– Muszę powiedzieć, że jesteś bardzo dobry – wymamrotała, podając mu literki. – Rzadko przegrywam w scrabble.

– Tobie też niczego nie brakuje, godny z ciebie przeciwnik. – Z uśmiechem wyciągnął do niej rękę. – Gratuluję.

– To ja ci gratuluję. – Zrobiło się jej dziwnie gorąco. – Doszłam do wniosku, że powinnam cię przeprosić za mój wczorajszy napad złości. W końcu to naprawdę nie moja sprawa…

– Ja też nie zachowałem się jak należy – odparł, składając planszę i chowając ją do pudełka. – Z pewnością nie jak dżentelmen. Jedyne, co mam na swoje usprawiedliwienie, to fakt, że nie co noc wdzierają się do mego pokoju przez okno piękne, półnagie nimfy księżycowe. Byłem nieco zaskoczony i drzemiący we mnie diabeł wziął nade mną górę.

Tylko dlaczego ten drzemiący w nim diabeł musi być aż tak pociągający, przemknęło jej przez głowę.

– No już dobra – powiedziała po chwili. – Może starczy tych przeprosin.

Nath spojrzał w okno. Na dworze panowała całkowita ciemność.

– Wiesz, sporo myślałem o tym, co mi powiedziałaś. Szczerze mówiąc, nie zdawałem sobie wcale z tego sprawy, że Sally mnie potrzebuje. Sądziłem, że jest szczęśliwą żoną swojego męża, ma swoje życie… Wyprowadziłem się z domu, kiedy była jeszcze mała.

– Ale przecież nie macie już praktycznie nikogo z rodziny oprócz siebie?

Wzruszył ramionami.

– Od dawna jestem sam i wcale mi to nie przeszkadza, nie cierpię z tego powodu. Choć może brzmi to trochę dziwnie, ja i Sally w sumie jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi. Gdybym wiedział, że tak jej na tym zależy, może pojawiałbym się nieco częściej.

Erin zrobiło się głupio. Więc może źle go oceniłam, pomyślała zaskoczona. Ale w tym, co mówił, był jakiś chłód i obcość. Nie bardzo rozumiała, jak mógł się nie domyślić, że po tak nagłej śmierci ojca, Sally będzie szczególnie tęsknić za bratem?

– Skoro więc to wszystko mało cię obchodzi, dlaczego teraz tu jesteś? – zapytała, próbując cokolwiek zrozumieć.

– Znowu wchodzisz na teren prywatny – odparł z uśmiechem. Ale nie był to uśmiech sarkastyczny, lecz ciepły, przyjacielski. – Kiedy Sally była mała, strasznie się do mnie kleiła i biegała za mną jak szczeniak. Pamiętam, jak kiedyś schowała się w moim samochodzie, bo chciała ze mną pojechać w świat. Tak potem powiedziała.

A więc w głębi serca Nathan kochał swoją siostrę. To nieco uspokoiło Erin i choć wciąż niewiele rozumiała, postanowiła, że nie będzie dziś już dalej drążyć.

– Chyba pójdę spać – powiedziała. – Chłopcy dali mi nieźle popalić, a do tego pewnie zbudzą mnie jutro z samego rana.

– Jasne, dobranoc, Erin.


Jutro przyszło wcześniej, niż się spodziewała. Chłopaki jeszcze przed siódmą wpadli do jej pokoju z indiańskimi okrzykami na ustach. Wyrwali ją z dziwnego snu, którego wcale nie miała ochoty pamiętać. Wstała, ziewając, i zeszła do kuchni, by zrobić maluchom śniadanie. Wyszła z chłopcami z domu, nim Nathan zdążył wstać z łóżka.

Spędzili rozkoszny dzień na basenie. Atrakcja związana z robieniem podwodnych zdjęć okazała się silniejsza od strachu przed zanurzaniem głowy pod wodę. Erin była dumna, że to właśnie przy niej bracia pozbyli się tego lęku.

Do domu zjechali dopiero o czwartej, a wkrótce potem po chłopców przyjechała matka.

– Dziękuję, że się nimi zajęłaś.

– Zawsze robię to chętnie, ale wolałabym, żebyś pytała mnie wcześniej, czy mam wolny czas – powiedziała Erin, korzystając z tego, że chłopcy wybiegli na dwór. – W końcu mogłam mieć inne plany. Jestem już dorosła, mamo.

– Och, Erin, wiesz przecież, że prowadzę sklep i nie mogę go zamykać na niedzielę. Tyle wyrzeczeń kosztowało mnie życie, tyle trudu musiałam sobie zadać, żeby was wychować… Możesz chyba od czasu do czasu popilnować swoich braci.

– Oczywiście, że mogę, nie o to chodzi. Proszę cię tylko, byś mnie o tym uprzedzała. Tym bardziej że nie jestem tu sama – zniżyła głos. – Od wczoraj jest tu także brat Sally.

– Ten fotograf? – zapytała zaintrygowana matka. – Nigdy nie miałam okazji go poznać. Może powinnam się przywitać?

– Teraz nie ma go w domu, ale zostanie tu jakiś czas, więc na pewno będzie jeszcze niejedna okazja.

– Może zostanie na święta, w końcu to już niedługo. Przyjdziecie do mnie wszyscy razem, będzie wspaniale…

O nie, tylko nie to. Co roku to samo. Istna wojna podjazdowa. Ojciec uważał, że powinni spędzać święta u niego, a mama naturalnie, że u niej. Nijak nie można było ich pogodzić i w efekcie obchodzili Wigilię dwa razy i dwa razy jedli świąteczny obiad.

– Może Tom i Sally zechcą spędzić święta u siebie w domu, skoro mają tak rzadkiego gościa – odparła poirytowana.

– Porozmawiamy innym razem, teraz muszę już iść. W tym momencie, jakby na potwierdzenie jej słów, rozległ się głośny dźwięk klaksonu.

– Lecę, maluchy wariują w samochodzie.

Erin wyszła z matką na zewnątrz i pomachała na pożegnanie.

Gdy wróciła, dom wydał się jej zadziwiająco cichy i spokojny. Sprzątnęła bałagan, który zrobili chłopcy, i opadła zmęczona na sofę. Takie dwa maluchy to kupa roboty, pomyślała, uśmiechając się pod nosem. Wiedziała jednak i czuła to całym sercem, że każda minuta spędzona z dziećmi jest niezwykle cenna. Jakiś tam bałagan czy nieporządek wcale jej nie zrażały i nie powstrzymywały od snucia planów na przyszłość. A to przecież już jutro, jutro miało odmienić się jej całe życie.

ROZDZIAŁ TRZECI

Erin stała przed kliniką i starała się zapanować nad nerwami. Miała spocone dłonie, a serce waliło jej jak młot. Z trudem powstrzymała się, by nie wskoczyć z powrotem do samochodu i nie wrócić do domu. Do spotkania pozostało jeszcze pół godziny. Chyba oszaleję, pomyślała przerażona. Trzydzieści długich minut miała spędzić samotnie, w oczekiwaniu na konsultację w sprawie sztucznego zapłodnienia.

W końcu zdecydowała się wejść do środka. Pogoda nie była zbyt ładna, więc spacer nie wchodził w rachubę. Może gdy rozejrzy się wewnątrz, nabierze więcej pewności siebie, minie nieprzyjemne napięcie i drżenie mięśni. Pchnęła drzwi i w tym samym momencie uderzył ją bezosobowy chłód i absolutna sterylność pomieszczeń kliniki. A więc nici z marzeń o odprężeniu, nie ma mowy o żadnym relaksie, pomyślała zawiedziona. W holu słychać było jedynie stukot jej obcasów. Podeszła do rejestracji. Przecież podjęła już decyzję.

– Dzień dobry. Nazywam się Avery, Erin Avery. Byłam zapisana na dziesiątą.

Recepcjonistka miała nie więcej niż dwadzieścia lat. Była czarną pięknością o szerokim uśmiechu.

– Witam panią, pani Avery – powiedziała uprzejmie i wystukała jej nazwisko na klawiaturze. – Pani przyszła na wstępną konsultację, prawda?

– Sądzę, że tak. Nigdy wcześniej tu nie byłam.

– Świetnie, proszę zaczekać w poczekalni, wywołam panią.

– Dziękuję – bąknęła Erin pod nosem i weszła do pokoju wskazanego przez recepcjonistkę. Na szczęście panowała tu o wiele cieplejsza atmosfera. Na pomalowanych na błękitno ścianach wisiały rysunki dzieci. Erin usiadła na różowym plastikowym krześle i zaczęła przyglądać się obrazkom. Jak to dobrze, że nikogo nie ma. Co by było, gdyby siedziały tu także inne przyszłe matki albo, co gorsza, sami dawcy? Machinalnie sięgnęła po jakieś kolorowe czasopismo leżące na stole i zaczęła je przeglądać. Była jednak tak zaaferowana własnymi myślami, że nie rozumiała, co czyta, nie poznawała ludzi na zdjęciach.

Termin ustaliła przed wieloma tygodniami i aż do dzisiejszego poranka starała się o tym nie myśleć. Przecież tak bardzo tego chciała, więc skąd ten nagły niepokój i zdenerwowanie? To miał być sposób na urzeczywistnienie marzeń o szczęśliwej rodzinie, której harmonii nie zakłócałyby nieustanne kłótnie rodziców; marzeń o radosnym dziecku, które nie czułoby się rozdarte i nie musiałoby dokonywać nieustannych, przekraczających jego możliwości wyborów. Przecież dzieci kochają zwykle i ojca, i matkę. Czy to aż tak trudno zrozumieć?

Nagle wzrok Erin przykuło jedno ze zdjęć: kilka uśmiechniętych od ucha do ucha par z dziećmi na ręku. Przeszedł ją dreszcz.

– Pani Avery?

Uniosła głowę i popatrzyła nieprzytomnym wzrokiem.

– Tak?

– Proszę ze mną.

Wstała i ruszyła za młodą kobietą. Ku jej zdziwieniu dziewczyna nie tylko zaprowadziła ją do gabinetu, ale weszła wraz z nią do środka i zamknęła za sobą drzwi.

– Czy to znaczy, że nie spotkam się dziś z lekarzem?

– zapytała zdziwiona Erin.

– Dziś nie – uśmiechnęła się panienka w nieskazitelnie białym kitlu. – Dziś ja porozmawiam z panią. Moim zadaniem jest przybliżyć pani całą procedurę, wyjaśnić, jak należy wypełnić papiery i czym się kierować przy wyborze dawcy. Potem ustalimy termin następnej wizyty i dopiero wtedy spotka się pani z lekarzem. On objaśni pani wszystko od strony medycznej i odpowie na wszelkie pani pytania.

– Ach tak, rozumiem – powiedziała cicho Erin. Młoda kobieta przełknęła nieco nerwowo ślinę i zaczęła wertować papiery na biurku.

– Może zacznę od tego, że nazywam się Rachel Bond – powiedziała z uśmiechem, a zaraz potem przystąpiła do wyjaśniania procedury. Brzmiało to tak, jakby czytała z kartki.

Erin znała to na pamięć. Gruntownie przestudiowała wszystko, co udało się jej znaleźć na ten temat zarówno w książkach, jak i w Internecie. Rachel Bond niczym jej więc nie zaskoczyła, ale sprawiła, że w pewnym sensie umocniła się w swym postanowieniu, a cała sprawa wydała się jej teraz bardziej realna. To już nie były tylko jej mrzonki.

– Chciałabym zadać pani kilka pytań, byśmy wspólnie spróbowały ustalić, o jakiego dawcę pani chodzi – powiedziała Rachel, sięgając do szuflady po formularz.

Erin kiwnęła głową.

– Świetnie. Czy ma pani jakieś szczególne preferencje, jeśli chodzi o cechy zewnętrzne dawcy? Mam na myśli wzrost, budowę ciała, kolor oczu i włosów… Jeśli ma pani stałego partnera, który będzie sprawować opiekę nad dzieckiem, możemy bez problemu dopasować wygląd dawcy.