– Wielu uważa, że ci zależało – zauważył Joss.

– Tylko dlatego, że sprawiłam, by w to uwierzyli. – Juliana leniwie wyciągnęła rękę i odgoniła zbłąkaną ćmę od płomienia świecy. – Wiesz, że nigdy nie byłam kochanką Brookesa.

– Wiem także, że nie masz tylu kochanków, ilu przypisują ci plotkarze. – Joss zmrużył oczy od światła. – Dlaczego wprowadzasz ich w błąd, Ju?

Kiedy brat nazywał ją Juliana, mówiąc tym ohydnie surowym tonem, wiedziała, że jest naprawdę zły, ale kiedy używał zdrobnienia, była na bezpieczniejszym gruncie. Lekko wzruszyła ramionami.

– Jak mam wisieć, niech przynajmniej wiem za co. Skoro wszyscy wierzą w to co najgorsze, czemu ich wyprowadzać z błędu?

– Dlaczego pogarszasz swoją sytuację?

Zawahała się, bo na uczciwą odpowiedź składało się wiele wyjaśnień, a wszystko to były powody, których nie miała ochoty ujawnić. „Gram w te gry, bo jestem znudzona, bo jestem samotna, bo nie mam odwagi zaryzykować i pokochać raz jeszcze”. Przyznając się do takiej słabości, poczułaby się nieprawdopodobnie bezbronna.

– Zawzięłam się, żeby żyć zgodnie z ustaloną reputacją. – Posłała bratu promienny uśmiech. Nie pierwszy raz o tym rozmawiali, a Joss za każdym razem próbował namówić ją do zmiany postępowania. – Wiesz, że moja dobra reputacja przepadła, kiedy uciekłam z Massinghamem. – Głos Juliany stał się cieplejszy, bo przepełniały go prawdziwe uczucia. – Nic co bym teraz powiedziała bądź zrobiła, nie poprawi mojej sytuacji, po co więc próbować?

Joss westchnął.

– Juliano, wyszłaś za Massinghama za mąż. Małżeństwo przekreśla dawne grzechy i przywraca ludzki szacunek. Gdybyś tylko prowadziła nieco spokojniejsze życie, ludzie wkrótce zapomnieliby o twoich ekscesach. Nawet ojciec by ci przebaczył.

– Uzyskać przebaczenie ojca? Na to trzeba byłoby czegoś więcej, Joss! A co do towarzystwa… Jak daleko sięga hipokryzja? Ludzie są gotowi puścić wszystko w niepamięć, o ile zacznę się zachowywać przyzwoicie. Wszystkie moje ekscesy zostaną zapomniane, jeśli się zmienię. Przecież wyszłam za Massinghama – niemal wypluła te słowa – choć porzucił mnie po dwóch tygodniach! Liczy się tylko świadectwo ślubu.

Joss wzruszył ramionami.

– Hipokryzja, przyznaję, ale takie zasady rządzą społeczeństwem.

– Nienawidzę tego! To takie obłudne.

– Wszyscy wiemy, że nie znosisz kompromisów. Jednak jesteś owdowiałą córką markiza Tallanta i jako taka należysz do towarzystwa. – Błysnął zębami w uśmiechu. – Po prostu. – Przemówił łagodniej. – Ułatw to sobie, Ju. Porzuć tak zwanych przyjaciół i ich niemądre żarty. Znajdź coś sensownego, co wypełni ci życie.

Odwróciła wzrok. Niewygodne prawdy zawsze sprawiały, że czuła się nieswojo. Rozmowa o Massinghamie wzbudziła jeszcze bardziej nieprzyjemne wspomnienia. Ból po jego ucieczce ustał, ale złość i rozczarowanie pozostały. Zauroczył ją, zakochała się w nim bez pamięci i została brutalnie pozbawiona złudzeń. Zabił całą jej miłość w dniu, w którym ją opuścił, zabierając ze sobą jej pieniądze, porzucając samą w obcym kraju. Juliana kochała dwa razy w życiu i obydwie miłości zakończyły się płaczem z takiego czy innego powodu. Dawno temu przysięgła sobie, że nigdy więcej nie da się zranić.

Zwróciła się do brata:

– Joss, mówisz niczym metodysta. Gdyby Massingham wciąż był wśród żywych, dopiero mielibyśmy skandal. Dreszcz mnie przenika na samą myśl o zamieszaniu, które spowodowałby do tej pory.

– Szczęściem dla niego jest martwy – powiedział Joss oschle, ale wyciągnął ku niej rękę. – Przykro mi, Ju. Wiem, że ci na nim zależało.

– Kiedyś. Kiedyś mi na nim zależało. Teraz na samą myśl o nim robi mi się niedobrze.

– To dlatego nigdy nie przyjęłaś jego nazwiska? Juliana upiła rozgrzewający łyk porto.

– Chciałam zapomnieć o poniżeniu, jakie to małżeństwo po ciągnęło za sobą. – Wzruszyła ramionami. – Paradoksalne, skoro właśnie ono pozwala mi się cieszyć pozorami szacunku w towarzystwie. Tak czy inaczej ta sprawa od dawna należy do przeszłości, ale mówi się, że skandal nie umiera nigdy, czy nie tak, Joss? A więc równie dobrze mogę dostarczać plotkarzom tematów i siać zgorszenie wśród zrzędliwych matron.

Joss westchnął.

– A najnowsza plotka to uprowadzenie cię przez Davencourta, który różni się od Massinghama jak dzień od nocy.

Roześmiała się.

– Tak, to prawda. Ostrzegłam go, że naraża na szwank swoją reputację.

– Co o nim myślisz? Juliana skrzywiła się.

– Rozczarował mnie. To całe porwanie mogłoby być nawet zabawne, tyle że Martin Davencourt należy do tych obrzydliwie zasadniczych ludzi, którzy biorą wszystko na poważnie. Wiedziałeś o tym, że poznaliśmy się, będąc dziećmi? Jego ojciec chrzestny to ten ekscentryczny starszy pan z Ashby Hall.

– Nie przypominam sobie, żebym znał go w dzieciństwie.

– Nie, ty byłeś w (Mordzie, kiedy Martin Davencourt przyjechał do Ashby. Był męczącym, nudnym młodzieńcem z pryszczami i tłustymi włosami.

– Juliano!

– Cóż, sądzę, że od tego czasu zmienił się na korzyść – powiedziała uczciwie – ale w dalszym ciągu jest śmiertelnie nudny. Zapewne po części wynika to z tego, że podjął się opieki nad całym rodzeństwem, a po części z tego, że urodził się nudny.

– Odniosłem wrażenie, że dobrze ci się z nim rozmawiało na kolacji u lady Everley parę dni temu – zauważył brat.

Niedbale wzruszyła ramieniem.

– Trzeba próbować. Wszyscy często miewamy do czynienia z uciążliwymi gośćmi na przyjęciach. Zapewne Mary Everley celowo wyznaczyła nam miejsca obok siebie.

– O czym rozmawialiście? Juliana zmarszczyła brwi.

– Cóż, to było najdziwniejsze. Na początku próbowałam z nim flirtować, ale on jakoś tak zmienił temat, że skończyliśmy na rozmowie o Davencourt. Wygląda na to, że to wielki wytworny dom, a Martin Davencourt jest do niego bardzo przy wiązany.

– W takim razie dziwi mnie, że podtrzymywałaś rozmowę – skomentował brat z uśmiechem – bo przecież nie znosisz wsi.

– Szczera prawda. – Sama była trochę zdziwiona.

– Ja dość lubię Martina – zauważył Joss. – Sprawia wrażenie rozsądnego człowieka. Charles Grey bardzo go ceni. Po następnych wyborach na pewno zostanie członkiem parlamentu i Grey, zdaje się, uważa, że Davencourt ma przed sobą świetlaną przyszłość.

– Boże, polityka! Już zaczynam przez ciebie ziewać, Joss.

– Juliana uśmiechnęła się. – Tak czy inaczej nie dziwi mnie, że lubisz Martina Davencourta, bo on mi ciebie przypomina pod pewnymi względami. A może nie chciałbyś być nazywany pryncypialnym? Czy spotkaliście się wcześniej?

– Davencourt jest przyjacielem Adama Ashwicka, jeszcze z wojska, tak mi się zdaje. Był na kolacji u Ashwicków w ubiegłym tygodniu, kiedy byliśmy tam z wizytą. – Joss spojrzał bystro na Julianę. – Ty chyba też byłaś zaproszona?

Juliana znów wzruszyła ramionami.

– Zaproszono mnie jako partnerkę Edwarda, więc odmówiłam. Wy wszyscy jesteście tak przejrzyści, jeśli chodzi o swatanie. Zupełnie jakbym nadawała się na żonę Edwarda Ashwicka.

– Czemu nie? – spytał Joss łagodnie. – Jemu bardzo na tobie zależy.

– Zapewne. Ja też go kocham… jak brata. – Juliana uśmiechnęła się. – Choć nie tak jak ulubionego brata. Nie tak jak ciebie.

Na wargach Jossa dostrzegła cień uśmiechu.

– Dziękuję ci, Ju. Robi mi się ciepło koło serca, kiedy to słyszę. A więc dlaczego nie wyjdziesz za Ashwicka i nie pozwolisz mu naprawić twojej reputacji?

– Okropność! – Juliana skrzywiła się. – Nie chcę, żeby Edward poświęcał się dla mnie. A wyobrażasz sobie, jak by te wszystkie stare plotkarki skrzeczały, gdyby duchowny poślubił upadłą kobietę. Dwukrotnie zamężna wdowa ze zbrukanym nazwiskiem. Poza tym, Joss, ja nie mam ochoty się zmieniać. – Ciaśniej otuliła ramiona jedwabnym szalem. – Nie wyjdę już więcej za mąż, mój drogi. Jest zbyt wiele powodów, dla których nie mogę tego zrobić. Zapadła cisza.

– Kolacja i tak sprawiłaby ci przyjemność – powiedział w końcu Joss. – Ashwickowie mają znakomitego kucharza.

– Zapewne podaje obfitsze desery niż Emma Wren kolacje.

– Znacznie.

Uśmiechnęli się do siebie, po czym Juliana westchnęła.

– Chyba powinnam była przyjąć to zaproszenie. Ostatnio nie otrzymuję ich wielu z przyzwoitych domów.

Joss roześmiał się.

– Mogłabyś się nawet dobrze bawić.

– Może. Choć uważam żony za zbyt szacowny gatunek, nie wyłączając twojej, obawiam się, mój drogi…

Brat uśmiechnął się do niej blado.

– Wiem. Wierzę, że polubiłabyś Amy, gdybyś zadała sobie odrobinę trudu.

Juliana pokręciła głową. Nawet gdyby próbowała z całych sił – a prawdę mówiąc nie bardzo się starała – nie mogłaby polubić Amy Tallant. Było w niej coś tak mdłego i zdrowego, czego nie była w stanie strawić.

– Nie sądzę. Ja i Amy interesujemy się zupełnie innymi sprawami. Co zaś do Annis Ashwick, cóż, przyznaję, że mnie w jakimś sensie przeraża, taka z niej sawantka!

– Mówisz zupełne bzdury, Ju – powiedział Joss chłodno. Spojrzał na zegarek. – Czas na mnie. Amy na pewno już wróciła z teatru. Wybrała się z Annis na „Króla Lira”.

– Szekspir, okropność! – Juliana wzdrygnęła się z teatralną emfazą. – Potwierdziłeś mój punkt widzenia, Joss. Wolałabym raczej dać sobie wyrwać wszystkie włosy pęsetą, niż wysiedzieć na którejś tragedii Szekspira.

Po wyjściu brata Juliana została jeszcze jakiś czas na tarasie, obserwując dopalające się świece i ćmy przypiekające sobie skrzydełka nad nikłym płomieniem. W ogrodzie robiło się coraz zimniej. Wstała i ciaśniej otuliła się szalem. Nowa jedwabna suknia, wynik wyprawy po zakupy z Emmą Wren poprzedniego dnia, sprawiła jej przykre rozczarowanie, bo cisnęła pod pachami. Julianie często zdarzało się robić zakupy pod wpływem impulsu, ale nigdy tego nie żałowała. Nazajutrz odeśle suknię do sklepu i odmówi zapłaty. Nieważne, że raz miała ją na sobie i że na spódnicy ze srebrnej gazy była plamka od porto.