Niech go diabli porwą, jeśli ma spokojnie patrzeć, jak posyłają ją do jakiejś zakazanej dziury. Może mógłby poruszyć jakieś sprężyny… może nawet zablokować jej podanie… ale jeśli ona się o tym dowie – odsunie ją to od niego jeszcze bardziej. Trzeba będzie o tym pomyśleć.

Wręczono im menu i rozmowa umilkła na czas, gdy dokonywali wyboru i zamawiali kolację.

– Alicja planuje bal maskowy na Sylwestra – Gerard celowo zmienił temat. – Czy przyjdziesz w tym roku?

– Wiedział, co odpowie, ale zawsze była jakaś szansa na to, że pewnego dnia zmieni zdanie.

Bernadette uważała, że były pewne rzeczy, które należały się jej od niego jako ojca, i sztywno trzymała się tych wyznaczonych przez siebie granic. To były bardzo podstawowe rzeczy… dawanie dachu nad głową i pieniędzy na życie, dopóki jej edukacja nie zostanie ukończona. Do tego wszystkiego miałaby prawo, gdyby poślubił jej matkę.

Oprócz przyjmowania jego pomocy, dopóki nie mogła utrzymywać się sama, Bernadette pokazywała się z ojcem, ponieważ było to publiczne potwierdzenie łączącego ich pokrewieństwa, a tego nie chciała być pozbawiona. Z drugiej strony nic, co czynił teraz, nie mogło wynagrodzić jej tego, że przez tyle lat trzymał się od niej z daleka.

Ale odwiedzenie domu, który inne jego dzieci z dumą uważały za swój dom rodzinny, znajdowało się poza tymi granicami. To był ich dom… nie jej.

– Jestem pewna, że bal maskowy będzie towarzyskim tour de force – zauważyła zdawkowo. – Ale to nie w moim stylu, ojcze.

– Bardzo bym się cieszył, gdybyś przyszła.

– Nie chciałabym za nic przyćmić Alicji.

– Alicja zabiega teraz o moją przychylność. Zrezygnowałaby nawet z roli gwiazdy, żebym tylko wyraził zgodę na jej drugie małżeństwo. I wyznaczył jej wysoką pensję – powiedział z nutą cynizmu w głosie.

– Masz zamiar to zrobić?

Alicja opuściła swego pierwszego męża po czterech miesiącach, oświadczając, że nie może z nim wytrzymać. Była o cztery lata starsza od Bernadette i zajęła pozycję gospodyni w domu ojca. Gerard nigdy nie wprowadził żadnej ze swych kochanek do domu rodzinnego.

Wzruszył ramionami.

– Bardziej mu zależy na pieniądzach niż na Alicji, ale i tak jest lepszy niż ten pętak, którego wybrała poprzednio. Kto wie? Może będę miał z tego wnuki.

Bernadette obruszyła się na jego cynizm.

– Nie martwisz się, że zostanie zraniona?

Spojrzał na nią wzrokiem, w którym malowało się zmęczenie poprzednimi doświadczeniami.

– To jest coś, czego ona pragnie, Bernadette. Jeśli nie wie, kogo sobie wybierać, to tylko dlatego, że nie chce wiedzieć. A jeżeli jej to powiem, będzie tylko myśleć, że chcę zniszczyć jej szczęście.

Nagle jego oczy zabłysły, przyszła mu do głowy zabawna myśl.

– Słuchaj… ty mi powiedz, jak powinienem postąpić. Zrobię, co powiesz.

Mówił poważnie. To zaskoczyło Bernadette. Świadomość, że prawdopodobnie trzyma los przyrodniej siostry w swoich rękach, sprawiła, że musiała zastanowić się głębiej nad odpowiedzią.

– Jeśli dasz mu pieniądze, których chce, bez żadnych zobowiązań, a on ciągle będzie pragnął Alicji… – zaczęła Bernadette.

Gerard Hamilton uniósł brwi, dając wyraz swemu sceptycyzmowi.

– Jeśli weźmie pieniądze i zniknie, Alicja będzie myślała, że go przekupiłem. I będzie mnie za to nienawidzić. – Spojrzał na Bernadette w zamyśleniu.

– Czy chcesz, żeby mnie nienawidziła?

– Nie.

Jej odpowiedź była tak spontaniczna, że Gerard nie mógł wątpić w jej szczerość. Ucieszył się, że jej niechęć nie sięgała tak daleko.

– To, co sugerujesz… Coś takiego bym zrobił dla ciebie, Bernadette, bo ty masz siłę charakteru, która pomogłaby ci zapomnieć o takim człowieku. Ale Alicja nie sięga wzrokiem poza swoje chwilowe pragnienia i emocje.

– Nie chcę, byś wystawiał szczerość moich adoratorów na próbę. Ja mam swoje własne sposoby i środki – poinformowała go z nutą cynizmu wywołanego własnymi gorzkimi doświadczeniami.

Pokiwał głową – potwierdzało to fakt, że Bernadette ma charakter, i poczuł gwałtowną satysfakcję. Jego syn był dyletantem, druga córka – powierzchowną damą z towarzystwa, ale Bernadette była z tej samej gliny co on. Pewnego dnia przekaże jej swoje imperium. Miał nadzieję, że uda mu się zobaczyć, co z nim zrobi.

– Jeśli idzie o Alicję – mówiła wolno – nie znam jej na tyle, żeby podjąć dobrą decyzję. Zostawię to tobie.

Niewątpliwie jej szczęście leży ci na sercu.

Zlekceważył tę subtelną wymówkę. Kiedyś może zrozumie. Kiedy będzie starsza… żeby tylko mógł żyć wystarczająco długo… żeby jego serce wytrzymało dotąd, dopóki uda mu się zasypać tę przepaść, która ich dzieli. Będzie musiał lepiej o siebie dbać. Robić to, co zalecił lekarz.

– W wypadku Alicji nie może być mowy o szczęściu – powiedział zmęczonym głosem. – Jedyne, co mogę robić, to utrzymywać spokój. I mieć dla niej zawsze otwarte drzwi.

Zatrzymał się zastanawiając, czy nie posiać w umyśle Bernadette ziarna, które kiedyś, w przyszłości przyniesie plon. Zdecydował, że warto spróbować.

– Moje drzwi są zawsze otwarte dla ciebie, Bernadette, jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się przekroczyć granicę, którą sama wyznaczyłaś.

– Nie ja ją wyznaczyłam, ojcze.

– Nie. Ale ta propozycja jest zawsze aktualna… gdybyś zechciała – przypomniał jej cicho.

Tylko odkąd umarła jego żona… nie przez pierwsze dwanaście lat jej życia. A mógł przecież widywać się z nią przedtem. Mógł chociaż częściowo spełniać rolę ojca w jej dzieciństwie.

Małżeństwo, które opiekowało się nią, nigdy nie udawało jej rodziców, nigdy nie okazywało jej miłości, którą otrzymuje każdy członek normalnej rodziny. Bernadette zdała sobie bardzo wcześnie sprawę, że są tylko opłacanymi opiekunami. Powiedziano jej, że matka umarła wkrótce po jej urodzeniu, a ojciec był zajęty innymi sprawami. Nie pamiętała dokładnie, kiedy się dowiedziała, że ma on inną rodzinę. Świadomość bycia niechcianą towarzyszyła jej od wczesnych lat.

I oto pewnego dnia, kiedy miała dwanaście lat, po prostu się zjawił i zaczął rościć sobie prawa do tego, co nie obchodziło go wtedy, gdy żyła jego żona. Bernadette zaś odmawiała mu jakiegokolwiek prawa do rozporządzania jej osobą z całą siłą wrogości, jaka nagromadziła się w niej przez te wszystkie lata, kiedy do nikogo nie należała.

– Nie chcę z tobą mieszkać! I nie będę – krzyczała.

– Nie próbuj mnie zmuszać. Nie pójdę!

Nie próbował. Pewnie zrozumiał, że nigdy nie będzie się czuła u siebie. Nigdzie nie była u siebie. I kiedy przez ostatnie dwanaście lat spełniał do pewnego stopnia rolę ojca, nigdy nie czuła się przy nim swobodnie – na pewno też nie czułaby się dobrze w jego domu. Uśmiechnęła się chłodno.

– Trochę na to za późno, nie sądzisz, ojcze?

– To zależy tylko od ciebie, kochanie – odpowiedział łagodnie, bez nalegania.

Ich uwagę zwróciło wkroczenie głośnego towarzystwa, które zakłóciło atmosferę spokoju panującą w restauracji. Kilku mężczyzn poprzedzało pięć oszałamiająco pięknych kobiet, zadbanych i ubranych według najnowszej mody – pewnie modelek, pomyślała Bernadette – i wszyscy, jak się zdawało, śmieli się z czegoś, co powiedział jeden z mężczyzn, ponieważ ich rozbawione i wyrażające radosne oczekiwanie twarze zwrócone były w jego kierunku.

– Danton Fayette – wymruczał Gerard ze złością.

Bernadette gwałtownie odwróciła głowę, by spojrzeć na ojca, podczas gdy jej serce kołatało jak nigdy. Mimo że minęło już tyle czasu, Danton Fayette ciągle robił na niej wrażenie, jakiego nie wywarł nigdy przedtem żaden mężczyzna. Czuła szybkie uderzenia serca i robiła, co mogła, żeby się opanować.

Za nic nie chciała, by Danton przyłapał ją na tym, jak mu się przyglądała z ciekawością i zainteresowaniem. Nie po tym, co się kiedyś zdarzyło. Ten jeden raz, dawno temu… niewiele brakowało, a zrobiłaby z siebie idiotkę. To się nie może powtórzyć!

Gdyby przechodził koło ich stolika, może rzucić mu obojętne spojrzenie, ale za nic nie pozwoli na to, by uczucia, które w niej wzbudził, znalazły jakikolwiek wyraz.

W napięciu śledziła zbliżanie się hałaśliwego towarzystwa. Miała nadzieję, że nie zatrzymają się tu, gdzie siedziała z ojcem, i że będzie mogła zobaczyć go znowu, nie ujawniając swojej ciekawości.

Gdy Bernadette z wysiłkiem starała się stworzyć pozory obojętności, głosy zbliżały się coraz bardziej…

– Ależ musisz przyjść, Danton…

– Danton, mój drogi…

– Danton, w żadnym wypadku nie możesz… Jakże to typowe, że otacza się haremem pięknych kobiet, pomyślała Bernadette z wściekłością. Inni mężczyźni w tej grupie z pewnością się nie liczyli. Kobiety patrzyły tylko na niego! Jeżeli jakiś mężczyzna może przypominać satyra – to jest nim na pewno Danton Fayette. Przypuszczać, choćby przez chwilę, że mógłby wysyłać te kartki i róże, było czystym szaleństwem. Jego stosunek do kobiet całkowicie uniemożliwiał jakąkolwiek wytrwałość.

– Gerard…

Niski, ujmujący głos poruszył strunę pamięci i sprawił; że nerwy Bernadette zadrżały w napięciu.

Kelner prowadzący całe towarzystwo patrzył na Dantona, który dawał mu wskazówki z wdziękiem i swobodą.

– Proszę zaprowadzić moich gości do naszego stolika i zająć się nimi. Ja przyjdę za minutę albo dwie.

– Nie zostawiaj, proszę, swoich gości – powiedział ojciec z niechętną uprzejmością, gdy Danton zatrzymał się koło nich.

– Wybacz, że przeszkadzam, Gerardzie…

Dreszcz niepokoju przebiegł jej ciało… a może było to przeczucie? Jej piersi szybko unosiły się i opadały… miała nadzieję, że tego nie zauważył. Zacisnęła pod stołem pięści wbijając sobie paznokcie w ciało. Przede wszystkim nie wolno jej się zdradzić żadnym kompromitującym gestem. Opanowanie było niezbędne w postępowaniu z mężczyznami typu Dantona Fayette. Zapanowała nad nagłym uczuciem pustki w żołądku i zmusiła się do spokoju… przynajmniej zewnętrznego.