– To było coś innego. Ubiegłej nocy nie byłam sobą i dobrze o tym wiesz! Taka podróż wykończyłaby każdego i niezbyt mi pomogłeś, będąc taki…
– Jaki? – spytał z rozbawieniem w oczach.
– Niemiły! – wypaliła niezbyt dyplomatycznie.
Jake nie zamierzał puścić tego płazem.
– Niemiły? – zdumiał się nieszczerze. – Taszczyłem twoją walizkę, zabrałem cię samolotem do Port Lincoln, podwiozłem pod drzwi Chris… Cóż w tym było niemiłego?
Phyllida, czując się zapędzona w kozi róg, gorączkowo szukała w pamięci przykładu jego niemiłego zachowania. Rzecz tkwiła nie w tym, co robił, ale w jego drwiących spojrzeniach, uśmieszkach, kpiącym tonie. Tego jednak nie mogła powiedzieć.
– Pocałowałeś mnie. – Był to jedyny zarzut, jaki mogła wysunąć.
– Wtedy nie było to wcale dla ciebie niemiłe – oświadczył zuchwale.
– Wykorzystałeś sytuację – nie ustępowała, lecz Jake spojrzał na nią obojętnie.
– W takim razie jesteśmy kwita.
To Phyllida spuściła oczy. Po co wracała do sprawy pocałunku? Jego wspomnienie zagęściło nagle panującą w pokoju atmosferę, znów po plecach przebiegły jej ciarki. Wciąż czuła dotyk mocnych dłoni Jake’a i ekscytujące spotkanie się ich warg.
– Musi być jakiś sposób na poruszanie się po okolicy – powiedziała, usiłując sprowadzić rozmowę na bezpieczniejsze tory. – Chyba są tu jakieś autobusy?
– To nie Londyn – odparł Jake. – Może nawet uda ci się dotrzeć do sklepów, ale nie zabierzesz się z zakupami.
– Mogę wziąć taksówkę – rzekła niechętnie.
– Możesz – zgodził się. – Pod warunkiem, że za nią zapłacisz, bo ja, mając stojącą bezczynnie furgonetkę, nie dam ani grosza. Czy również zamierzasz przyjeżdżać tu co rano taksówką?
– Jeszcze tego nie przemyślałam.
– To się lepiej zastanów. Przystań leży daleko od domu Chris i zapewniam cię, że nie ma bezpośredniego połączenia autobusowego.
Phyllida zacisnęła wargi.
– Potrafiłam przez parę lat utrzymać się sama w Londynie – odparła chłodno. – Z pewnością jakoś przeżyję w Port Lincoln.
– To zależy od punktu widzenia – zauważył Jake, pokazując jakiś punkt za oknem. – Mieszkam na szczycie tego wzgórza obok przystani. Wystarczająco blisko, by dojść tu na piechotę. Chyba najlepiej zrobisz, mieszkając u mnie – dodał z rezygnacją.
– Miałabym mieszkać u ciebie? – przeraziła się Phyllida.
– Wolałabym raczej spać na plaży!
Jake aż cmoknął z wrażenia.
– Nie wiem, jak udało ci się zrobić oszałamiającą karierę, ale na pewno nie z powodu nadmiaru taktu.
– A tobie nie dzięki urokowi osobistemu – odgryzła się.
– Wyjątkowo serdeczny sposób zapraszania gości! Nie ma mowy, żebym przeprowadziła się do ciebie!
– Nie ma w tym żadnej próby uwiedzenia ciebie, jeśli to cię trapi – westchnął Jake. – Nie musisz więc reagować jak przerażona stara panna. Szczerze mówiąc, mogę się postarać o bardziej odpowiednie towarzystwo i niezbyt bawi mnie perspektywa spędzenia paru tygodni z osóbką w gorącej wodzie kąpaną, ale nie widzę innego wyjścia.
– A ja owszem. Będę mieszkała u Chris i Mike’a.
– Jak się tu dostaniesz codziennie rano?
– Znajdę jakiś sposób!
– Dom jest wystarczająco duży, żebyśmy się pomieścili.
– Raczej zostanę tam, gdzie jestem – upierała się. Sama myśl o dniach spędzonych w towarzystwie Jake’a była już dość irytująca, ale żeby z nim mieszkać…
Jake przyjrzał się z uwagą małej, upartej osóbce.
– Czemu zawsze się upierasz przy najgorszych rozwiązaniach?
– A dlaczego ty nie chcesz uznać, że jestem samodzielna? Jeśli wspomnisz choć raz o zeszłej nocy, zacznę krzyczeć. Wiem, że zachowałam się pretensjonalnie, ale uwierz mi, to się już nie powtórzy. Jestem dobra w tym, co robię, więc poradzę sobie i tutaj. Zobaczysz.
– Zaraz będziesz miała okazję się przekonać – zgodził się niechętnie Jake. Wstał. – Oprowadzę cię, a potem zabieramy się do roboty. W tym tygodniu mamy jej aż nadto.
Pokazał jej składzik i wyjaśnił, jak działa radio.
– Prowadzimy całodobowy nasłuch naszych łodzi. Tak więc, jeśli usłyszysz, że ktoś się zgłasza, a mnie nie będzie w pobliżu, musisz odebrać wezwanie. Być może trzeba będzie udzielić jakichś rad. Masz jakieś doświadczenie żeglarskie?
– Czy liczy się jednodniowy rejs do Boulogne?
– Niezwykle pomocne! – westchnął Jake. – Przecież chyba musiałaś żeglować.
– Nie było takiej potrzeby. W kraju żeglarstwo zawsze pachniało zimnem, wilgocią i niewygodą. Chris i Mike uwielbiają to, ale dla mnie kontakt z przyrodą, to opalanie się na tarasie.
– Niezbyt przypominasz Chris, co? – Spojrzał na ożywioną twarz dziewczyny.
– Nie. Trudno uwierzyć, że jesteśmy spokrewnione. Może właśnie dlatego polubiłyśmy się tak bardzo. Wolałabym być bardziej podobna do Chris – przyznała, zastanawiając się, jak najlepiej opisać kuzynkę. – Jest taka… niestrudzona.
– Z pewnością to określenie nie pasuje do ciebie – zaczepnie powiedział Jake.
– Tak? A jakie?
– Gadatliwa – uśmiechnął się nieoczekiwanie.
Zbił tym Phyllidę z tropu. W chwili gdy miała już dojść do wniosku, że jest bardziej nieznośny, niż jej się zdawało, zrobił to ponownie! Jeśli w półmroku kabiny uśmiech Jake’a budził jej zaniepokojenie, to w blasku dnia zamarło jej serce.
Widziała, jak wokół oczu pojawiają mu się mimiczne zmarszczki, jak zmienia się zarys policzków. Białe zęby na tle opalenizny wyglądały wręcz zabójczo. W głowie dziewczyny zadźwięczał alarmowy dzwonek. Z wrażenia wstrzymała oddech i otrząsnęła się z tego dopiero po chwili, wracając do rzeczywistości.
Na zewnątrz niebieskie niebo rozświetlało ostre słońce. Phyllida, idąc za Jakiem, mrużyła oczy. Silny wiatr znad morza rozsypywał jej włosy wokół twarzy, spoglądając na molo, przytrzymywała je jedną ręką. Uśmiech Jake’a wciąż mącił jej spokój.
Lśniąca woda wyglądała niemal bezbarwnie, lecz dziewczyna słyszała plusk fal obmywających molo. Jachty tańczyły w górę i w dół. Przypatrywała się temu jak zahipnotyzowana, jakby nigdy przedtem nie widziała żaglówek, ujęta krzywizną kadłubów, kontrastującą ze strzelistymi masztami i wymyślną geometrią olinowania.
Doszła do wniosku, że coś niezwykłego emanuje z tej pełnej światła przestrzeni, w przeciwieństwie do delikatnego angielskiego słońca. Wszystko wydawało się nieprawdopodobnie różnorodne. Każda łódź była inna. Eleganckie żaglówki sąsiadowały z wielkimi jachtami motorowymi, szybkie ślizgacze z wysłużonymi łodziami rybackimi, a cała ta flotylla kołysała się w hipnotyzującym ruchu, jakby przytakując kuszącej obietnicy morskiej swobody i świeżości.
Zamknęła oczy i zwracając twarz ku słońcu, wdychała niesiony wiatrem ostry zapach morza. Uśmiechnęła się, słysząc nawoływanie mew, zgrzyt cum i łopot fałów o setki masztów.
Wszystko to różniło się od dźwięków, do których przywykła – dzwonków telefonów, pisku drukarek, gorących, głośnych sporów lub śmiechów, dudnienia ruchu ulicznego za oknem i odległego zawodzenia syren. Przystań rozbrzmiewała obco i dziwnie swojsko zarazem.
Phyllida poczuła nagle olbrzymią radość, że się tu znalazła. Otworzyła oczy i z uśmiechem odwróciła się w stronę Jake’a.
Przyglądał się jej z tym swoim dziwnym wyrazem oczu.
– Myślałem, że zasnęłaś – powiedział, siląc się na zwykłą kąśliwość.
Phyllida pokręciła głową i kolczyki ze sztucznymi diamentami błysnęły w słońcu.
– Po prostu… zamyśliłam się.
– To wszystko zmienia – rzekł sucho Jake.
Odwrócił się i ruszył wzdłuż mola. Pontony chwiały się im pod stopami, gdy pokazując na łodzie, z uczuciem wymieniał ich nazwy.
– Większość jest teraz w morzu. Oto „Persephone”, obok niej „Dora Dee”, piękna, prawda? Dalej „Calypso”. Wróciła wczoraj i wymaga czyszczenia, podobnie jak „Valli”. – Pokazał na cumujący obok „Calypso” jacht.
Nazwy dwóch ostatnich jachtów zabrzmiały dość swojsko.
– Te dwa należały do Chris i Mike’a?
– Owszem, do chwili, kiedy podstępnie je wykupiłem i przejąłem ich firmę.
Phyllida zalała się rumieńcem.
– Przepraszam – powiedziała nieśmiało, wstydząc się pasji, z jaką opowiadała o nieszczęściu, które spotkało jej kuzynkę. – Chris opowiedziała mi, jak to było naprawdę. Jest ci bardzo zobowiązana. Po prostu wyciągnęłam pochopne wnioski z jej listu.
– Czy to znaczy, że teraz wyciągniesz właściwe wnioski odnośnie mojej osoby? – spytał Jake.
Stał z wyzywającym spojrzeniem zielonych oczu, w uniesionych kącikach ust czaił się skrywany uśmiech. Ręce trzymał niedbale w kieszeniach dżinsów, a wiatr, rozwiewający jego kasztanowate włosy, napiął podkoszulek, uwypuklając umięśnioną budowę ciała.
Przez ułamek sekundy Phyllida poczuła, że mięknie wewnętrznie na ten widok. To nie fair z jego strony, że stoi sobie tak niedbale i spogląda na nią spod przymrużonych powiek.
– Mój osąd odłożę do chwili, kiedy cię lepiej poznam. – Przypływ niechęci spowodował, że powiedziała to ostrzej, niż zamierzała.
– Taka ostrożność niezbyt do ciebie pasuje.
– Skąd wiesz, jaka naprawdę jestem? – zapytała podejrzliwie, podążając za nim wzdłuż mola.
– Z obserwacji – odparł, przeskakując z pomostu na pokład „Ariadnę”. Wyciągnął rękę, by pomóc Phyllidzie. – Sama mi powiedziałaś, że jesteś bardzo impulsywna. Wszystko, co dotąd widziałem, wskazuje na to, że masz tendencję do działania bez namysłu.
Chwiejąc się na skraju pomostu, Phyllida doszła do wniosku, że jeśli przechodząc na łódź nie skorzysta z pomocy Jake’a, zrobi z siebie kompletną idiotkę. Z ociąganiem podała mu rękę i pozwoliła się przytrzymać, kiedy niezgrabnie gramoliła się przez reling. Nagły powiew wiatru szarpnął jachtem, rzucając ją na twarde ciało Jake’a.
Odskoczyła z palącym rumieńcem i potknęła się o zwój lin sklarowanych w pobliżu kokpitu.
– Jest dla mnie nieustanną niespodzianką, jak ktoś tak krucho i delikatnie wyglądający może być aż tak niezdarny – rzekł złośliwie Jake, stawiając ją na nogi.
"Serce nie sługa" отзывы
Отзывы читателей о книге "Serce nie sługa". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Serce nie sługa" друзьям в соцсетях.