Erin pokręciła głową.
– Nie, nie mam stałego partnera.
– W takim wypadku radzę wybrać dawcę podobnego do pani, to zwiększy prawdopodobieństwo, że dziecko będzie podobne do matki.
– No tak… – wymamrotała zaskoczona Erin. Jakoś nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad tym. Nie przyszło jej do głowy, że będzie mogła wpłynąć na cechy swego dziecka poprzez dobór odpowiedniego ojca. Nagle uświadomiła sobie, że tak naprawdę dziecko nigdy nie będzie tylko jej. Połowę genów dostanie od jakiegoś zupełnie obcego człowieka, którego nigdy nie zobaczy. Ani ona, ani dziecko. Jeśli to będzie chłopiec, nigdy nie zagra ze swoim tatą w piłkę… Czy mam do tego prawo?
– Co to za mężczyźni? Dlaczego robią coś tak dziwnego?
– To głównie studenci, a robią to przede wszystkim dla pieniędzy – wyjaśniła rzeczowo Rachel. – Ale jeśli mnie pani pyta – tu pochyliła się nad biurkiem i zniżyła głos – to wydaje mi się, że podnieca ich świadomość, że zapełniają świat swoim potomstwem.
Erin próbowała się roześmiać, ale odgłos, który z siebie wydała, bardziej przypominał jęk. Słowa tej kobiety pozostawały w zgodzie z naturalną dążnością organizmów żywych do rozmnażania, wydawania potomstwa, ale z pewnością nie to chciała usłyszeć.
– Ile razy wykorzystuje się nasienie jednego mężczyzny? – zapytała niepewnie.
– Staramy się ograniczać reprodukcję do jednego dziecka na około stu tysięcy mieszkańców.
A zatem w dużym mieście jest dziesięcioro dzieci od jednego dawcy, przeliczyła szybko Erin. To wcale nie tak mało.
– Przy założeniu, że dawcy nie oddają nasienia w innych stacjach – dodała Rachel po chwili.
Znaczyło to, że jej dziecko być może będzie miało całe mnóstwo rodzeństwa, którego także nigdy nie pozna. Przeszył ją zimny dreszcz. Dziesiątki, kto wie, może nawet setki braci i sióstr…
– Wyboru dawców dokonujemy z zachowaniem najwyższej ostrożności – wyjaśniła pospiesznie Rachel, widząc, że Erin blednie. – Zdrowie fizyczne i psychiczne, dziedziczne obciążenia – wszystko dokładnie sprawdzamy. Ostatecznie nasz instytut rejestruje zaledwie około pięciu procent wnioskodawców. Chodzi przecież o ludzkie życie, o przyszłość dzieci. Przykładamy do tego wielką wagę.
– Rozumiem – wydusiła z siebie Erin.
– Prawdopodobieństwo przeniesienia chorób wenerycznych czy AIDS jest praktycznie niemożliwe. Może pani być całkowicie spokojna – kontynuowała Rachel najwyraźniej nieświadoma tego, że zamiast uspokajać Erin, coraz bardziej wytrącała ją z równowagi. – Naprawdę, jesteśmy wyjątkowo skrupulatni. Na przykład ze względu na możliwość zarażenia wirusem HIV nasienie zawsze przechodzi sześciomiesięczny okres kwarantanny. Na wszelki wypadek, gdyby…
– Tak, tak, rozumiem – przerwała jej Erin. Od tych wszystkich wyjaśnień zrobiło się jej niedobrze. Żeby jednak nie wyglądało na to, że jest przewrażliwiona, szybko zapytała: – A czy mogłabym mieć dwoje dzieci tego samego mężczyzny, tak żeby były naturalnym rodzeństwem?
– Oczywiście, można zamrozić próbkę i wykorzystać ją w późniejszym terminie. Więc jak, chce pani przejrzeć sobie katalog dawców?
Mało nie parsknęła sarkastycznym śmiechem. Katalog dawców, pomyślała z przekąsem, to już chyba naprawdę przesada. Aż korciło ją, żeby zapytać, czy może zamówić do tego frytki i colę. Wiedziała jednak, że to kiepski moment na takie żarty, że wypadłaby wyjątkowo niepoważnie, więc zamiast się obruszać, pokiwała głową.
Dziewczyna ustąpiła jej miejsca przy biurku.
– Proszę, niech pani usiądzie tutaj. Umie pani obsługiwać komputer?
Erin znowu kiwnęła głową.
– To świetnie, zresztą łatwo się w tym połapać. Gdyby jednak pojawiły się jakieś trudności, można kliknąć na ikonkę „pomoc”, a wtedy ja otrzymam wiadomość na moim ekranie i natychmiast przyjdę. Nim pani opuści klinikę, proszę zapisać się na następną wizytę.
Wreszcie została sama. Było jej przeraźliwie zimno. Nie wiedziała, czy to z powodu panującego w pokoju chłodu, czy raczej dziwnej niechęci, którą poczuła do tego całego przedsięwzięcia, odkąd się tu znalazła. Na ścianach wisiały zdjęcia dzieci. Należało się domyślać, że to chlubny dorobek instytutu, kto wie, być może bracia i siostry jej dziecka. Trudno, pomyślała i zacisnęła zęby. Dziecko miało być jej i tylko jej, żeby nikt nigdy nie mógł jej go odebrać. Może to nie była doskonała metoda, ale cały ten świat był niedoskonały.
W końcu kliknęła na chybił trafił i zaczęła przeglądać kolejne informacje na temat dawców, robiąc przy tym notatki. Zajęło jej to sporo czasu. Do południa zawęziła listę kandydatów do pięciu. Jednak nie do końca była przekonana, że to słuszny wybór, bo w głównej mierze kierowała się intuicją, a nie danymi ukazującymi się na ekranie. Na wszelki wypadek spisała numery identyfikacyjne wybranych mężczyzn, a kartkę wsunęła do koperty, którą otrzymała od Rachel. Potem poprosi ją, by losowo wybrała jednego z kandydatów. Wierzyła, że w ten sposób uda się jej uwolnić od bezsensownych rozmyślań i uniknąć niepotrzebnych spekulacji.
– Rozumiem, że ustalamy termin rozmowy z lekarzem? – zwróciła się do niej Rachel, gdy tylko podeszła do rejestracji.
– Wydaje mi się, że to nie będzie konieczne. Chyba nie mam już żadnych pytań – odparła Erin. – Wolałabym już ustalić termin samego… zabiegu.
– Rozumiem. – Rachel uśmiechnęła się jak ktoś, komu udało się dobrze wypełnić misję. Wzięła do ręki terminarz. – Najbliższy wolny termin na inseminację jest w połowie stycznia – powiedziała, wertując kartki kalendarza. – Jeżeli pani cykle są faktycznie tak regularne, jak pani napisała, będzie to idealny moment, by dokonać zapłodnienia.
Do stycznia pozostało jeszcze mnóstwo czasu, prawie dwa miesiące, pomyślała rozkojarzona Erin. Postanowiła jednak nie nalegać na wcześniejszy termin. Nie musiała aż tak się spieszyć. To doskonała okazja, żeby jeszcze raz wszystko przemyśleć. Dziecko urodziłoby się wówczas w październiku…
– W porządku – powiedziała cicho. – Niech będzie styczeń.
– A zatem widzimy się czternastego stycznia. – Dziewczyna podała jej kartkę z zapisaną datą. – Zgłosimy się do pani wcześniej, by przypomnieć o naszym spotkaniu.
– Dziękuję – bąknęła Erin i odeszła na bok. Na kartce, którą podała jej Rachel, widniał nie tylko termin, ale również cena zabiegu. Na ten widok pod Erin ugięły się trochę kolana, ale już po chwili doszła do wniosku, że suma wcale nie jest aż tak wygórowana, w zamian za możliwość urodzenia własnego dziecka.
Z Nathanem prawie się nie widywała. Gdy wychodziła do pracy, jego już najczęściej nie było, a kiedy wracała do domu, jeszcze go nie było. Cały czas rozmyślała o dziecku, które przecież już wkrótce miało zacząć w niej rosnąć. Tak upłynął tydzień aż do piątku, a piątek miała wolny. Postanowiła wybrać się na zakupy. I to bardzo szczególne zakupy. Wprawdzie odkąd przyszła na świat Natalie, często zdarzało się jej odwiedzać sklepy z dziecięcą odzieżą, ale przecież to nie to samo. Teraz chodziło o jej własne dziecko. Czuła niezwykłe podniecenie, a serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. Uwielbiała wprost dotykać słodkich maleńkich koszulek i kaftaników. Dziś, kiedy jej bratanica miała już prawie roczek, ubranka dla noworodków wydawały się nieprawdopodobnie malusieńkie. To niepojęte, jak dzieci szybko rosną, pomyślała.
Większość ubranek utrzymana była w tonacji różowo-niebieskiej. Erin zignorowała je wszystkie. Jej zachwyt wzbudził natomiast zielony, luźno robiony sweterek z ciemnozielonym kwiecistym wzorem. Przecudny, pomyślała, w takim każdy niemowlak będzie wyglądał jak laleczka… Czy to możliwe, że już za rok na święta będzie trzymać w ramionach swojego dzidziusia?
– Czy mogę pani w czymś pomóc? – usłyszała za plecami.
Aż podskoczyła z wrażenia. Prędko odwiesiła sweterek na miejsce.
– Nie, dziękuję, ja tylko oglądam – wymamrotała z niepewnym uśmiechem.
Ekspedientka spojrzała odruchowo na jej płaski brzuch.
Erin poczuła się głupio i nieswojo. Po cholerę tu przyszłam, przecież nawet nie wiadomo, czy to się uda. Wiedziała jednak, że nie opuści sklepu, nim czegoś nie kupi. To dodałoby jej odwagi i umocniło decyzję. Więc może chociaż jakąś bluzeczkę? Rozejrzała się wokół i już po chwili trzymała w ręku maciupeńką koszulkę z napisem „Jestem super”. Uśmiechnęła się, a w oczach zakręciły się jej łzy wzruszenia. Lecz gdy spojrzała na wieszak obok, dosłownie zdrętwiała. Na granatowym tle, pod roześmianą buźką bobasa, widniał napis „Kocham tatusia”. Musiała czym prędzej wyjść na powietrze. Miała wrażenie, że za chwilę zemdleje.
Bezowocny wypad do miasta nie wprawił Erin w szczególnie dobry nastrój. Dodatkowo złościły ją nieustanne telefony do Nathana, którego oczywiście nie było w domu. Gdy ponownie zaterkotał dzwonek, wściekła przewróciła oczami. Znów jakaś panienka, pomyślała, ile można… Niech sam tu siedzi i odbiera ten przeklęty telefon. Naprawdę nie miała ochoty występować w roli jego sekretarki.
– Czy mogę prosić Nathana? – usłyszała ciepły, aksamitny głos i natychmiast wyobraziła sobie nieskończenie długie nogi i falujące blond włosy. Przejechała palcami przez burzę niesfornych, rudych loków, ponuro spoglądając w lustro.
– Przykro mi, ale nie zastała go pani – odparła jakby z łaski. Do tej pory proponowała, że może coś przekazać, notowała nawet nazwiska i numery, ale co za dużo, to niezdrowo, miała tego powyżej uszu.
– Aa, pani jest jego siostrą?
– Nie – wycedziła przez zęby Erin. – Zdecydowanie nie jestem jego siostrą – powiedziała z naciskiem, a to, co zobaczyła w tym momencie w lustrze, przeraziło ją na dobre. Zdaje się, że i w niej siedział niezły diabełek.
Przecież zawsze starała się być miła dla ludzi, a tu nagle tyle w jej głosie złości i ten wyraz furii na twarzy… Sama siebie przestawała rozumieć.
– A czy mogłaby mu pani przekazać, że dzwoniła Rosemary?
– Jasne, nie ma problemu – powiedziała więc nieco przyjaźniej, bo zrobiło się jej głupio. Ciekawe, co by pomyślał Nathan, gdyby się dowiedział, że zachowuje się przy telefonie jak zazdrosna żona. Pewnie miałby niezły ubaw.
"Szokująca propozycja" отзывы
Отзывы читателей о книге "Szokująca propozycja". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Szokująca propozycja" друзьям в соцсетях.