– Powiedziałam ci kiedyś, że jeśli idzie o mnie, zbyt wiele przyjąłeś za pewnik.

Martin przeganiał dłonią włosy.

– Ale w takim razie nie mogłaś mieć… To znaczy… tych wszystkich kochanków.

Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego.

– Teraz jesteś po prostu gruboskórny, Martinie. Dżentelmen nie wypytuje damy o takie sprawy.

– Nie, ale Andrew Brookes… i Jasper Colling…

– Już ci mówiłam, że nie byłam kochanką Andrew Brookesa. A co do Collinga, musisz mieć marne mniemanie o moim dobrym smaku.

Martin uścisnął ją mocniej.

– Błagam, przestań ze mnie kpić, Juliano! Co właściwie chcesz mi powiedzieć?

Popatrzyła mu prosto w oczy.

– Skoro tak pan nalega, panie Davencourt, oświadczam panu, że w ciągu całego życia spałam tylko z dwoma mężczyznami i obaj byli moimi mężami. A jeśli dziwi się pan, że moja reputacja jest taka, jaka jest, to dlatego, iż choćby nie wiem co, nie ugnę się pod presją opinii społecznej i nie będę zachowywać się jak potulna wdowa. – Przerwała i położyła dłoń na ustach. – Do diabła! Nie mogę uwierzyć, że ci o tym powie działam!

Martin śmiał się cicho.

– Juliano, chyba właśnie raz na zawsze położyłaś kres swojej złej reputacji.

– Błagam, zapomnij o tym, co powiedziałam!

– Nie sądzę, żebym był w stanie to zrobić. Poza tym wcale tego nie chcę.

Wyrwała się z jego uścisku.

– Naturalnie, że nie chcesz. Wszyscy mężczyźni lubią myśleć, że ich kobiety są niewinne albo prawie niewinne. – Wstała. To było dla niej szalenie ważne. Odsunęła się od niego tak daleko, jak zdołała, stanęła plecami do zamkniętych drzwi i przytrzymała się ich. – Pomyśl o tym, Martinie. To nie tylko rozwiązłość wyrzuca kobiety na margines społeczeństwa. Chcąc mnie usprawiedliwić, nie zapomnij o całej reszcie. Szalone przyjęcia, głupie żarty, hazard, egoizm. – Weszła na szczyt schodów, po czym odwróciła się i wbiła w niego wzrok. – Pamiętaj, co mi powiedziałeś, kiedy odkryłeś tę eskapadę do Hyde Parku! Nic nie wiesz! Kiedy miałam zaledwie osiemnaście lat, omal nie zrujnowałam rodziny przez brawurowy hazard. Uratował mnie Joss, biorąc winę na siebie, tak samo jak uratował mnie przed trzema laty, kiedy ze złości i zazdrości próbowałam szantażować byłą przyjaciółkę. Zanim się pospieszysz i uznasz mnie za wzór cnót, przypomnij sobie, że romansowałam z Clive'em Massinghamem, zanim wyszłam za niego za mąż. Zadurzyłam się w nim. – Skrzywiła się i zakryła twarz dłońmi. – Popełniłam tyle błędów, że starczyłoby na niejedno życie, a na domiar złego postanowiłam grać rolę rozwiązłej wdowy, bo miałam zbyt wiele dumy, by pokornie wrócić do stada.

Martin wstał, ale nie zrobił kroku w jej stronę.

– Nie rozumiem, dlaczego chcesz, bym źle o tobie myślał – powiedział cicho.

– Czasami nienawidzę siebie samej i chciałabym, byś ty także mnie znienawidził.

– To się nie uda. Uśmiechnęła się kpiąco.

– Wiem. To bardzo trudne. Należysz do mężczyzn, którzy kurczowo trzymają się swego zdania. Teraz, kiedy postanowiłeś mnie polubić, obawiam się, że tak już zostanie. Byłoby o wiele łatwiej, gdybyś mnie nie cierpiał.

Martin wygiął wargi w lekkim uśmiechu i przysunął się nieco bliżej.

– Nigdy tak nie było.

W spojrzeniu Juliany dostrzegł szyderstwo.

– Nie? No cóż, ja nie znosiłam cię z całego serca, Martinie. Jesteś dla mnie za dobry. Przez ciebie chcę żyć tak, jak ty uważasz za słuszne. Popatrz na mnie! W moim domu zagnieździła się stara ciotka, której jeszcze niedawno kazałabym się spakować. Udzieliłam schronienia młodziutkiej dziewczynie i jej dziecku. Daję darmowe rady twoim siostrom i bratu. Co dalej? Tylko patrzeć, jak otworzę sierociniec! Martin uśmiechnął się z czułością.

– Nie powinnaś myśleć, że ta zmiana działa tylko w jedną stronę, Juliano. Popatrz na mnie. Byłem najbardziej upartym, pełnym uprzedzeń głupcem, człowiekiem, który trzyma się kurczowo własnego zdania, tak jak słusznie powiedziałaś. Ty mnie zmieniłaś. Dzięki tobie zobaczyłem, że taki upór nie zawsze jest dobrą rzeczą. Byłem ślepy. – Podszedł i wziął ją w objęcia. – Nie próbuj sprawić, bym ujrzał cię w innym świetle – szepnął tuż przy jej wargach. – Widzę tylko ciebie, a ty jesteś…

– Tak?

– Czarująca.

Znów dotknął ustami jej warg w długim pocałunku zapierającym dech w piersiach.

Wtem usłyszeli na zewnątrz jakieś krzyki i zobaczyli błyski świateł. Martin puścił Julianę. Przed drzwiami stała Beatrix Tallant, która najwyraźniej miała na tyle przytomności umysłu, że wzięła ze sobą Segsbury'ego, latarnię i kilka dużych koców. Kamerdyner otworzył drzwi do lodowni. Juliana wyszła pierwsza, potknęła się o próg i prawie wpadła w objęcia ciotki. Martin wziął jeden z koców i otulił nim Julianę.

– Proszę mi pozwolić odprowadzić się do domu. Wyrwała się z jego uścisku. Teraz, kiedy ich uwolniono, nie była pewna, co czuje. Szok, konsternacja i euforia walczyły w niej o lepsze.

– Nic mi nie jest, panie Davencourt. – Głos lekko jej drżał. – Proszę… potrzebuję czasu, żeby pomyśleć.

Martin odsunął się.

– Dobrze, lady Juliano. W takim razie dobrej nocy. Jutro muszę wyjechać z Londynu, ale niedługo wrócę i wówczas pa nią odwiedzę.

Juliana również życzyła Martinowi dobrej nocy, lecz nie powiedziała nic ponadto, a Segsbury odprowadził gościa na schody tarasu i do wyjścia.

Juliana i Beatrix udały się za nimi, nieco wolniej. Juliana ciaśniej otuliła się kocem, by powstrzymać dreszcze.

– Mam nadzieję, że nic ci nie będzie, moja droga – powie działa Beatrix, patrząc na nią rozpromienionymi, bursztynowymi oczami. – Zostawiłam was tam na tak długo, jak uznałam za potrzebne. Kochaliście się?

– Mówisz jak właścicielka domu uciech, ciociu Trix! Beatrix roześmiała się.

– Ten mężczyzna jest zakochany w tobie po uszy, Juliano. Bierz go i dziękuj losowi.

Juliana zadrżała. To nie było takie łatwe. Jakaś jej część gorąco pragnęła miłości Martina, ale druga bardzo się tego obawiała.

– Nie mogę znów wyjść za mąż, ciociu Trix. – Próbowała mówić dalej, lecz głos jej się załamał. – Nie mogę.

Beatrix ujęła jej rękę i mocno ścisnęła.

– Czy to z powodu Myfleeta? Bardzo go kochałaś.

– Nie chodzi o to, że wciąż go kocham. – Juliana chwyciła dłonią za balustradę tarasu, próbując się uspokoić. – Ale kiedy go straciłam, serce mi pękło, a gdyby to miało się powtórzyć… – Pokręciła głową. – Nie zniosłabym tego, ciociu Trix. Nigdy więcej.

ROZDZIAŁ JEDENASTY

– Co ja widzę, masz przyzwoitkę – rzekł Joss z rozbawieniem, kiedy spotkali się następnego wieczoru w sali balowej lady Knighton. – W twoim wieku, Ju!

Juliana popatrzyła na niego surowo.

– Tylko dlatego, że ty i Amy nie zgodziliście się, by ciocia Trix zamieszkała u was. Co miałam robić – wyrzucić ją tak jak wy?

– Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś tak zrobiła. – Joss się roześmiał.

– Cóż, nie mogłam. Co to za bzdura o tym, że bardziej potrzebuję towarzystwa niż wy dwoje? Nigdy nie słyszałam takich bezczelnych kłamstw.

– A czy tak nie jest? – Joss uniósł brwi. – Przyznaj się, spodobało ci się, że masz z kim wychodzić. Podobno widuje się ciebie na mieście nawet w ciągu dnia.

– Tak, wczoraj byłyśmy na koncercie, a dzisiaj na jakiejś nudnej wystawie w muzeum. Boże, bałam się, że zasnę na stojąco.

– Jak długo Beatrix zamierza pozostać w Londynie?

– Nie mam pojęcia. Planuje wybrać się do Ashby Tallant, zanim wyruszy w kolejną podróż. Jak wiesz, większą część ostatnich dwudziestu lat spędziła za granicą.

– Ciekawe, czy wiedziała, że w Europie trwa wojna?

– Och, kontynent rozdarty wojną to dla niej o wiele za mało. Ciocia Beatrix była w Egipcie, w Indochinach i w Japonii.

– Nic dziwnego, że jedna krnąbrna bratanica to dla niej żadne wyzwanie.

– Może powinna przenieść uwagę na Clarę Davencourt – zauważyła Juliana ze śmiechem. – Komu jak komu, ale cioci Beatrix mogłoby się udać wywrzeć na nią wpływ.

– Słyszałem, że Clara słucha tylko ciebie. Choć nie do końca wykonałaś swoje zadanie. Jak tylko Fleet został pokonany, Clara zainteresowała się bratem Amy, Richardem. Wygląda na to, że się w nim nieźle zadurzyła.

Juliana zasłoniła sobie usta dłonią.

– A to mała kokietka! Ostrzegałam ją przed nim. To zatwardziały, niepoprawny hazardzista.

– Ale wysoki, jasnowłosy i do tego przystojny. No i szuka bogatej narzeczonej.

Juliana przebiegła wzrokiem salę i zauważyła Edwarda Ashwicka siedzącego obok Kitty Davencourt. Clara najwyraźniej nie zajęła swego zwykłego miejsca na krześle z wyplatanym siedzeniem, tylko tańczyła, tym razem zgodnie z rytmem muzyki. Śmiała się do Richarda Bainbridge'a i paplała jak najęta. Juliana zmarszczyła brwi.

– Będę musiała znowu z nią porozmawiać. Ma wyjątkową, wręcz przerażającą skłonność do nieodpowiednich mężczyzn. Z czego się śmiejesz?

Joss spoważniał.

– Bez powodu, Ju. W pełni się z tobą zgadzam. Clara Davencourt nie może wyjść za Richarda.

– A co na to wszystko Amy? Uśmiech Jossa znikł bez śladu.

– Och, Amy jest zdania, że Richard nie powinien poślubiać nikogo.

– Mogę to zrozumieć. Wystarczy popatrzeć, do czego ich ojciec doprowadził matkę przez ten okropny hazard, żeby wiedzieć, jaki los czeka żonę Richarda. Brat uśmiechnął się do niej niewyraźnie.

– Tak, Amy obawia się o los każdej młodej damy, którą Richard mógłby poślubić, ale ja nie jestem tego taki pewny. W końcu spójrz na mnie. Bez trudu zmieniłem swoje przyzwyczajenia i choć wciąż grywam od czasu do czasu, nie zapominam przy kartach o całym świecie. To samo mogłoby się stać, gdyby Richard postanowił założyć rodzinę.

Juliana wsunęła mu rękę pod ramię.

– Ach, ale ty jesteś podobny do mnie, Joss. Oboje graliśmy tylko po to, by rozproszyć nudę. A Richard Bainbridge, tak samo jak jego ojciec, gra, bo nie jest w stanie się powstrzymać. To swego rodzaju obsesja.