– Nie jestem hazardzistą – podjął brat – ale sądzę, że czasem warto zaryzykować wszystko, żeby zgarnąć całą pulę.

Uniósł swój kieliszek w na poły ironicznym pozdrowieniu i odszedł, a Martin zabrał swego drinka i wyszedł na taras, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, kompletnie zapominając o lemoniadzie dla Sereny Alcott.

Przypomniał sobie słowa Juliany „Proszę pamiętać, że nie ma pan o mnie najlepszego zdania” – i jak echo powróciły słowa Brandona „Jest za dobra dla ciebie”.

Może brat ma słuszność, pomyślał. Rzeczywiście był powierzchowny i pełen dezaprobaty. Nazbyt krytycznie oceniał innych. Ignorował swój instynkt z szacunku dla konwenansów, a to ani nie dowodziło odwagi, ani też nie było godne podziwu. Tak naprawdę nie dał Julianie Myfleet najmniejszej szansy.

Sekundę później ją zobaczył. Stała w cieniu przy końcu balustrady, gdzie kapryfolium oplatające stare kamienie tarasu napełniało powietrze narkotycznym zapachem. W postawie Juliany również było coś tęsknego. Opierała się o kamienną balustradę i wpatrywała się w ciemność, a jej lekko opuszczone ramiona świadczyły o bezbronności i samotności.

Musiał się bezwiednie poruszyć, bo odwróciła się i spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.

– Dobry wieczór, panie Davencourt.

Martin skłonił się. Wszystkie jego zmysły ożyły. Chciał z nią porozmawiać. Chciał jej dotykać, poczuć te jedwabiste kasztanowe włosy pod palcami. Chciał ją całować, aż oboje będą drżeli. Postąpił krok ku niej, potem następny.

Juliana ani drgnęła. W mroku robiła wrażenie drobnej. Przez krótką chwilę Martin zmagał się z dojmującym pragnieniem chronienia jej, które zawsze w nim wzbudzała, a któremu towarzyszyło silne, przemożne pożądanie. Jeśli to wszystko było z jej strony grą, w takim razie za chwilę popełni największą omyłkę w swym życiu. Jego umysł, nawykły do racjonalnego podejmowania decyzji, cofał się przed ryzykiem i niebezpieczeństwem. Ale ona była tego warta.

Zrobił jeszcze jeden krok i znalazł się przy Julianie. Byli teraz zbyt blisko, by myśleć o czymkolwiek poza pocałunkiem. Czuł narkotyczny zapach kapryfolium, przez który przebijała słodycz liliowych perfum Juliany. Wyciągnął rękę.

Ale Juliana odsunęła się. Odeszła, szeleszcząc złocistymi spódnicami, a Martin poczuł chłód większy niż kiedykolwiek.

Stłumione dźwięki muzyki dolatywały z otwartych okien. Usłyszał kroki; to Serena Alcott ścigała go wzdłuż tarasu. Jej cień był coraz bliżej, gardłowym szeptem wołała jego imię.

– Martin? Gdzie pan jest, mój drogi? Zniecierpliwienie Martina osiągnęło rozmiary przypływu.

Bez zastanowienia wymknął się jej, zszedł z tarasu i wrócił do sali, w której odbywał się koncert.

– Pewnie Joss cię przysłał – mruknęła Juliana ze złością. Ręka jej się trzęsła, toteż podając bratowej filiżankę, rozlała trochę herbaty na spodek. – Nie musiałaś mnie odwiedzać, wiesz o tym. Czuję się doskonale.

– Na pewno nie zachowujesz się tak jak zwykle – powiedziała spokojnie Amy Tallant. – Przyszłam, bo przechodziłam nieopodal i przypomniałam sobie, że nie najlepiej wyglądałaś na raucie u lady Stockley przed dwoma dniami. Zastanawiałam się…

– Czy nie byłam pijana? Czy w końcu nie straciłam wszystkich pieniędzy? – Juliana ze złością zbierała okruchy ciastka ze spódnicy. W Amy było coś wyjątkowo irytującego. Zawsze była taka dobra. I nie pomagało, że miała rację. Juliana rzeczywiście od paru tygodni czuła się bardzo nieszczęśliwa i ten stan się pogłębiał.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni kilka razy widziała się z siostrami Davencourt, choć nie było to zamierzone. Spotkały się na Bond Street, gdzie Gara wpadła na nią z okrzykami radości, a Kitty poprosiła, trochę spokojniej, o radę w doborze szala, który pasowałby do sukni. Zamieniły parę słów na rozmaitych balach i w teatrze i gawędziły podczas wieczoru muzycznego. Brandon wyznał, że jeszcze nie opowiedział Martinowi o swoim romansie. Clara wciąż uparcie uganiała się za księciem Fleet, ale przynajmniej Kitty zdobyła adoratora zasługującego na szacunek. Co do Martina, nie mogła liczyć na nic, pomimo szczególnego powinowactwa, które zdawało się wiązać ich ze sobą. Potrzebowała całej siły woli, żeby zostawić go na tarasie podczas wieczoru muzycznego, wiedziała jednak, że nic innego nie wchodzi w grę.

Na powrót odwróciła się do Amy.

– Zdawało mi się, że ty i Joss wybieracie się na wieś – burknęła z irytacją. – Dlaczego jeszcze tu jesteście?

– Jossa zatrzymały interesy. Jeśli chcesz powiedzieć mi, o co chodzi, Juliano…

– Nie, dziękuję ci! Amy wstała.

– Czasami się zastanawiam, czemu zawracam sobie głowę odwiedzinami u ciebie. Najwyraźniej tracę czas.

Juliana poczuła, że coś ściska ją w gardle.

– Tak, to prawda. Proszę, nie trudź się więcej.

Bratowa popatrzyła Julianie prosto w oczy. Odstawiła nietkniętą filiżankę i wstała.

– W porządku. Nie będę. Żegnaj.

W tym momencie Juliana zaskoczyła zarówno siebie, jak i swego gościa, bo wybuchnęła płaczem. Była rozdrażniona i zakłopotana.

– Do diabła! Przydarza mi się to po raz drugi w tym miesiącu. Nie mam pojęcia, co we mnie wstąpiło. – Uniosła głowę i zobaczyła, że Amy się jej przygląda. – Co ci się u licha, stało?

– Nie wiedziałam, że potrafisz płakać. Juliana przeszyła ją gniewnym wzrokiem.

– No, oczywiście, że potrafię! Wszyscy to potrafią! Amy uśmiechnęła się.

– Tak, ale ja myślałam, że tym masz jakąś fizyczną niedomogę, która ci to uniemożliwia. Zawsze robisz wrażenie takiej opanowanej.

Juliana poczuła, że w odpowiedzi usta rozciągają jej się w uśmiechu. Natychmiast przestała płakać. Pociągnęła nosem.

– Pewnie nie masz chusteczki, Amy. Ja nigdy nie noszę chusteczek, bo na ogół ich nie potrzebuję.

Amy bez słowa podała jej chusteczkę. W tym momencie Juliana poczuła do bratowej sympatię. Nie zniosłaby fałszywego współczucia czy bzdurnych komentarzy. Amy na szczęście milczała.

Juliana otarła oczy, popatrzyła na chusteczkę i oddalają właścicielce. Amy z wymowną miną wcisnęła ją do torebki.

– W takim razie już idę – odezwała się.

– Nie – powiedziała nagle Juliana. Spojrzała na bratową, starając się nie robić błagalnej miny. – Zostań, proszę, i napij się ze mną herbaty.

– Dobrze. – Amy usiadła na powrót. Zapadło milczenie.

– A więc – przerwała je Amy – o co w tym wszystkim chodzi?

Juliana zawahała się.

– Obawiam się, że się zakochałam – wyrzuciła z siebie. A jeśli, pomyślała z wściekłością, powiesz, że ci przykro, Amy, pożałuję tego epizodu i rzucę w ciebie filiżanką.

– Rozumiem.

– Pewnie myślałaś – mruknęła Juliana ostro – że do czegoś takiego również nie jestem zdolna?

– Ależ nie. – Amy powoli sączyła herbatę. – W kim się zakochałaś?

– Cóż… – Juliana unikała jej wzroku. – W całej rodzinie Davencourtów, tak mi się wydaje.

Amy zakrztusiła się. Odstawiła filiżankę i wbiła w Julianę spojrzenie brązowych oczu.

– Dobry Boże, Juliano! W całej rodzinie? Jak to się stało?

Juliana wzięła głęboki oddech. Opowiedziała Amy wszystko: o grze Kitty i jej niechęci do miasta oraz o senności Clary i jej skłonności do nieodpowiednich mężczyzn, a także o sekretnym romansie Brandona. Bratowa kiwała głową i zadała jedno czy dwa pytania, ale głównie milczała.

– A wtedy Martin Davencourt dał mi niedwuznacznie do zrozumienia, że nie jestem odpowiednim towarzystwem dla je go sióstr – zakończyła Juliana i napotkała wzrok Amy. – Uświadomiłam sobie, że skrycie żywiłam nadzieję, iż będzie mi wolno się z nimi widywać, a pan Davencourt nagle pozbawił mnie złudzeń. – Pokręciła głową – Nie wiem, jak mogłam do tego do puścić, w dodatku tak szybko.

– Zakochałaś się w idei rodziny – orzekła Amy. – Tak jak powiedziałaś. Takie rzeczy nie dzieją się według planu.

– A teraz robi mi się niedobrze – naprawdę – na samą myśl o tym, że nigdy ich nie zobaczę. Nie mogę uwierzyć we własną głupotę! – Juliana zerwała się na równe nogi i zaczęła krążyć po pokoju. – Nigdy nie zachowuję się w ten sposób!

Bratowa usiadła wygodniej.

– Domyślam się, że to dla ciebie szok.

– I to jaki! Nie podoba mi się to. Jak myślisz, czy jest na to jakieś lekarstwo?

Amy pokręciła głową.

– Nie potrafię odpowiedzieć, Juliano. Nie jestem nawet pewna, czy znam odpowiedź.

– Czy to czas? A może jakieś inne zainteresowanie? – Juliana wyrzuciła ręce do góry. Teraz kiedy zaczęła się zwierzać, nie potrafiła przestać. Dotąd nie miała powierniczki, bo nie czuła się wystarczająco swobodnie, by rozmawiać szczerze z Emmą Wren, ale teraz było jej z tym zadziwiająco dobrze. Amy bardzo łatwo było się zwierzać. – Myślałam, że może zabiorę się za robótki ręczne – dodała.

Amy powstrzymała śmiech.

– Naprawdę wierzysz, że byłabyś w stanie wzbudzić w sobie taką samą namiętność do haftu jak do Davencourtów?

Juliana westchnęła. Wiedziała, że bratowa ma rację. Nienawidziła haftu nawet jako dziecko.

– Może więc powinnam kupić sobie psa? Podobno są bardzo oddane i wierne.

– To jakaś myśl. – Amy popatrzyła badawczo na szwagierkę. – A co z Emmą Wren, Jasperem Collingiem i wszystkimi twoimi starymi przyjaciółmi? Nie mogliby cię pocieszyć?

– Nie chcę, żeby to robili. – Juliana westchnęła. – To brzmi tak, jakbym była wyjątkowo niewdzięczna, a nawet nielojalna, ale nie jestem pewna, czy kiedykolwiek będę miała ochotę na ich towarzystwo.

– Dlaczego nie, na Boga! Zapadła cisza.

– Nie należą do ludzi, których podziwiam – powiedziała Juliana powoli. – Och, był taki moment, nie tak dawno temu, kiedy uważałam ich towarzystwo za zabawne. W jakimś sensie dalej tak uważam. Ale to wyglądało tak, jakbyśmy się wzajemnie zabawiali dla zabicia czasu, bo nie mieliśmy nic lepszego do zrobienia. Teraz… nie wiem… jakoś mi to nie wystarcza.

Amy skinęła głową.

– Potrzeba ci celu w życiu i myślałaś, że znalazłaś go w rodzinie Davencourtów.