda polegała na tym, że nigdy nie zastanawiał się nad tym, co ona czuje, o czym marzy, jaka jest naprawdę.

Zmarszczył czoło.

– I bardzo dobrze, bo nie zamierzam tutaj przychodzić!

– wybuchnął.

Nie rozumiał, co się tu wydarzyło. Ale wygrał. Nie ugiął się choćby na milimetr.

– Tak jak ty nie interesujesz się moim życiem, tak samo mnie zupełnie nie obchodzi twoje – powiedziała. – Możesz teraz mnie posiąść albo wyjść. Wybieraj. To twoja ostatnia szansa. Jeśli wyjdziesz, nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek znajdę dla ciebie trochę czasu.

Cynicznie wykrzywił usta.

– Targujemy się, moja droga? – W jego oczach błysnęła pogarda.

– To coś w rodzaju przeszeregowania priorytetów – powiedziała.

Zastanowił się. Prawie widziała, jak szybko myśli, wybierając różne możliwości reakcji i nie wie, która w danej chwili będzie najlepsza.

– Porozmawiamy o tym później – powiedział i skierował się w stronę wyjścia.

– Nie musisz przygotowywać dla mnie kawy – zażartowała. – Poradzę sobie sama.

Była niemal pewna, że patrzy na nią z pożądaniem. Cała ta sytuacja musiała sprawiać mu jakieś fizyczne cierpienie.

Caitlin nie pobiegła za nim, gdy wychodził z jej sypialni, choć przez chwilę bliska była tego, by wyskoczyć za nim nago, jak stała, na klatkę schodową i błagać, żeby wrócił. Usłyszała, jak drzwi otworzyły się i zamknęły. Wyszedł.

Zupełnie się nią nie interesował. Nawet nie zapytał, dlaczego dziś wieczorem nie będzie miała dla niego czasu. Nigdy nie troszczył się o to, co ona robi, kiedy nie jest z nim. Aż dreszcz ją przeszedł, kiedy to sobie uświadomiła. Ten dreszcz pobudził ją do jakiegoś działania. Wyjęła z szafy szlafrok, włożyła go, mocno zacisnęła pasek. Poszła do kuchni. Włączyła ekspres do kawy, nalała wody. Czuła ogarniającą ją wściekłość, gorycz niespełnienia. Tak bardzo pragnęła teraz cofnąć czas do szóstej trzydzieści, zrobić kawę nie tylko dla siebie, ale i dla Davida. Postawić filiżankę na toaletce, żeby czekała, aż on wyjdzie spod prysznica.

Ale David nie zasługiwał na to. Nie był wart, żeby cokolwiek robiła dla niego.

Wzrok jej padł na wiszący na ścianie, pod zegarem, kalendarz. Dzisiejsza data była obwiedziona czerwonym kółeczkiem. Czternastego lutego, walentynki. Dzień, w którym zakocham składają sobie życzenia, wymieniają prezenty, wyznają sobie miłość. W jej rodzinie był to zawsze bardzo ważny dzień, rocznica ślubu jej rodziców, w tym roku dokładnie trzydziesta.

Pomyślała, że dla niej ten dzień będzie straszny jak piekło, ponieważ obudziła śpiące demony. Poczuła, jak ogarnia ją fala mdłości, a żołądek podchodzi do gardła.

Podbiegła do kalendarza, z pasją wydarła tę nieszczęsną kartkę. Przez dobrą chwilę darła ją na drobniusieńkie kawałeczki. Potem wrzuciła do kosza na śmiecie. Tak właśnie chciała rozerwać na strzępy Davida, pragnęła tego gorąco. – Spojrzała na zegarek. Za półtorej godziny przeistoczy się w zimną, dystyngowaną asystentkę swojego szefa i umieści sobie na piersi szyld: „Tylko do użytku służbowego”. I od tej pory David będzie dostawał od niej tylko to.

ROZDZIAŁ DRUGI

Caitlin wysiadła z autobusu w Chatswood za pięć dziewiąta. Zwykle przyjeżdżała do pracy piętnaście minut wcześniej. Dzisiaj jednak potrzebowała więcej czasu, żeby przygotować się do wyjścia.

Poranek był ładny. Wszystko lśniło po deszczu. Gdyby nadal szalała burza, Caitlin być może wytrwałaby w czarnej rozpaczy. Intensywny błękit nieba zdawał się mówić, że rozwiały się chmury nie tylko nad ziemią, ale przede wszystkim nad jej przyszłością.

Zrobiła wysiłek, by wyglądać dzisiaj elegancko w każdym szczególe. Nic nie mógł jej zarzucić.

David płacił jej wysoką pensję. Wymagał od niej, by prezentowała się gustownie i stylowo. Była zbyt ambitna, by dać mu jakiekolwiek podstawy do krytyki, szczególnie, jeżeli chodziło o pracę. Również duma nie pozwoliła jej pokazać, jak bardzo czuje się zraniona. Doprowadził ją do głębokiej rozpaczy, nie musi jednak o tym wiedzieć.

W rezultacie wyglądała tego dnia tak wytwornie, że przyciągała spojrzenia mężczyzn, gdy przechodziła przez jezdnię, kierując się w stronę biura.

Kasztanowate włosy, świeżo umyte, ułożyła w kaskadę połyskujących lal, wydawałoby się, z wplecionymi promykami słońca. Twarz Caitlin była owalna, w kształcie serca, miała nieduży zgrabny nosek, szerokie, namiętne usta, długie, lekko podwinięte rzęsy, głęboko osadzone oczy.

Caitlin zawsze robiła sobie delikatny, subtelny makijaż.

Lekkie muśnięcie cieni i kreska przy powiekach, bardzo drogi puder dla nadania skórze niezwykłej gładkości. Kontur ust perfekcyjnie podkreślony kredką i wypełniony brzoskwiniowym blaskiem.

Ubrana była w elegancką białą bluzkę z długimi koronkowymi rękawami, a także z koronkowymi wstawkami, biegnącymi wzdłuż ciała. Długa, z rzędem małych guziczków, kremowa spódnica w delikatne ciemniejsze trochę paseczki podkreślała jej wąską talię. Całości dopełniały świetne gatunkowo rajstopy, a sportowe eleganckie pantofle harmonizowały z przewieszoną przez ramię skórzaną torbą.

Wyglądała tak dobrze, jak David Hartley mógłby sobie tego życzyć.

Weszła do budynku firmy. Na dole w obszernym holu znajdował się salon wystawowy. David prezentował tu swoje meble, eleganckie, o wysokim standardzie. Od razu podszedł do niej kierownik działu handlowego, Paul Jordan.

– Dzień dobry, panno Ross – powiedział uprzejmie. Przystojny mężczyzna, niewiele po czterdziestce. Jak na jej gust, zawsze odrobinę zbyt wylewny, przesadnie grzeczny. Prawdopodobnie była to uprzejmość bezosobowa, zawodowa, wynikająca niejako z jego funkcji. David zatrudniał handlowców najwyższej klasy.

– Wszystkiego najlepszego z okazji walentynek. Życzę miłości, szczęścia i wielu uroczych wielbicieli. Nasza firma życzy pani wielu adoratorów wieczorową porą.

Ta nadmierna uprzejmość Jordana zawsze ją trochę irytowała. Niewątpliwie to dziwne trochę pozdrowienie zastępowało dzisiaj rutynowe: „życzę miłego dnia”. Pomyślała, że na przyszły rok powinien wymyślić jakieś bardziej sensowne życzenia.

– Dziękuję – odpowiedziała i pośpieszyła do windy. Szybkim krokiem przeszła przez salon wystawowy, który zajmował większą część powierzchni parteru.

Jenny Ashton, recepcjonistka i telefonistka, ujrzawszy ją, wychyliła się zza swojego biurka. Ta ładna blondynka z uroczym uśmiechem rozjaśniającym jej twarz, była o dwa lata młodsza od Caitlin.

– Witaj, Jenny – pozdrowiła ją krótko Caitlin. Tego poranka nie miała czasu ani chęci na biurowe plotki. – Czy twój chłopak pamiętał dzisiaj o tobie? – zapytała, naciskając guziczek windy i starając się wyglądać miło i życzliwie.