– Chcę tylko chronić Kitty i Clarę – dodał.

– Tak, rozumiem to… – Juliana pochyliła głowę, a kiedy znów ją uniosła, jej oczy były całkiem suche. – Najlepiej będzie, jak pan szybko znajdzie sobie żonę, panie Davencourt. Pańskie siostry potrzebują kogoś, kto by służył im radą.

– I pomyślały o pani? – Słowa wyrwały mu się, zanim Martin zdołał je powstrzymać. Wydało mu się, że Juliana się wzdrygnęła, nie był jednak pewny.

– Cóż, pana o to nie poprosiły – zauważyła. – Swoją drogą, to dowodzi tylko ich rozsądku. Co pan wie o damskiej modzie, panie Davencourt? Czy wie pan, jakie rękawiczki pasują do sukni spacerowej, a jakie do wieczorowej? Co powiedziałby pan młodej damie, która wbiła sobie do głowy, że nie chce wyjść za maż? Albo takiej, która uważa, że chce, ale wybrała nieodpowiedniego kandydata?

Martinowi zrobiło się zimno.

– Chce pani powiedzieć, że moje siostry są zakochane? Juliana uśmiechnęła się pogodnie.

– Ależ nie, panie Davencourt. Gdyby jednak były, czy wie działby pan, co im doradzić? – Napotkała jego wzrok. – Choć nie chcą rozmawiać z panem, postanowiły komuś się zwierzyć i wybrały mnie. To powinno panu dać do myślenia. Do widzenia, panie Davencourt.

Po odejściu Martina Julianie zrobiło się zimno. Dom, który rozbrzmiewał śmiechem podczas wizyty Kitty i Clary, teraz wydawał się bardzo cichy. I opustoszały.

Posłała po pokojówkę i poleciła jej napalić w kominku, po czym usiadła nieopodal, próbując się rozgrzać. Usiłowała sobie wmówić, że nie ma znaczenia, że już nie zobaczy Kitty i Clary, że nie obchodzi jej rodzina Davencourtów, ale nagle te słowa wydały jej się nieszczere. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że mimo tak krótkiej znajomości bardzo się do nich przywiązała. Naprawdę jej na nich zależało.

Zadrżała. Bardzo głupio postąpiła, zaczynając wierzyć, że może zapuścić korzenie w życiu rodzeństwa Martina. Nie zdawała sobie sprawy, że coś takiego chodzi jej po głowie, dopóki Martin nie odebrał jej tego wszystkiego. A teraz czuła się osamotniona. To było głupie, niemniej prawdziwe.

Zerwała się i zaczęła przerzucać zaproszenia leżące na kominku. Ostatnimi czasy trochę zaniedbała starych przyjaciół. Wciąż jednak mogła do nich powrócić. Emma Wren wydawała tego wieczoru kolację i mogłoby być zabawnie.

Usiadła ponownie, zaproszenia wypadły jej z ręki. Nie chciała siedzieć i grać w karty w przegrzanych pokojach Emmy, słuchać złośliwych plotek, zbywać dwuznacznych uwag Jaspera Collinga i jemu podobnych. Chciała być w sali balowej lady Eaton, próbować szukać kawalera dla Kitty, obserwować, jak Clara doprowadza do zawarcia znajomości z księciem Fleet, co z pewnością uczyni, i zgadywać, w kim skrycie kocha się Brandon. Nie była jednak częścią tego wszystkiego. Nigdy tak nie było, a Martin tylko jej o tym przypomniał.

Wstała i pociągnęła za taśmę dzwonka, żeby przywołać Hattie. Jeśli wieczorne przyjęcie u Emmy było jedyną atrakcją w ofercie, w takim razie będzie musiało wystarczyć.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Martin Davencourt słuchał przepięknej włoskiej arii i zachodził w głowę, dlaczego czuje się tak podminowany. Obok niego siedziała Clara, zatopiona w myślach, niezwykle wytworna w obłoku różowej gazy. Po drugiej stronie Clary zajęła miejsce Kitty, dziewczęco smukła w bladożołtej sukni, a rząd zamykał Brandon, który bawił się swoimi mankietami i nawet nie próbował udawać, że muzyka go interesuje. Za Martinem, poza polem jego widzenia, za to wyryta w umyśle, siedziała lady Juliana Myfleet. Choć znajdowała się aż trzy rzędy za nim na prawo, aż nadto zdawał sobie sprawę z jej obecności.

Minął tydzień, odkąd widzieli się po raz ostatni, i Martin myślał o niej przez większą część każdego z tych siedmiu dni. Zastanawiał się, czy nie złożyć jej wizyty i nie przeprosić za ostatnie spotkanie, bo zdawał sobie sprawę, że zachował się wyjątkowo pompatycznie, a na dodatek obraźliwie. Już prawie się zdecydował, ale poszedł na jakiś bal, gdzie zobaczył Julianę uczepioną ramienia Edwarda Ashwicka. Na ten widok wpadł we wściekłość, a fakt, że Edward towarzyszył jej także dzisiejszego wieczoru wydawał się wystarczającym powodem do zachowania dystansu.

Siedząca po drugiej stronie przejścia Serena Alcott pochyliła się, a kiedy zwróciła na siebie uwagę Martina, uśmiechnęła się i skinęła głową. Martin uśmiechnął się w odpowiedzi, kryjąc irytację. Jak tylko aria dobiegła końca i zapowiedziano przerwę.

Serena delikatnym skinieniem przywołała go do siebie. Aż się wstrząsnął, ale posłuszny dobrym manierom podszedł do niej. Serena powitała go z zadowoleniem, poklepując wolne miejsce obok siebie. Martin usiadł i spróbował zagaić rozmowę.

– Podoba się pani muzyka, pani Alcott?

– Och tak, bardzo. – Serena zatrzepotała rzęsami. – Bardzo piękna.

– Nie uważa pani, że wysokie tony były odrobinę za…

– Ostre? Ależ nie. La Perła jest znakomita.

– Wydawało mu się, że jej śpiew jest bardzo…

– Dobry? Tak, jest wyjątkowo wszechstronna, nieprawdaż?

– To idealna sala na…

– Recital? Tak, to prawda, idealna.

Martin lekko się skrzywił. Zdawał sobie sprawę, że Serena przygląda mu się bardzo uważnie, lekko marszcząc brwi, jakby chciała przewidzieć, co on takiego powie za chwilę. Było to dość denerwujące, zupełnie jakby już przyjęła zwyczaj czytania w myślach współmałżonka i kończenia zdań za niego. Martin spróbował jeszcze raz.

– Pani Duston zawsze organizuje…

– Wytworne imprezy? Tak, istotnie.

To było nie do zniesienia. Martin nie mógł uwierzyć, że nie zauważył tego wcześniej. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek będzie mu wolno dokończyć zdanie samodzielnie. Wstał.

– Ma pani ochotę na…

– Lemoniadę? O, tak, dziękuję.

– W takim razie pójdę do…

– Bufetu. Proszę też przynieść sobie kieliszek wina. Martin obrzucił ją niechętnym spojrzeniem.

– Dziękuję. Na pewno tak zrobię.

Wycofał się w pośpiechu, a kiedy spojrzał przez ramię, Serena uśmiechnęła się do niego wstydliwie i pomachała ręką. Na ten widok ponownie się wzdrygnął. Widok Brandona gawędzącego swobodnie z Juliana Myfleet nie poprawił mu humoru. Juliana była ożywiona i niezwykle wytworna w sukni koloru starego złota i dobranym do niej złotym diademie we włosach. Zauważył, że posłała Edwarda Ashwicka po lemoniadę dla Kitty, która zaróżowiona i szczęśliwa, przyglądała się Edwardowi, kiedy torował sobie drogę przez salę. Martinowi nasunęło się pewne przypuszczenie. Kitty mogła trafić o wiele gorzej, ale czy Juliana rozmyślnie zapoznała ich ze sobą? W końcu Ashwick był jej najwytrwalszym adoratorem, na dodatek jedynym, który zasługiwał na szacunek.

Wziął dla siebie kieliszek wina i sięgał właśnie po szklankę z lemoniadą, kiedy nieopodal mignęło mu coś różowego. Clara stała tuż przy drzwiach do pokoju karcianego i prowadziła ożywioną rozmowę z dżentelmenem, w którym Martin rozpoznał księcia Fleet. Przez chwilę był tak oszołomiony widokiem Clary gawędzącej chętnie z mężczyzną, że przymknął oczy na fakt, iż książę Fleet jest rozpustnikiem i graczem, a jako taki żadną miarą nie może pretendować do ręki jego siostry. Jednakże po chwili groźnie zmarszczył brwi. Clara z pewnością nigdy nie powinna była poznać Fleeta, nie mówiąc już o rozmawianiu z nim z takim entuzjazmem.

Miał właśnie podejść i zainterweniować, kiedy zobaczył coś, co sprawiło, że zatrzymał się jak wryty. Juliana grzecznie przeprosiła Brandona i spojrzała znacząco na Clarę. Ta, najwyraźniej posłuszna najdrobniejszemu gestowi Juliany, przeprosiła wdzięcznie księcia Fleet i podeszła do niej. Martin widział, jak Juliana mówi coś cicho do Clary i kręci głową, widział upór w twarzy siostry i znów to kręcenie głową Juliany. Z tej odległości nie mógł słyszeć ani słowa, ale domyślał się, o co chodzi. Juliana ostrzegała Clarę przed Fleetem, a jego uparta siostrzyczka naprawdę jej słuchała.

Juliana wyczuła na sobie jego badawczy wzrok, bo uniosła głowę i ich oczy się spotkały. Na moment przerwała rozmowę z Clarą, a świadomość, że tak bardzo na nią działa, sprawiła mu wyjątkową przyjemność. Przez chwilę przytrzymywał jej wzrok. Ujrzał słaby rumieniec wypełzający na jej policzki, zobaczył, jak jej spojrzenie umyka w bok i powraca do niego, jakby przyciągane jakąś nieodpartą siłą. Poczuł tak silne pożądanie, że aż się zachwiał.

– Martinie?

Brandon przyglądał się bratu ze zdziwieniem.

– Czyżbyś miał jakieś wyjątkowo męczące spotkanie z panią Alcott? Wyglądasz, jakbyś połknął żabę.

Martin upił łyk wina.

– Czy to było takie oczywiste?

– Aż nazbyt – roześmiał się Brandon. Martin westchnął.

– Zastanawiam się, czy to nie za późno…

– Przerwać zaloty?

Martin spojrzał ponuro na brata.

– Błagam, nie zaczynaj i ty tego robić! Czy ona z każdym rozmawia w ten sposób?

– Obawiam się, że tak.

– Dlaczego do tej pory tego nie zauważyłem?

– Jest bardzo ładna. Może się zadurzyłeś?

Martin utkwił w nim wzrok. Jakoś dziwnie było słuchać o tym, że Serena Alcott jest ładna, skoro jedyną kobietą, o której myślał, jest Juliana.

– Nie mów bzdur, Brandon!

– Ja? – Brandon wziął kieliszek. – Wydaje mi się, że to ty zachowujesz się jak głupiec, Martinie. Nadskakujesz nie tej kobiecie, co powinieneś, i wplątujesz się w kłopoty. Lady Juliana Myfleet jest czarująca, miła i szlachetna. Ma wszystkie te cechy, których brak pani Alcott. Jednak wątpię, czy lady Juliana by cię chciała. Jest za dobra dla ciebie.

Patrzyli się na siebie przez długą chwilę, po czym Martin zaczął się śmiać.

– Do diabła, czy ty mi radzisz, z kim mam się żenić? Brandon wzruszył ramionami. Nie uśmiechał się.

– O co chodzi, Martinie? Ty możesz dawać rady, ale nie możesz ich przyjmować?

Martin skrzywił się.

– Pewnie masz rację – powiedział powoli. – Nie lubię ryzyka.

W oczach Brandona pojawił się cień uśmiechu.