– To jest dobre dla dzieci. One powinny się wychowywać w…

– W dużym mieście, Benedict, tam gdzie mogą się spotykać z rówieśnikami, w domu, który będzie im stwarzał warunki rozwoju, gdzie będą stykać się z cywilizacją i właściwymi ludźmi. – Westchnęła, bacznym okiem obserwując Claire, która nieporadnymi kroczkami przechodziła przez otwarte oszklone drzwi z tyłu domu, wychodzące na jezioro. Dominique zaczęła biec w jej stronę, wybijając obcasami wyjątkowo szybki rytm. – To będzie koszmar. – Zabrała Claire z krytego tarasu, zanim dziewczynka zdążyła zbliżyć się do brzegu. – Ten zakup to niewypał.

– Będzie dobrze. Zobaczysz. Zbuduję korty tenisowe i basen kąpielowy z oddzielnym budynkiem. Za garażem możesz mieć ogrody i własne studio.

Tessa, która była wówczas niesfornym niemowlęciem, krzyczała na cały głos i wierciła się w ramionach opiekunki.

– Ććśś – szepnęła do rumianego brzdąca Bonita, zaledwie szesnastoletnia dziewczyna, przebywająca nielegalnie w Stanach Zjednoczonych.

– Nie mogę tu zamieszkać – upierała się Dominique.

– Możesz, uwierz mi.

– Gdzie dziewczynki nauczą się francuskiego i…

– Od ciebie.

– Ja nie jestem nauczycielką!

– No to zatrudnimy nauczycielkę. Dom jest duży.

– A co z pianinem, skrzypcami, szermierką, jazdą konną… Dobry Boże! – Wyglądała tak, jak gdyby za chwilę miała się rozpłakać. Niebieskie oczy nagle zaszły mgłą. Przycisnęła do ust zadbane palce.

– Wszystko się ułoży, obiecuję – nalegał Dutch.

– Ale ja tak nie umiem… Nie zostałam stworzona do tego, żeby być nianią… Będę tutaj potrzebowała więcej osób do pomocy, Bonita mi nie wystarczy.

– Wiem, wiem. Już rozmawiałem z Songbird, Indianką. Będziesz miała więcej pomocników, niż potrzebujesz. Dominique, będziesz tu mogła żyć jak królowa.

Cicho chrząknęła z ironicznym powątpiewaniem.

– Królowa Odludzia. Cudownie to brzmi, prawda?

Od tego dnia przez cały czas nienawidziła tego miejsca. Nie znosiła tego jeziora. Przeczuwała, że nic dobrego nie może się wydarzyć w promieniu kilku kilometrów od piaszczystych brzegów jeziora Arrowhead.

Jak się później okazało, miała rację.

Dutch nieco szerzej uchylił okno, żeby wpuścić więcej wilgotnego letniego powietrza. Ozłocona gorącym słońcem woda wyglądała na spokojną i nic nie wskazywało na to, że mogła być przyczyną takiej tragedii i udręki.

– A to sukinsyn! – mruknął, ściskając w zębach cygaro. Chwycił butelkę szkockiej, którą przywiózł z miasteczka, i wysiadł z samochodu. Sztywnym krokiem szedł w stronę drzwi wejściowych, brodząc przez grubą warstwę szyszek i igliwia. Otworzył bez trudu, jak gdyby ktoś już na niego czekał. Podeszwy jego butów klaskały o zakurzoną podłogę i odniósł wrażenie, że słyszy, jak mysz ucieka do ciemnego kąta.

W kuchni poszperał w szafkach i znalazł szklankę od lat nie wycieraną z kurzu. Wcześniej zadzwonił do dostawców prądu, łączności, gazu i wody, więc teraz już wszystko działało. Za kilka dni dom będzie posprzątany od strychu po piwnice, a jego dorosłe córki przyjadą tu, czy im się to podoba, czy nie.

Wytarł szklankę palcami i nalał sobie do pełna. Potem wszedł po schodach na górę i przekroczył próg sypialni – tej samej, którą przez wiele lat dzielił z Dominique. Masywne łoże z czterema słupami bez pościeli, materac przykryty folią. Podszedł do okna, odsłonił je i popijając whisky, patrzył na basen kąpielowy, w którym od dawna nie było wody, a do dna przylgnęły zgniłe liście i brud. Domek kąpielowy przy skoczni był od lat zamknięty. Sięgnął okiem dalej, na jezioro, które uwielbiał. Gdy patrzył na spokojną wodę, ogarnęło go przerażające uczucie, że w mózgu ma nieustannie tykający zegar.

Co tu się stało wiele lat temu? Czego miał się jeszcze dowiedzieć? Ciarki przeszły mu po plecach. Wychylił whisky do dna i poczuł, jak mocny alkohol wypala mu gardło i rozgrzewa żołądek. Wyszedł z pokoju. Chciał być jak najdalej od tej kostnicy, pełnej przerażających wspomnień nieudanego seksu i zawiedzionej miłości. Chryste, Dominique stała się dziwką!

Zszedł na dół. Wyciągnął z kieszeni portfel, wyjął z niego kartkę wyrwaną z notesu i zapatrzył się w trzy numery telefonów. Żadna z córek nie ucieszy się z tego, że zadzwoni. Mimo to zrobią, co im każe. Zawsze tak było.

Podniósł słuchawkę, usłyszał sygnał i zacisnął zęby.

Przeklęty Harley Taggert. Przeklęty Kane Moran. I przeklęta prawda o przeszłości, bez względu na to, jaka jest.

– To nie w porządku! To nie my powinniśmy wyjeżdżać. Nie zrobiliśmy nic złego. To nie my jesteśmy zboczeńcami! – Sean patrzył spode łba na swoją matkę. Bujne włosy przysłaniały mu oczy. Mimo opalenizny na jego nosie widać było kilka piegów. Cała postać wyrażała bunt, oburzenie i frustrację. Pięści raz po raz zaciskały się i rozluźniały. Przez ułamek sekundy wydał się tak podobny do swojego ojca, że Claire miała ochotę zamknąć go w objęciach i nigdy nie wypuścić.

– Tak po prostu będzie lepiej.

Wyrzuciła całą zawartość szuflady komody na łóżko i upchnęła swoje pończochy i bieliznę do pustego pudła z tektury. Żałowała, ale mimo najszczerszych chęci nie mogła uwierzyć własnym słowom. Ból w końcu minie, przecież tak jest zawsze. Ale to wymaga czasu. Dużo czasu.

– To tata powinien wyjechać! – Sean osunął się na zapakowane pudło i z krzywą miną patrzył przez otwarte okno sypialni na powykręcaną jabłoń, z której zwisała, lekko kołysząc się na wietrze, huśtawka z opony – wspomnienie dzieciństwa i niewinności. Wyblakłe koło z gumy ponuro dyndało na zbutwiałej, poczerniałej linie. Niewinność dzieci została zburzona. Od lat nie korzystały z tej huśtawki, a wydeptana małymi bucikami ścieżka w końcu zarosła cienką, nierówną żółtawą trawą. Wydawało się, że minęły już wieki od czasu, kiedy Claire przekonywała siebie, że jej nowo założona rodzina to mała arkadia i że grzechy przeszłości już nigdy jej nie dościgną. Łudziła się wówczas, że ta bajka znajdzie szczęśliwe zakończenie w sennym miasteczku w Kolorado.

Jakże się myliła. Z trzaskiem zamknęła pustą szufladę komody i z werwą zabrała się do następnej. Im szybciej wyjdzie z tego pokoju, z tego domu, z tego przeklętego miasteczka, tym lepiej.

Sean stał i czekał. Zniecierpliwiony włożył ręce do kieszeni spodni z obciętymi nogawkami, które wyglądały tak, jak gdyby miały za chwilę zsunąć się z jego tyłka.

– Nienawidzę Oregonu.

– To duży stan, dużo przestrzeni do nienawidzenia.

– Nie zostanę tam.

– Zostaniesz, zostaniesz. – Jednak w jego głosie usłyszała nutę determinacji. – Dziadek tam jest.

Wydał z siebie jęk pogardy i lekceważenia.

– Może tam znajdę pracę.

– Jako nauczycielka na zastępstwie. Też mi coś!

– A żebyś wiedział, że coś. Nie możemy zostać tutaj, Sean. Przecież wiesz. Przyzwyczaisz się. – Podniosła wzrok i zerknęła w zakurzone lustro, gdzie widać było jego odbicie. Był wysoki i umięśniony, a nad górną wargą i na brodzie zaczął mu się sypać pierwszy zarost. Zaciśnięta szczęka wyrażała zacięty opór. Łagodnej dziecięcej buzi już nie miał. Jego twarz nabierała mocnych, męskich cech.

– Tu są wszyscy moi znajomi. A co z Samanthą? Ona nawet nie rozumie, co się stało.

Ja też tego nie rozumiem, synku. Ja też.

– Kiedyś jej to wyjaśnię.

Parsknął, jakby nie dowierzał własnym uszom.

– I co jej wtedy powiesz, mamo? Że ten sukinsyn jej ojciec przeleciał dziewczynkę, która była tylko o kilka lat starsza od niej? – Sean wyszeptał to, sycząc. – Że pieprzył się z moją dziewczyną!

– Przestań! – Wrzuciła koszule nocne do pudła ze skarpetkami. – Nie ma powodu używać brzydkich słów.

– Oo! Są powody! I to wiele! Musisz to przyznać. Właśnie dlatego w końcu rozwiodłaś się z tatą po wielu latach separacji. Prawda? Wiedziałaś! – Zaczerwienił się, a jego oczy napełniły się łzami, którym jednak nie pozwolił wypłynąć. – Wiedziałaś, ale mi nie powiedziałaś!

W Claire zawrzała wściekłość i wstyd. Podeszła do drzwi i zamknęła je jak najciszej, przyciskając klamkę.

– Samanthą ma dopiero dwanaście lat. Jeszcze nie musi wiedzieć, że jej ojciec…

– A niby dlaczego nie? – Sean uniósł podbródek. – Nie sądzisz, że o tych wszystkich naszych brudnych sekretach co nieco słyszała… od swoich przyjaciół? – Uśmiechnął się bez cienia wesołości i pokręcił głową. – A, prawda! Przecież ona nie ma żadnych przyjaciół. I całe szczęście! Nie musi wysłuchiwać, jaki z jej starego zboczeniec i gwałciciel…

– Dosyć! – krzyknęła Claire drżącym głosem. Nerwowo szperała w drugiej szufladzie biurka. Z hukiem ją zamknęła. – Czy nie sądzisz, że to mi sprawia ból? To był mój mąż, Sean. Wiem, że ci ciężko, jesteś rozgoryczony i upokorzony. Ale ja też.

– Więc uciekasz. Jak tchórzliwa suka z podkulonym ogonem. Taki cynizm w tak młodym wieku? Chwyciła go za oba ramiona, wpijając paznokcie w muskuły. Przechyliła głowę, żeby popatrzeć mu prosto w rozwścieczone oczy.

– Nigdy więcej nie odzywaj się do mnie w ten sposób! Co prawda, twój ojciec popełniał błędy, wiele błędów i… – Zauważyła, że syn patrzy na nią z wyrzutem. Coś w niej pękło, krucha tama, którą usiłowała zbudować. – O, Sean! – Przycisnęła do matczynej piersi jego sztywne, zawzięte ciało i zapragnęła wypłakać się w jego ramionach. Ale wiedziała, że to nie zrobi na nim dobrego wrażenia.

– Przykro mi, kochanie. Tak mi przykro – szepnęła. Sean tkwił nieruchomo w jej ramionach jak posąg, który nie umie odwzajemnić uścisku. Powoli opuściła ramiona.

– Przecież nie twoja wina, prawda? To nie przez ciebie… to zrobił… – Odwrócił głowę. Na jego karku płonęła czerwona pręga.

Trafił w jej czuły punkt. Tysiąc razy zadawała sobie to samo pytanie. Może gdyby zaspokoiła swego mężczyznę jako kobieta, nie popełniłby tego czynu. Jej mężczyzna? Co za żart! W głębi serca była przekonana, że to, co się stało, nie było jej winą. Przez całe dorosłe życie pragnęła tylko ustrzec swoje dzieci przed szkalującymi pomówieniami i plotkami. Żeby im się nie dały.