Juliana usiadła na łóżku. Martin Davencourt. Zawsze trzymał nos w książce albo bawił się jakimiś wynalazkami. Nie interesował go jej dziewczęcy szczebiot o londyńskim sezonie, balach, przyjęciach i młodych kawalerach, których pozna, kiedy zadebiutuje w towarzystwie.
Tamtego lata zawarli pewien pakt. Usiłowała sobie przypomnieć, co to było. Martwiła się, że nigdy nie spotka mężczyzny, który będzie chciał się z nią ożenić, a Martin, który właśnie próbował naprawić wyrzutnię katapulty albo jakiegoś innego wynalazku, uniósł głowę i powiedział, że jeśli w wieku trzydziestu lat oboje będą wolni, on się z nią ożeni. Było to bardzo miłe ze strony Martina, ale oczywiście pojechała do Londynu, zakochała się po uszy w Edwinie Myfleecie i wyszła za niego za mąż. Od tamtej pory nie widziała Martina Davencourta. Aż do dziś.
To było piękne słoneczne lato, choć Martin z tym swoim niezdarnym zachowaniem i obsesją na punkcie książek był trochę nudny. Uśmiechnęła się. Pewne rzeczy się nie zmieniły. Był nieciekawy wówczas i nudny teraz. Jego wygląd zmienił się na korzyść – to najlepsze, co mogła o nim powiedzieć. Zawahała się. Jakimś cudem – nie była pewna, jak to się stało – Martin Davencourt zalazł jej za skórę jak ostry cierń. W nim i w zdradzieckiej zażyłości, którą odczuwała w jego towarzystwie, było coś zdecydowanie niepokojącego.
Uświadomiła sobie, że Martin będzie na ślubie Andrew Brookesa. Była speszona tym, że wkrótce znów się spotkają. Nie rozumiała, skąd się to bierze. Jej wybryk na przyjęciu u Emmy był tylko żartem, a to czy Martin Davencourt będzie ją za to chwalił, czy nie, nie miało najmniejszego znaczenia.
Wiedziała że jeśli zaraz nie zaśnie, na ślubie będzie wyglądała okropnie i nikt nie będzie jej podziwiał. Podreptała boso przez pokój do drewnianej komody w rogu pokoju. Pudełko z pigułkami leżało w głębi górnej szuflady, pod jedwabnymi pończochami. Szybko połknęła dwie tabletki laudanum i popiła je wodą z dzbanka stojącego na nocnym stoliku. Tak lepiej. Zaraz zaśnie, a kiedy się obudzi, będzie ranek. Czekają dużo zajęć i masę spotkań i wszystko będzie dobrze. Po pięciu minutach zasnęła.
ROZDZIAŁ DRUGI
– Liczymy na ciebie, Martinie. – Davinia Havard, matka na rzeczonej, wbiła groźny wzrok w bratanka. Ponad jej ramieniem Martin widział swoją siostrę, Aramintę, która robiła przepraszające miny. On i Araminta zawsze byli sobie bliscy. To naturalne, że będąc jedynymi dziećmi z pierwszego małżeństwa Philipa Davencourta, stali się sojusznikami i Martin był wdzięczny Aramincie za okazywane mu wsparcie i serdeczność.
Byli w kościele, gdzie za niecałe dziesięć minut miała się rozpocząć ceremonia zaślubin Eustacii. Dlatego też rozmowa polegała na dyskretnych posykiwaniach pani Havard i uprzejmych szeptach Martina w odpowiedzi. Pani Havard osaczyła bratanka w ławce i zawisła nad nim, przygważdżając go do miejsca zarówno potężnym ciałem, jak i siłą osobowości. Zmienił pozycję i założył nogę na nogę w nadziei, że będzie mu wygodniej. Liczył też na to, że ciotka trochę się odsunie. Wiało od niej silnym zapachem kamfory, od którego zawsze swędziało go w nosie.
– Jestem na twoje usługi, naturalnie, ciociu Davinio – szepnął uprzejmie – ale nie za bardzo wiem, o co ci chodzi. A dokładniej, co właściwie miałbym robić?
Davinia Havard westchnęła przeciągle.
– Liczę na ciebie, Martinie. – Dla podkreślenia szturchnęła go tłustym palcem w pierś. – Liczę, że nie dopuścisz, by ta przerażająca kobieta, Juliana Myfleet, zepsuła ślub Eustacii. Popełniłam błąd, pozwalając, by się tu zjawiła! Lady Lestrange właśnie opowiedziała mi, co ona zrobiła wczorajszego wieczoru na kolacji na cześć Andrew Brookesa. Słyszałeś o tym?
– Słyszałem? – mruknął Martin, jakby do siebie. Po czym uśmiechnął się smętnie do ciotki. – Obawiam się, że to widziałem, nie tylko słyszałem.
Araminta patrzyła na niego z wyrzutem i rozbawieniem. Pochyliła się do przodu i przenikliwym szeptem włączyła się do rozmowy.
– Martinie! Chyba nie chcesz powiedzieć, że byłeś na orgii u Emmy Wren? Jak mogłeś? Nie posądzałam cię o tak zły gust.
– Wyszedłem, zanim orgia się zaczęła – odparł Martin półgłosem, uśmiechając się do siostry. – Byłem tylko na przystawkach. Popełniłem ten błąd, bo słysząc, jak ktoś określił przyjęcia u pani Wren mianem stymulujących, pomyślałem, że chodzi o toczone tam rozmowy.
Araminta z trudem powstrzymywała się od śmiechu. Davinia Havard wyglądała na wstrząśniętą. Martin natychmiast pożałował impulsu, który pchnął go do żartu. Ciotka, w przeciwieństwie do Araminty, nie miała za grosz poczucia humoru.
– W takim razie wiesz, do czego jest zdolna ta kreatura Myfleet, Martinie! Jestem pewna, że dopuści się czegoś niewypowiedzianie wulgarnego i moja biedna mała Eustacia przeżyje upokorzenie w dniu swego ślubu!
Martin skrzywił się. Słysząc, że o Julianie mówi się jako o „tej kreaturze Myfleet” z tak głęboką pogardą, poczuł gwałtowny przypływ rozdrażnienia. Spróbował się opanować.
– Jestem pewien, że zanadto ponosi cię wyobraźnia, ciociu Davinio – zauważył chłodno. – Lady Juliana z pewnością ni czego takiego nie zamierza.
Ciotka popatrzyła na niego ponuro.
– Przypomnę ci o tym, kiedy zakłóci uroczystości i wystawi nas na pośmiewisko! Martinie – zniżyła głos jeszcze bardziej i usiłowała go zjednać – mamy szczęście, że jesteś światowcem. Wiem, że mogę na tobie polegać. Na pewno poradzisz sobie z tą kreaturą, gdyby coś poszło nie tak.
Teraz niemal wszyscy zgromadzeni goście obserwowali ich ze źle skrywaną ciekawością i wyciągali szyje, starając się podsłuchać, o czym rozmawiają. Andrew Brookes, siedzący po drugiej stronie nawy, sprawiał wrażenie ciężko chorego i wyczerpanego. Martin poczuł gwałtowny przypływ wściekłości, a potem westchnął z rezygnacją. W każdym razie pan młody stawił się na ślub, nawet jeśli przybył tu wprost z łóżka kurtyzany.
Martin ujął ciotkę pod ramię i stanowczo zaprowadził ją do jej własnej ławki. Przybliżył wargi do jej ucha.
– Zdaje się, że niepotrzebnie tak się denerwujesz, ciociu Davinio, bo nie widzę lady Juliany wśród gości. Niemniej, gdyby zaszła konieczność interwencji, zrobię co w mojej mocy.
Pani Havard ciężko usiadła na swoim miejscu.
– Dziękuję ci, Martinie, mój drogi.
– Nie martw się, ciociu. Za chwilę będzie tu Eustacia i wszystko pójdzie jak po maśle, nie mam co do tego wątpliwości.
Pani Havard po omacku grzebała w ozdobnej torebce w poszukiwaniu soli trzeźwiących. Ktoś wśród gości zachichotał nerwowo na widok matki panny młodej w takim stanie. Martin; pełen potępienia dla wystrojonego, złośliwego towarzystwa, które stawiło się tłumnie na ślub jego kuzynki, obiecał sobie, że jeśli on się kiedykolwiek ożeni, uroczystość odbędzie się w kameralnym gronie. To widowisko było po prostu śmieszne. Większości zebranych szczęście Eustach było najzupełniej obojętne, przybyli tu wyłącznie dla rozrywki. Wielkimi krokami udał się na swoje miejsce i usiadł obok siostry.
– Nie jestem w stanie uwierzyć, że obawy ciotki mogłyby się sprawdzić – szepnął.
Araminta położyła mu dłoń na ramieniu.
– Martinie, wiesz przecież, że cioci Davinii najlepiej przytakiwać. A poza tym gdyby przypadkiem lady Juliana Myfleet zaczęła rozbierać się w kościele, będziemy pewni, że ty opanujesz sytuację.
– Mam tu czworo dzieci, których muszę dopilnować. Czy to nie za dużo wymagać ode mnie, żebym był również niańką lady Juliany Myfleet? Nie rozumiem, dlaczego w ogóle została zaproszona, skoro jest kochanką Andrew Brookesa. To wyjątkowy afront wobec Eustacii.
– Powiedziałabym, że to wymowny dowód na to, jakim człowiekiem jest Brookes.
– Chyba wiedziałaś o tym już wcześniej.
– Ja tak, ale ciotka Davinia nie. – Araminta znów westchnęła. – Mimo tej całej fanfaronady, jeśli chodzi o zwyczaje przyjęte w naszym środowisku, jest wyjątkowo naiwna. Widocznie Brookes przekazał jej listę swoich gości, a ciotka Davinia zaakceptowała ją bez czytania. Kiedy odkryła prawdę, o mały włos nie dostała apopleksji.
Martin pokręcił głową.
– Gdyby nie wpadło im do głowy wydawać Eustacii za Brookesa…
– Wiem. – Araminta dyskretnie rozłożyła ręce. – Niestety, brak mu charakteru, ale jest synem markiza i Eustacii na nim zależy.
– A który z tych czynników zaważył na decyzji Havarda, kiedy dawał zgodę na to małżeństwo? – spytał sarkastycznie Martin. Nie przepadał za wujem, który był wyjątkowym karierowiczem. Martin od początku uważał, że Justin Havard wżenił się w rodzinę Davencourtów dla zaspokojenia ambicji, a teraz w ten sam sposób sprzedawał swoją córkę. Pieniądze tutaj, tytuł tam. Oto sposób, w jaki mężczyzna pokroju Havarda mógł zyskać wpływy w świecie.
Siostra patrzyła na niego z rezygnacją.
– Jesteś zbyt pryncypialny, Martinie.
– Bardzo przepraszam. Nie byłem świadomy tego, że to możliwe.
– Czasem trzeba trochę ustąpić – westchnęła, najwyraźniej poirytowana. – Jako przyszły członek parlamentu powinieneś o tym wiedzieć.
Martin wiedział. Po prostu mu się to nie podobało.
– Gdyby przypadkiem lady Juliana próbowała wywołać zamieszanie, obiecuję, że wyprowadzę ją z kościoła choćby siłą. W za mian musisz mi jednak przyrzec, że będziesz pilnowała Daisy.
Araminta nachyliła się i pocałowała go w policzek.
– I Marii, i całej reszty stadka, obiecuję. Dziękuję ci, Martinie. Jesteś naprawdę miły.
– Miejmy nadzieję, że nie będę zmuszony do wywiązania się z mego przyrzeczenia – zauważył ponuro jej brat.
Lady Juliana Myfleet wśliznęła się do ławki na tyłach kościoła i obdarzyła promiennym uśmiechem młodego drużbę, który ją doprowadził na miejsce. Siedziała z tyłu nie dlatego, że nie chciała rzucać się w oczy, ale po prostu dlatego, że się spóźniła. Decyzja, co na siebie włożyć, skromną zieleń czy szokujący szkarłat, należała do naprawdę trudnych. W końcu zdecydowała się na szkarłatną suknię z głębokim dekoltem, srebrny naszyjnik w kształcie półksiężyca, który zawsze nosiła, i pasującą do niego srebrną bransoletę.
"Skandalistka" отзывы
Отзывы читателей о книге "Skandalistka". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Skandalistka" друзьям в соцсетях.