ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Po śniadaniu spakowała torby i przebrała się w dżinsy, białą bluzkę oraz sweter. Rzeczy kupione przez Emmę zostawiała, ponieważ Michael zadecydował, że przekaże je komuś potrzebującemu. Miała ochotę wziąć je na pamiątkę szczęśliwych dni, lecz po namyśle zostawiła, ponieważ i tak by ich nie nosiła. Musiała skończyć z maskaradą. Wracała do dawnego trybu życia i nie było powodu, aby udawała, że nie jest Rosalind Leigh.

Zamknęła ostatnią torbę, usiadła na łóżku, ze smutkiem popatrzyła na obrączkę, którą powoli zdjęła. Czuła się przy tym, jakby wyrywała sobie serce, więc mówiła przez ściśnięte gardło:

– Proszę. Oddaję pamiątkę po twojej matce, bo już nie jest nam potrzebna.

– Chyba nie.

– Mam nadzieję, że następnym razem dasz ją prawdziwej żonie.

– Oby.

Wziął obrączkę, jak gdyby parzyła mu palce i natychmiast schował do kieszeni.

– Jeśli jesteś gotowa, możemy iść.

Rozstanie z panią Brooke było bardzo smutne. Rosalind bała się, że wybuchnie płaczem, więc tylko serdecznie uściskała swą na krótko przybraną ciotkę i powiedziała coś niewyraźnie. Pani Brooke też było ciężko na sercu. Nie płakała, ale mocno zaciskała usta, aby nikt nie zauważył, że drżą.

– Będzie mi was brak i będę tęsknić – powiedziała cicho. Rosalind skinęła głową. Wiedziała, że nic nie mogą zrobić, chociaż dla obu kończą się dobre czasy.

– My też będziemy za ciocią tęsknić. Dziękuję za gościnę i do widzenia.

Jak automat wyszła z domu i wsiadła do samochodu. Z wysiłkiem uśmiechnęła się do pani Brooke i pomachała ręką. Gdy wjechali na główną drogę, poczuła się jak roślina brutalnie wyrwana z ziemi z korzeniami.

Koło sklepu zatrzymała ich Laura.

– Dobrze, że was widzę – powiedziała, przyjaźnie uśmiechnięta. – Wiem, że powinnam uprzedzić was wcześniej, ale nie zdążyłam. Czy zechcecie przyjść na jutrzejszą kolację? Panią Maud oczywiście też zapraszam.

– Dziękuję, ale jedziemy na dworzec, bo Rosalind i Jamie muszą wracać do Londynu – rzekł Michael.

– O, jaka szkoda. Ty też jedziesz?

– Nie.

– Więc może przyjdziesz z ciocią?

– Ciocia na pewno ucieszy się z zaproszenia.

– Więc jesteśmy umówieni. Rosalind, szkoda, że musisz jechać. Tomowi będzie żal, że stracił kolegę. Kiedy znowu przyjedziecie?

– Chyba nigdy, ale jednak mówię: Do widzenia.

Jechali w milczeniu. Rosalind tłumaczyła sobie, że musi przyzwyczaić się do tego, iż Michael obędzie się bez niej. Nadszedł kres pobytu pod jednym dachem i odtąd każde z nich będzie żyło własnym życiem. Wbiła wzrok w szosę i z rozpaczą myślała, że dzień wcześniej jechali tą samą drogą i wtedy czuła się zupełnie inaczej. Była szczęśliwa, pełna radosnego oczekiwania i rozkosznych wspomnień. Teraz przyszłość rysowała się ponuro. Zaczynają oddalać się od siebie coraz bardziej i jedyne, co jej pozostało, to udawać, że jest zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Michael zostawił samochód na parkingu i gdy podchodzili do kasy, usłyszeli zapowiedź:

„Pociąg pospieszny do Londynu odjedzie z peronu trzeciego o godzinie 10.05”.

Poszli na peron. Rosalind pustym wzrokiem patrzyła przed siebie. Bała się pożegnania i pragnęła jak najprędzej mieć je za sobą. Chciała wsiąść, nim załamie się i zacznie błagać Michaela, aby pozwolił jej zostać.

Wjechał pociąg i stanął ze zgrzytem hamulców. Ludzie grupkami ustawili się przy drzwiach wagonów i czekali, aż wysiądą pasażerowie, którzy skończyli podróż.

– Jamie, idziemy – powiedział Michael sztucznie ożywionym głosem. – Wsiadacie tutaj.

Przejęty chłopiec skinął głową, ale nie ruszył się i nadal kurczowo trzymał Rosalind za rękę. Michael wstawił torbę do wagonu.

– Wolę nie wchodzić, masz lekki bagaż, więc sobie poradzisz. Rosalind bała się, że lada chwila wybuchnie płaczem, więc ze wszystkich sił starała się opanować.

– Oczywiście, dziękuję. Jamie, pożegnaj się z Michaelem. Chłopiec zdał sobie sprawę, że jadą sami i wykrzywił buzię w podkówkę.

– Michael nie jedzie?

– Nie mogę, dziecino. – Wziął go na ręce i mocno uściskał.

– Bądź grzeczny i opiekuj się Rosalind. Pamiętaj, że jesteś małym dżentelmenem.

Postawił Jamiego i odwrócił się do Rosalind, która miała podejrzanie błyszczące oczy. W milczeniu patrzyli na siebie, nie wiedząc, co powiedzieć.

Rosalind z przerażeniem uświadomiła sobie, że więcej nie zobaczy ukochanego. Nie mogła odjechać bez podziękowania, bez powiedzenia mu, ile dla niej znaczy.

– Mikę… – Urwała, ponieważ nie mogła znaleźć odpowiednich słów.

– Ja…

Głos jej się załamał, więc Michael ją objął.

– Nic nie mów. – Pocałował ją ostatni raz. – Żegnaj. Spojrzeli sobie w oczy; zielone były pełne łez, a szare bardzo smutne.

– Żegnaj.

Znalazła swój przedział, rozległ się gwizdek zawiadowcy i pociąg ruszył. Nie było odwrotu.

Michael uśmiechnął się do Jamiego, ale gdy spojrzał na Rosalind, wymuszony uśmiech zniknął z jego ściągniętej twarzy. Wkrótce straciła ukochanego z oczu, ponieważ nie mógł nadążyć za pociągiem. Wszystko się skończyło.

Na dworcu King’s Cross czekała limuzyna z kierowcą, którego zawiadomiła o powrocie. Patrząc przez okno na szare budynki, kolorowe samochody i pędzące tłumy, zatęskniła za cichymi, tonącymi w zieleni uliczkami w Askerby.

Po lunchu przeszła się po pokojach, ale wszędzie prześladowało ją uczucie, że nie jest u siebie. W porównaniu z domem pani Brooke londyńska rezydencja przypominała starannie zaprojektowany i kosztownie urządzony pałac. Wszystko działało, wszystko było czyste i na swoim miejscu, ale to był jedynie bezduszny budynek, nie gniazdo rodzinne. Miała liczną służbę – do sprzątania, gotowania, usługiwania przy stole, nawet do załatwiania korespondencji. Jej jedynym zajęciem było zabawianie zmęczonego i marudnego dziecka. Zaczęła dusić się w luksusie.

Wieczorem, gdy kładła go spać, Jamie objął ją za szyję i szlochając, szeptał:

– Chcę do Michaela, chcę do Michaela.

– Ja też, kochanie.

Gdy dziecko usnęło, poszła do gabinetu i przesłuchała automatyczną sekretarkę. Wiele osób chciało się z nią skontaktować, ale był tylko jeden człowiek, z którym pragnęła rozmawiać. Jednak akurat on się nie odezwał. Podniosła słuchawkę, by zadzwonić i usłyszeć jego głos, lecz w porę się zreflektowała, że to byłby błąd. Rozstali się ostatecznie i wiedziała, że musi pogodzić się z sytuacją. Powoli odłożyła słuchawkę.

Niestety tego zrobić nie potrafiła. Było coraz trudniej, mimo że starała się zapomnieć Michaela i wmawiała sobie, że wkrótce znowu będzie sobą. Myślała, że gdy elegancko się ubierze i odrosną włosy, na pewno poczuje się lepiej. Przyglądając się swemu odbiciu w lustrze, doszła do wniosku, że bardzo łatwo zmienić zewnętrzny wygląd, lecz nie można zmienić duszy.

Coraz mocniej kochała Michaela.

Próbowała nie myśleć o nim, ale to się nie udawało. Jakże mogła nie myśleć, gdy noce bez niego były takie długie, a dni takie puste? Na domiar złego Jamie często pytał o Michaela i o babcię Maud.

Któregoś dnia Rosalind odwiedziła Emmę. Przyjaciółka z niepokojem popatrzyła na jej zmęczoną twarz, na podkrążone oczy.

– Oj, kiepsko wyglądasz. Coś cię dręczy? Tak bardzo przejmujesz się zerwaniem z Simonem?

– Nie.

– Czyżby? Postąpił skandalicznie, co musiało kosztować cię sporo nerwów.

– Owszem, kosztowało – przyznała niechętnie. – Prawdę powiedziawszy, serce mnie nie bolało, tylko czułam się upokorzona. Teraz wiem, że gdybym za niego wyszła, popełniłabym życiowy błąd.

W duchu pomyślała, że największym błędem było odrzucenie oświadczyn Michaela.

– Przepraszam, że jestem nie w sosie. To chyba… zmęczenie.

– Podejrzewałam, że u ciotki będziesz musiała zakasać rękawy i solidnie pracować. – Emma dolała kawy. – Powiedz mi coś o Michaelu. Nic nie mówisz o moim bracie, a ciekawa jestem, jak się sprawował. Czy bardzo was krępowało, że musicie udawać małżeństwo?

Rosalind podniosła kubek, ale prędko odstawiła^ ponieważ trzęsła się jej ręka.

– Na początku tak.

Powiedziała to takim głosem, że przyjaciółka spojrzała na nią zaintrygowana.

– Tylko na początku?

– Byliśmy… – Pomyślała o dłoniach Michaela, jego oczach i uśmiechu. O nocach, gdy leżała w jego ramionach i o tym, jak rano siedzieli w łóżku i pili herbatę.

– Było…

Znowu urwała. Zakryła usta dłonią i odwróciła głowę, ale Emma zdążyła zauważyć łzy w oczach przyjaciółki.

– Ros! O co chodzi?

Przestała z sobą walczyć i rozpłakała się.

– Michael… Tak go kocham, że… nie mogę bez niego żyć. Dość długo trwało, nim Emma wydobyła z niej całą prawdę, a gdy wszystkiego się dowiedziała, łagodnie zapytała:

– A on? Jeśli było wam tak dobrze, niemożliwe, żeby to dla niego nic nie znaczyło.

Rosalind wytarła oczy i policzki.

– Przyznał, że mu dobrze ze mną, ale to nic ważnego. Mamy gorącą krew i tyle.

– Głupie określenie. Coś mi się zdaje, że oboje szukaliście wymówki, żeby się nie przyznać do prawdziwych uczuć.

– Nic nie rozumiesz – powiedziała Rosalind ze smutkiem.

– Odbyliśmy poważną rozmowę i uzgodniliśmy, że to będzie przelotny romans. Michael twierdził, że nie chce powtórnie angażować się uczuciowo. Gdyby mu zależało na mnie, zaproponowałby, żebym jeszcze trochę została. – Pociągnęła nosem.

– A on nie mógł się doczekać, kiedy odjadę.

– Czemu miałby proponować, skoro nie wie, że go kochasz?

– logicznie zauważyła Emma. – On też jest dumny. Z tego, co mi powiedziałaś o waszej kłótni, domyślam się, że nie chce powtórnie dostać kosza. Teraz wszystko zależy od ciebie. Uważam, że powinnaś jechać i powiedzieć mu, co czujesz.

– Nie mogę.

– Możesz, możesz. Długo czekałaś na prawdziwą miłość, więc nie rezygnuj z próby jej ocalenia. Wystarczy, żebyś powiedziała Michaelowi prawdę. Przedtem on zaryzykował i wyznał ci miłość, a teraz twoja kolej. Przynajmniej tyle jesteś mu winna.