– Tak przypuszczam. – Juliana uśmiechnęła się do niej blado. – To brzmi dość melancholijnie, prawda?

– Niezupełnie. Sądzę, że możesz znaleźć jakiś inny cel, który wypełni ci życie. Kominiarczycy, sierocińce albo biedacy na wsi.

Juliana skrzywiła się. Nie było to zbyt zachęcające.

– Wielkie dzięki. Jestem pewna, że nigdy nie udałoby mi się być aż tak dobrą! To mnie przerasta.

– Cóż, może znajdziemy cel stosowniejszy dla ciebie. Będę musiała się nad tym zastanowić. – Amy podała jej filiżankę z niemą prośbą o napełnienie i poczęstowała się kawałkiem ciasta. – Mówiłaś o rodzinie Davencourtów – podjęła powoli, z namysłem – a co z samym panem Davencourtem?

Juliana odwróciła głowę i udała, że sprawdza ile jeszcze herbaty zostało w dzbanku. Teraz, kiedy zwierzyła się Amy, zaczynała tego żałować. Bratowa była zadziwiająco bystra.

– Jak to?

– Jego też lubisz? Juliana zmarszczyła brwi.

– Zdecydowanie nie. Pan Davencourt jest nieuprzejmy i krytyczny. Pozą tym ma poślubić ten kurzy móżdżek, naszą kuzynkę Serenę Alcott.

Amy skinęła głową.

– Słyszałam o tym. Głupio robi. Serena jest nudziarą.

– Jedno warte drugiego. – Juliana zacisnęła dłonie. Myśl ó Martinie żeniącym się z Sereną sprawiła jej ból. – Prawdę mówiąc, Amy, trochę się w nim zadurzyłam. Mimo tych wszystkich problemów z braćmi i siostrami bardzo się o nich troszczy, a ja chciałabym…

– Tak?

– Myślę, że chciałabym, żeby ktoś troszczył się tak o mnie. Chcę, żeby ktoś kochał mnie tak, jak Joss kocha ciebie. Czy to bardzo sentymentalne?

– Nie bardzo. Prawdę mówiąc, powiedziałabym, że całkiem rozsądne.

– W każdym razie jestem pewna, że wkrótce mi to przejdzie. Wydaje mi się, że to zadurzenie przypomina trochę mój podziw dla pana Taupin, mojego nauczyciela tańca. Uważałam go za niezwykle wytwornego i byłam oczarowana jego wdziękiem.

Amy uniosła brwi.

– Tyle że wówczas mogłaś mieć najwyżej czternaście lat. Juliana westchnęła.

– Zasada jest ta sama. Myślałam, że go podziwiam, ale tak naprawdę był to klasyczny przypadek zadurzenia podlotka.

– I myślisz, że do Martina Davencourta czujesz właśnie coś takiego? Zadurzenie podlotka?

– Cóż…

– Pocałował cię?

Juliana doznała szoku. Jej bratowa nie była ani w połowie tak sztywna, na jaką wyglądała.

– Amy! Co to za pytanie?

– No, zrobił to? Z pewnością pamiętasz, jak się czułaś, jeśli to zrobił.

Juliana przygryzła wargę.

– Zrobił to. Naturalnie nie powinien, skoro ma się żenić z Sereną. To nie było z jego strony dżentelmeńskie. Mężczyźni są boleśnie rozczarowujący, prawda?

– Często, ale nie zawsze. Nie zmieniaj tematu, Juliano. – Amy była poważna. – Czy pocałunki Martina Davencourta rozczarowały cię?

Juliana zmarszczyła czoło i uśmiechnęła się jednocześnie.

– Niezupełnie.

– Jak było?

Juliana zawahała się. Jej uśmiech stał się szerszy.

– Och… ciepło, słodko, podniecająco i bardzo, bardzo namiętnie. – Pochwyciła wzrok Amy. – Dlaczego tak na mnie patrzysz?

Amy roześmiała się.

– Jesteś w nim zakochana.

– Nie, to niemożliwe. Wykluczone.

– Miłość często taka właśnie jest – zauważyła Amy z błyskiem w oku i westchnęła. – Taki prawy mężczyzna może być wyjątkowo atrakcyjny, nie sądzisz?

Juliana także westchnęła.

– To nie ma żadnej przyszłości. Nie wyjdę już nigdy za mąż. Nie mogę. Poza tym Martin nie może się ze mną ożenić! To by było całkiem niestosowne.

Amy wybuchnęła śmiechem.

– Wiesz, Juliano, jestem przekonana, że to ty robisz trudności. Przestań protestować i niech się dzieje, co ma się dziać! – Spojrzała na zegar. – Przepraszam, ale obiecałam Annis Ashwick, że przyjdę na lunch. – Zawahała się. – Może mogłabym znów cię odwiedzić?

– Naturalnie – odparła Juliana. – Dziękuję ci, Amy.

Dziwne, ale słysząc, że bratowa już wychodzi, doznała rozczarowania. Zapragnęła, by ją też zaproszono na ten lunch. Nie mogła pogodzić się z myślą o siedzeniu we własnych czterech ścianach przez całe popołudnie.

Zadzwonił dzwonek przy drzwiach i Segsbury wprowadził do salonu Emmę Wren. Emma, nieco zaskoczona widokiem Amy, ukłoniła jej się chłodno na powitanie, po czym natychmiast ją zignorowała.

– Juliano, moja droga! – zawołała, afektowanie przeciągając spółgłoski. – Jestem w drodze na Bond Street. Zamierzam wydać masę pieniędzy i dobrze się bawić. Wybierzesz się ze mną?

Juliana widziała, że Amy ją obserwuje. Przeniosła wzrok z bratowej na niegdysiejszą przyjaciółkę. Nie miała szczególnej ochoty na spędzanie czasu w towarzystwie Emmy, tyle że w takim razie pozostawała jej samotność… a Bond Street i znajome paplanie Emmy były na wyciągnięcie ręki. Skinęła głową.

– Zaraz będę gotowa, Emmo. Wybacz mi, Amy.

Amy nie zmieniła wyrazu twarzy, ale Juliana poczuła się winna, toteż rzuciła bratowej lekko wyzywający uśmiech.

– Człowiek potrzebuje rozrywki. Co w końcu pozostaje, kiedy jest się nieszczęśliwie zakochanym?

– Nie wiem, czego Juliana chce – powiedział Joss Tallant do żony później tego wieczoru, w zaciszu małżeńskiej sypialni. – Zdaje się, że ona również tego nie wie.

Amy właśnie zrelacjonowała mu ze szczegółami swoją wizytę u Juliany, a teraz powoli odłożyła szczotkę na toaletkę i odwróciła się do męża.

– Chce dwóch rzeczy, tak mi się zdaje – Martina Davencourta i… celu w życiu.

– Czy to nie jedno i to samo?

– Ależ z ciebie arogant! Cel w życiu kobiety nie musi oznaczać wyjścia za mąż, wiesz!

Joss roześmiał się.

– Bardzo cię przepraszam! Chodziło mi tylko o to, że gdyby Juliana wyszła za mąż, nadałoby to jej życiu sens.

– Małżeństwo samo w sobie nie wystarczy. – Amy zmarszczyła brwi. – Juliana to naprawdę niezależna kobieta, choć to stwierdzenie może wydawać się dziwne. Zupełnie nie przypomina próżnej poszukiwaczki przyjemności, jaką wszyscy w niej widzimy. Popatrz, w jaki sposób chciała pomóc bratu i siostrom Martina. Ona potrzebuje celu.

– Żona dla polityka – powiedział Joss powoli.

– Czemu nie? Jest czarująca, mądra i dobrze zorganizowana. W tej roli mogłaby być doskonała.

– Nie interesuje się polityką. Amy wzruszyła ramionami.

– To naprawdę nie ma znaczenia, Joss. Jest wystarczająco inteligentna, żeby się nauczyć.

– To prawda. Ale czy to by ją interesowało? Ju szybko się nudzi. A wyobrażasz ją sobie jako zastępczą matkę siedmiorga dzieci?

– Zastępczą siostrę. Wszystkie już ją kochają. Nie zauważyłeś, jak szukają jej towarzystwa? Poza tym Brandon Davencourt jest na tyle dorosły, by pójść własną drogą, a Kitty jak sądzę, wkrótce wyjdzie za mąż.

Joss spojrzał na żonę z nieopisanym zdumieniem.

– Naprawdę? Ale przecież ona nie ma wielbicieli?

– Och, Juliana już znalazła Kitty zalotnika kochającego wieś. – Amy uśmiechnęła się psotnie. – Nie zauważyłeś, że Edward Ashwick poświęcał starszej z panien Davencourt wyjątkowo dużo uwagi na wczorajszym wieczorze muzycznym?

– Edward Ashwick? Dobry Boże!

– Nigdy nie sięgasz poza koniec własnego nosa – zawyrokowała Amy z zadowoleniem.

– Na to wygląda. Wydawało mi się, że Edward jest najwytrwalszym z wielbicieli Ju.

– Tak było. Zdaje się, weszło mu to w krew, nie sądzisz? Uważam, że Juliana postąpiła wyjątkowo sprytnie, stawiając Kitty na jego drodze wczorajszego wieczoru.

Joss wpatrywał się w nią ze zdziwieniem.

– Nie zauważyłem.

– Naturalnie, że nie. – Amy uśmiechnęła się. – Ciekawa jestem, kogo wybierze dla Clary, jak tylko wybije jej z głowy Seba Fleeta.

– Zawsze pozostaje Jasper Colling – zauważył jej mąż z gryzącą ironią.

Amy wzdrygnęła się.

– Nawet Fleet byłby lepszy od Collinga!

– A czy Martin Davencourt jest odpowiedni, dla Juliany? – spytał Joss z niewiele mniejszym sarkazmem.

– Z pewnością wie, co o niej sądzić. A ona chciałaby zasłużyć na jego dobrą opinię.

– Juliana jest przyzwyczajona do życia zgodnie z ustaloną reputacją. Poza tym nie zauważyłem u Martina Davencourta żadnej słabości dla Juliany.

– Też coś! – Amy spojrzała na niego pogardliwie. – Skoro właściwie nie odrywa od niej wzroku? Mówiłam, że nie widzisz nawet tego, co masz pod nosem.

– Pewnie nie. A Davencourt to widzi? Śmiem wątpić, bo jest prawie zaręczony z naszą kuzynką Sereną.

– Tak. – Amy przechyliła głowę i przyglądała się odbiciu Jossa w lustrze. – To niedobrze, ale jeszcze jej się nie oświadczył.

Joss uśmiechnął się lekko.

– Potrzebujesz sojusznika? Jeśli tak, może mam dla ciebie kogoś takiego. Wczoraj dostałem od ojca list, w którym donosi mi, że odezwała się do niego ciotka Beatrix. Podobno właśnie jest w drodze do Londynu.

Amy rozbłysły oczy.

– Ciocia Trix! To jest to! Ona nie znosi Sereny, prawda? Joss zmarszczył czoło.

– Tak… nazywa ją panną fajtłapą.

– Doskonale – powiedziała uszczęśliwiona Amy. Spostrzegła zdziwioną minę Jossa i wybuchnęła śmiechem. – Między na mi mówiąc, jestem pewna, że ja i ciocia Trix połączymy Martina i Julianę. I poradzimy sobie z Sereną, jeśli zajdzie taka po trzeba!

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Juliana powoli budziła się z ciężkiego snu spowodowanego laudanum. W sypialni było ciemno i ponuro. Z trudem przypominała sobie, co działo się poprzedniego dnia i wieczoru, który Zaczął się od szaleństwa zakupów na Bond Street, a skończył pijacką kolacją u Emmy Wren, gdzie Jasper Colling wspinał się po ścianach salonu, wykorzystując uchwyty kinkietów jako stopnie, i huśtał się na kryształowym żyrandolu. Wszyscy ryczeli ze śmiechu, aż Colling stracił czucie w rękach i spadł na stół zastawiony do kolacji, lądując pośrodku sarniego udźca. Potem pili dalej i grali w pikietę. Juliana przegrała i z Emmą, i z Collingiem.

Przewróciła się na brzuch i jęknęła. Wieczór był śmiertelnie nudny, nie potrafiła udawać, że było inaczej. Siedziała jak widmo na uczcie, żałując, że nie jest gdzie indziej. Zarówno starzy przyjaciele, jak i ulubione miejsca raz na zawsze utraciły cały swój urok, a ponieważ nie miała niczego, czym mogłaby ich zastąpić, czuła się, jakby znalazła się gdzieś daleko, na ziemi niczyjej.