Potem pojawiły się śliczne buzie dwóch córek Dutcha, Mirandy i Tessy.

W końcu odkrył ostatnią kartę: migawkowe zdjęcie Claire.

Szkoda, że była w to zamieszana, i to po same uszy, jak przypuszczał.

Zacisnął zęby, patrząc na dwie pary oczu ślepo wpatrzone w stronę anonimowego, lecz bardzo drogiego fotografa. Upuścił na stół zdjęcia Mirandy i Tessy, najstarszej i najmłodszej; niech dołączą do fotografii rodziców.

Ale twarzy Claire poświęcił znacznie więcej uwagi. Dawno temu uwiecznił jej postać. Siedziała okrakiem na kucyku. Widać było tylko zad i szyję zwierzęcia. Ale obiektyw aparatu – jego aparatu – wyraźnie uchwycił Claire.

Jasne oczy, prosty nos, szerokie kości policzkowe i rozpuszczone cynamonowe loki okalające owalną twarz. Boże, jaka ona była piękna! Miała nieśmiały, zagadkowy uśmiech, który przyśpieszał puls Kane’a zawsze, kiedy ją wspominał. Uśmiech dziewczyny, która miała wszystko i która patrzyła na niego z pogardą i litością.

Ale nie teraz.

Teraz role się odwróciły. To on jest górą. Sumienie zaczęło go gryźć, kiedy pomyślał, że to, co zamierza zrobić, brutalnie wystawi na widok publiczny całe dotychczasowe życie Claire. W chwili kiedy cała sprawa wyjdzie na jaw, a wszystkie ukryte tajemnice zostaną obnażone jak szkielet na piasku pustyni, zawali się porządek i spokój jej egzystencji.

Szkoda. Cóż, trudno. Rany są częścią naszego życia. Bywa, że bólu nie da się ukoić. Wiele lat temu pewien człowiek stracił życie. Do wilgotnego grobu posłał go ktoś, kto mieszkał w domu Hollandów. Kane postanowił, że dowie się, kto roztrzaskał czaszkę Harleyowi Taggertowi i ukrywał tę zbrodnię przez ponad szesnaście lat. Miał osobiste powody, żeby się zemścić, powody, które niewiele miały wspólnego z palącą potrzebą zarobienia na chleb, a do których należało szczere przekonanie, że prawdopodobnie Harley nie był jedyną ofiarą kłamstw i podstępów skrytych w głębinach jeziora Arrowhead.

Pobieżnie przejrzał notatki i ustawił przed sobą komputer. Jego palce płynnie wystukały na klawiaturze pierwszą stronę:

Opłacona bezkarność:

Zabójstwo Harleya Taggerta Opisał Kane Moran Łyknął znowu z butelki i zaczął pisać. Chociaż jego dochodzenie w sprawie wszystkich mrocznych tajemnic rodziny Hollandów dopiero się rozpoczynało, zdawał sobie sprawę, że zanim się zakończy, oskarżenie o zbrodnię sprzed szesnastu lat ujrzy już światło dzienne. Ten sukinsyn Dutch Holland nie będzie miał żadnych szans na fotel gubernatora Oregonu, a wszyscy członkowie rodziny, włączając w to Claire, będą nienawidzić Kane’a Morana.

Niech i tak będzie. Życie nie jest bajką, a już na pewno nie jest sprawiedliwe. Kane przekonał się o tym na własnej skórze już wiele lat temu, a tej bolesnej lekcji udzieliła mu właśnie Claire… między innymi. Poza tym, to expose na temat rodziny Hollandów ma być jego zemstą i katharsis.

Nowym początkiem.

Znów przechylił butelkę. Ten haust whisky nieomal wypalił mu dziurę w żołądku. Zastanawiał się, dlaczego zamiast błogiego odprężenia ogarnęło go przeczucie grozy, jak gdyby właśnie przestąpił próg piekła.

Część pierwsza 1996

1.

Murdock, nie obchodzi mnie, czy będziesz musiał pocałować Morana w tę jego parszywą dupę, czy do końca życia będziesz go włóczył po sądach. Znajdź na niego jakiegoś haka. Daj mu łapówkę albo zabij drania gołymi rękami! Tylko znajdź wreszcie jakiś sposób, żeby zdławić w zarodku tę przeklętą książkę! – Dutch z trzaskiem cisnął na miejsce słuchawkę samochodowego telefonu. – Co za kretyn! – warknął, chociaż tak naprawdę Ralph Murdock, jego adwokat i szef kampanii wyborczej, należał do nielicznych osób na świecie, którym Benedict Holland ufał.

Gniotąc w zębach cygaro, z całych sił nacisnął na pedał gazu i cadillac z piskiem opon pomknął wąską drogą wijącą się pośród starego lasu, który stanowił jego własność. Szybkościomierz wskazywał blisko sto kilometrów na godzinę i omszałe pnie jodeł tylko migały we mgle.

Kto by pomyślał, że duch Harleya Taggerta powstanie z grobu teraz, w punkcie zwrotnym jego życia? I za kogo, u licha, uważa się ten Kane Moran, ten pismak, który ostrzy pióro, wykorzystując śmierć Harleya? Ostatni raz Dutch widział go wiele lat temu, kiedy Moran był niesfornym, mocno zakompleksionym dzieciakiem, od zawsze na bakier z prawem. Dziwnym trafem udało mu się skończyć college i został postrzelonym dziennikarzem szukającym guza. Ten bajarz nagle zaczął rozdrapywać dawno zakrzepłe strupy. I wrócił tu, do Oregonu, aby napisać książkę o śmierci Harleya Taggerta.

Gdy samochód już mknął po wyniosłości wzgórza, Dutcha znów chwycił skurcz w piersi. Tego samego uczucia paniki doświadczał zawsze, wspominając noc, kiedy zginął Taggert. W głębi serca podejrzewał, że to któraś z jego córek posłała chłopca na tamten świat.

Tylko która? Która z jego dziewczyn to zrobiła? Najstarsza Miranda, adwokatka pracująca w biurze prokuratora okręgowego, jest ambitna ponad miarę i nieugięcie dumna. Nie do wiary, jak bardzo przypomina matkę. Randa odziedziczyła po Dominique gęste czarne włosy i elektryzujące błękitne oczy. Mówią, że jest wyniosła i że w jej żyłach płynie lodowata woda, ale z pewnością nie była na tyle chłodna ani na tyle głupia, żeby zamordować dzieciaka Taggerta. Nie, Dutch nigdy by w to nie uwierzył. Randa jest zbyt opanowana. Zawsze wiedziała, czego chce od życia.

Claire, jego drugie dziecko, to spokojna dziewczyna, romantyczka. W dzieciństwie była gapowata i szara w porównaniu z siostrami, ale wyrosła na piękną pannę i podejrzewał, że należy do kobiet, które z upływem lat są coraz atrakcyjniejsze. W chwili śmierci Harleya była małomówną dziewczyną o chłopięcej budowie, średnią siostrą, na którą nikt nie zwracał uwagi. Nigdy nie sprawiała mu żadnych kłopotów z wyjątkiem tego jednego: zakochała się w Harleyu Taggercie. Nawet teraz ta myśl zalegała mu jak kamień na dnie żołądka.

Do tej pory śmierć Taggerta rzadko spędzała Dutchowi sen z powiek.

Ale teraz coraz bardziej pociły mu się dłonie na kierownicy. Claire, dziewczyna o płochliwych oczach, z gwiazdkami piegów na nosie, nie była zabójczynią. Chryste, w jej duszy nie było najmniejszej iskierki zła. A może jednak…

Słońce wisiało nisko nad zachodnimi wzgórzami i oślepiało go jaskrawymi promieniami. Opuścił osłonę przeciwsłoneczną. Droga się rozwidlała i skręcił w stronę małego miasteczka Chinook oraz starego domu myśliwskiego, który kupił za bezcen.

Cadillac zawirował, gdy Dutch zbyt szybko brał zakręt. Kątem oka zauważył, że przekroczył środkową linię szosy. Jakiś pikap jadący z przeciwka zatrąbił i w ostatniej chwili zjechał na pobocze, aby uniknąć zderzenia.

– Sukinsyn – syknął Dutch. Był pogrążony w rozważaniach. Najmłodsza córka Tessa jest i zawsze była zabłąkaną owieczką w stadzie Hollandów. Blondynka o niebieskich oczach, która w wieku dwunastu lat miała już figurę przyprawiającą mężczyzn o zawrót głowy, zawsze skupiała na sobie największą uwagę. Podczas gdy Miranda próbowała się przypodobać, a Claire ginęła w tle, Tessa bezczelnie i z premedytacją przeciwstawiała się Dutchowi, kiedy tylko mogła. Wiedziała, że jest pupilką ojca, i wykorzystywała to na każdym kroku. Wiecznie sprawiała kłopoty, tak można o niej to powiedzieć, ale za nic nie mógł uwierzyć, że była również morderczynią.

– A niech to wszyscy diabli – mruknął pod nosem, żując niedopałek cygara. Szkoda, że nie spłodził samych chłopców. Wszystko ułożyłoby się inaczej. Całkiem inaczej. Bóg spłatał mu okrutnego figla, zsyłając te dziewczyny. Córki zawsze sprawiają człowiekowi kłopoty.

Zwolnił przy wygiętej sośnie. Sam ją zasadził wiele lat temu, kiedy kupił tę posesję dla Dominique. Wjechał na prywatną drogę, prowadzącą do jego posiadłości. W chwili kiedy wkładał to drzewko w glebę, był zakochany do szaleństwa, ale z biegiem lat uczucie topniało i jego miłość zmieniła się w cieniutki kryształ, który kamień czasu roztrzaskał na kawałki.

Otworzył bramę i wjechał na nierówny asfalt od dawna zaniedbanego podjazdu. Srebrzyste wody jeziora uwodzicielsko migały zza drzew. Jakże kiedyś kochał to miejsce.

Nostalgia ścisnęła mu serce, gdy mijał ostatni zakręt i zobaczył zbudowany na nieregularnym planie stary dwupiętrowy dom myśliwski, niczym gniazdo pośród kępki dębów i jodeł osadzony ponad wodami jeziora.

Dom. Miejsce triumfu i bólu.

Kupił tę rozległą, porośniętą drzewami posiadłość dla Dominique w nadziei, że ona pokocha ją tak samo jak on. Od chwili gdy zobaczyła te dzikie lasy i odludne przestrzenie, znienawidziła wszystko, co było związane z tym domem. Oceniającym spojrzeniem zmierzyła stromy dach, mahoniowe i dębowe ściany, podłogi z desek, pochylony sufit. Dotknęła drewnianej balustrady z ręcznie rzeźbionymi słupkami, ozdobionymi figurkami zwierząt Północnego Zachodu, i tylko skrzywiła nos, jak gdyby nagle poczuła jakiś odór.

– I kupiłeś to dla mnie? – spytała tonem pełnym niedowierzania i rozczarowania. Jej głos odbił się echem po przepaścistym holu. – Tę… tę potworność?

Miranda, która dopiero co skończyła cztery lata, a już była wierną kopią matki, z miną pełną przerażenia rozejrzała się po domu, jakby się spodziewała, że z każdego zakamarka mogą w każdej chwili wyskoczyć wszelkiego rodzaju duchy, chochliki i potwory.

– Przypuszczam, że to coś – Dominique wskazała długim palcem łososia wyrzeźbionego na najniższym słupku – to ma być dzieło sztuki?

– Tak.

– Dlaczego, Benedict? Na litość boską, co cię skłoniło do tego zakupu?

Wówczas po raz pierwszy ogarnęło go przeczucie czegoś strasznego. Rozłożył ręce.

– To dla ciebie i dla dziewczynek.

– Dla nas? W takim miejscu? Na końcu świata? – Wysokie wzgórza dumnie zerkały zza okien, kiedy przechodziła przez westybul do salonu ze sklepionym sufitem, z trzema żyrandolami w kształcie dwunastu jeleni ustawionych w koło. – Z dala od moich przyjaciół?