Po raz kolejny wprawiła Garda w osłupienie.

– Naprawdę? Ale przecież powiedziałaś…

Odsunęła się od niego i usiadła na kanapie.

– Usiądź tu przy mnie, przeżyłam dziś tyle emocji, że nogi nie chcą mnie już nosić.

Usiadł posłusznie, oszołomiony jej szybką zmianą decyzji.

Mali westchnęła ciężko.

– Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz? Przecież aż do tej chwili ani razu choćby jednym słowem nie dałeś mi odczuć, że coś dla ciebie znaczę. Domyślałam się, że ci się podobam, ale to jeszcze za mało, żeby się żenić. Nie chciałam być zwykłą maskotką.

– Nie sądziłaś chyba przecież… Wybacz mi, Mali… ależ ze mnie osioł! Nie jestem przyzwyczajony do obcowania z wrażliwymi, czyli prawdziwymi kobietami. Nie chciałem iść z tobą tylko do łóżka, nie dając ci do zrozumienia, że mam wobec ciebie poważne zamiary.

Mali roześmiała się na cały głos i wtuliła się w jego ramiona.

– Teraz czuję się jeszcze bardziej szczęśliwa. Twój pomysł przeprowadzki jest naprawdę wspaniały. Nawet sobie nie wyobrażasz, z jaką radością wyniesiemy się z tego miasta. Sindre będzie zachwycony!

– Już się cieszę na samą myśl o tym. Ale czy moglibyśmy choć na trochę zapomnieć o Sindrem? – szepnął jej do ucha. – Jest pod dobrą opieką w szpitalu i nic mu już nie grozi. Teraz chciałbym zająć się wyłącznie tobą…

Mali nie miała nic przeciwko temu.

ROZDZIAŁ XXIX

No, nareszcie, pomyślał Lomann, zatrzymując samochód na drodze wiodącej przez las prosto nad morze. Teraz nastąpi to, czego najbardziej się obawiam. Ale jeśli nic mi się nie stało i zupełnie dobrze się mam po tych wyścigach tam, przy domku, kiedy uciekł mi ten przebrzydły smarkacz, to poradzę sobie i tutaj! Przecież lekarz powiedział, że zagrożenie minęło. To wszystko tylko nerwy…

A jutro? Jutro będę już w drodze na południe razem z moimi pieniędzmi. Tak, właśnie z moimi, bo przecież tyle przeszedłem, żeby je zdobyć. Z każdą godziną coraz bliżej Lillan! Kiedy rozmawiałem z nią dziś przez telefon, wyraźnie wyczułem, że już się trochę niecierpliwi. Nic dziwnego, przecież czeka na mnie już tyle czasu. Ale czekanie na coś dobrego nigdy nie trwa zbyt długo, pamiętaj o tym, kochanie! Jesteśmy teraz naprawdę bogaci. Osiemset pięćdziesiąt tysięcy koron to majątek w takim kraju jak Hiszpania, gdzie nasza waluta ma zawsze wysoki kurs. To powinno trzymać cię z daleka od tych wszystkich młodych fircyków, którzy tylko udają zakochanych. Urządzimy sobie wspaniałe życie! Pieniądze… Co za cudowne słowo: pieniądze!

A na dodatek wyjeżdżam, ciesząc się nadal uznaniem i szacunkiem. Chwała Bogu, chłopak niczego nie wypaple, a jeśli nawet miałoby się tak zdarzyć, że go odnajdą, w co jednak wątpię, i prawda wyjdzie na jaw, to i tak nic to nie zmieni. Przecież nigdy mnie nie wytropią, zatrę wszelkie ślady. Do tej pory wszystko szło jak po maśle. Nikomu nawet nie przyszło do głowy, by w jakikolwiek sposób wiązać z tym przestępstwem Carla Lomanna.

Wprost dławił się ze śmiechu na samą myśl o tym, jak na samym początku policjanci, niemal przepraszając, zadawali mu w szpitalu różne pytania. Rozbawili go także wszyscy ci głupcy, którzy dzisiaj tak podniośle przemawiali na jego cześć.

Od północy minęło już półtorej godziny, świat wokół niego pogrążony był w ciemności. O tej porze niemal wszyscy spali.

Nad samym morzem rozlewał się jasny blask księżyca.

Lomann przebrał się szybko w kostium płetwonurka. Odwiązanie skrzyni z łańcucha na pewno zajmie mu trochę czasu. Bez aparatu tlenowego niewątpliwie nie dałby sobie rady.

Psst! Zamarł na chwilę w bezruchu. Miał wrażenie, że z lasu dobiegły jakieś odgłosy.

Nie, było zupełnie cicho.

Najtrudniej będzie przenieść skrzynię z wody do samochodu, pokonując jeszcze po drodze mur. Lecz teraz, tak blisko celu, Lomann czuł się naprawdę silny. Z całą pewnością da sobie ze wszystkim radę.

Zatrzymał się przy murze. To dziwne, ale przez cały czas miał poczucie, że ktoś go obserwuje. Niepotrzebnie się denerwował, po prostu przypomniało mu się, jak za pierwszym razem nieoczekiwanie natknął się na chłopca. Teraz z całą pewnością nic takiego się nie powtórzy.

No, pora wejść do wody. Powinien kierować się na ten wystający pal, a potem pójść z pięć metrów w głąb po dnie szybko schodzącym coraz niżej.

Zaraz znajdzie swój skarb!

Woda zamknęła się szczelnie wokół niego. Gdy dostrzegł wrak starego roweru, nie miał wątpliwości, że jest na właściwej drodze. Te kamienie też doskonale pamięta. Wszystko się zgadzało. Lomann zawsze miał świetną pamięć.

No… Zaraz ją zobaczy… Powinna być tutaj…

Nie, jeszcze nie. Widocznie były dwa identyczne kamienie.

Czy ona jednak nie powinna być już tutaj?

Księżyc świecił jasno przez wodę.

Oczywiście, że musi leżeć gdzieś bliżej, za bardzo się oddalił. Najważniejsze to nie wpadać w panikę!

Musi zacząć jeszcze raz. Od początku! Tam! Tam leży ten kamień, tak, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Ale…

Serce zaczęło walić mu w piersi jak młotem.

Nigdzie nie widać skrzyni!

Nigdzie…

Na pewno zagrzebała się głębiej w szlamie. W dzikiej furii zaczął rozkopywać piasek.

No, nareszcie, poczuł w dłoni żelazo łańcucha. Co za ulga! Niepotrzebnie się denerwuje, wszystko będzie tak, jak zaplanował.

Pociągnął za łańcuch, lecz jego koniec był mocno przyciśnięty kamieniem. Szarpnął jeszcze raz.

Serce znowu podeszło mu do gardła. W ręce trzymał sam łańcuch z wyłamaną na końcu kłódką.

Nie! Nie! To niemożliwe! To nie mogło się zdarzyć!

Serce… Tu, na dnie morza, nie da się przecież zażyć lekarstwa. Musi się wynurzyć. I to jak najszybciej!

Tylko bez paniki! To wszystko da się bardzo prosto wyjaśnić. Łańcuch okazał się po prostu zbyt napięty i spowodował wyłamanie kłódki. A skrzynia przesunęła się po szlamie i na pewno leży gdzieś niedaleko. W słabym świetle księżyca nie sposób wyraźnie dostrzec dna.

Tak, niewątpliwie tak właśnie się stało.

Uspokoił się nieco i choć nie musiał od razu wziąć tabletki, wolał nie ryzykować. Wynurzył się z wody i z trudem wygramolił na brzeg. Przeszedłszy przez mur, zmierzał do samochodu, żeby znaleźć w nim lekarstwo. Gdy je zażyje, będzie mógł spokojnie kontynuować poszukiwania.

Nagle zatrzymał się jak wryty.

Ze wszystkich stron był otoczony przez policję.

Jego ciało wydało mu się nagle lodowato zimne i ciężkie. Przeskoczyć z powrotem przez mur? W wodzie nie będą mogli…

Nic z tego, ta droga ucieczki też okazała się odcięta.

Tylko spokojnie, jeszcze nie wszystko jest stracone! Nurkowanie dla przyjemności nie jest przestępstwem. Policjanci – przeprowadzający z pewnością zwykłą rutynową kontrolę – nie mają pojęcia o tym, po co się tu znalazł. Przecież to on, Lomann, cieszący się powszechnym szacunkiem dyrektor banku. Niech tylko zdejmie maskę płetwonurka…

– Panie Lomann, jest pan aresztowany za obrabowanie banku i uprowadzenie dziecka…

Mężczyźnie pociemniało w oczach. Skąd oni wiedzą, kim on jest, jeszcze nie zdążył odsłonić twarzy? Aresztowany? Aresztowany za…

Ściągnął maskę.

– Jakie obrabowanie banku, przecież ja nie jestem żadnym rabusiem, tylko porządnym…

– … i za świadome narażenie jego życia na śmiertelne niebezpieczeństwo przez pozostawienie go samego w lesie…

Lekko westchnąwszy, Lomann osunął się na ziemię.

– Zawieźcie go do szpitala – powiedział komisarz Brustad. – Wprawdzie lekarz twierdzi, że z jego sercem jest już wszystko w porządku, ale nigdy nie wiadomo.

Czterej policjanci, mocno schwyciwszy niefortunnego nurka za nogi i ręce, zanieśli go jak worek do czekającego nieopodal policyjnego wozu.

Pierwszą osobą, która odwiedziła go w szpitalu, był skarbnik, który dzień wcześniej wygłosił tak piękną mowę na cześć swojego dyrektora.

– Pańska żona powiedziała mi, że znowu jest pan tutaj – wyjaśniał urzędnik, zatroskany i ożywiony jednocześnie. – Pomyślałem sobie, że muszę pana koniecznie odwiedzić i pocieszyć tą wspaniałą wiadomością. Wczoraj nie wolno mi było nic powiedzieć z powodu jakiegoś policyjnego dochodzenia, ale dziś już mogę. Wie pan co, dyrektorze Lomann? Pieniądze, te skradzione osiemset pięćdziesiąt tysięcy, odnalazły się! Co do grosza! Policja natrafiła na nie kilka dni temu. Czy to nie wspaniała nowina?

Dyrektor banku wydał z siebie głuchy jęk, a potem, całkowicie straciwszy panowanie nad sobą, zaczął krzyczeć na oszołomionego i zupełnie zdezorientowanego urzędnika.

ROZDZIAŁ XXX

W tej samej chwili, gdy Lomann został schwytany w lesie, Gard właśnie się obudził. Leżąc nadal w łóżku, patrzył w sufit. Mali, z głową opartą na jego piersi, jeszcze spała.

Dotąd zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że to może przebiegać w ten sposób – ciepło, czule, i że potem następuje taki cudowny, błogi spokój.

Spojrzał na nią tkliwie i mimowolnie przytulił ją mocniej do siebie.

Pragnął, by tak pozostało. Żeby mógł przy niej być, opiekować się nią i służyć jej wsparciem w codziennych troskach. Tak dużo mu dała – całą swą miłość i, co najważniejsze, pozwoliła mu zrozumieć, że również on może prawdziwie pokochać kobietę. Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak zimne i puste było jego dotychczasowe życie.

Przypomniał mu się dom w Sörlandet, na chwilę wybiegł myślami w przyszłość. Tak bardzo się cieszył. Jego duszę przepełniała wdzięczność dla Mali, radość i miłe oczekiwanie.

Mali i Gard doskonale wiedzieli, że muszą poświęcać Sindremu wiele czasu i okazywać mnóstwo miłości, aby odzyskał poczucie bezpieczeństwa. Przez pierwszy tydzień po jego powrocie do domu nigdy nie zostawiali go samego.

Gdy wreszcie zauważyli, że mały staje się coraz spokojniejszy i pewniejszy siebie, Mörkmoen uznał, że nadeszła pora, by mu powiedzieć, iż policja zamknęła „trolla” w więzieniu, w którym zostanie już na zawsze. Usłyszawszy to, chłopiec westchnął z wyraźną ulgą.