Chris była szczupłą blondynką o klasycznej urodzie. Trudno było o dwie bardziej różniące się pod względem powierzchowności i temperamentu kobiety.

Całkowicie pozbawiona próżności Chris ubierała się wygodnie i praktycznie, podczas gdy Phyllida słynęła z ekstrawaganckich kolczyków i niewygodnych pantofli. Chris była miłośniczką przyrody, a Phyllida miejską dziewczyną pędzącą z sali gimnastycznej do biura, z biura do winiarni, z winiarni na przyjęcie – w nieustannym gorączkowym ruchu. Jednak mimo tych przeciwieństw obie kuzynki łączyła niekłamana przyjaźń. Nie widziały się pięć lat, lecz miała wrażenie, że rozstały się zaledwie przed tygodniem.

Phyllida stęskniła się również za Mikiem, który akurat wyjechał do Queensland, ponieważ rysowała się tam możliwość założenia nowej firmy czarterującej jachty.

– To musiało być dla was okropne – zauważyła ze współczuciem, gdy Chris opowiadała o tym, jak wykupiła ich firma Sailaway.

– Mogło być gorzej – odparła spokojna jak zawsze Chris. – Dostaliśmy niezłą cenę za nasze łodzie i nie znaleźliśmy się z dnia na dzień bez pracy. Mike pływa z niedoświadczonymi klientami, a kiedy to nie wystarcza, Jake zatrudnia również mnie.

Phyllida poczuła gwałtowny skurcz serca i z wrażenia oblała się szampanem.

– Jake?

– Jake Tregowan. Jest właścicielem Sailaway. – Chris spojrzała z niepokojem na pobladłą nagle kuzynkę. – Co ci jest?

– Nic – drżącym głosem odpowiedziała Phyllida. Boże, czemu to musiał być akurat on?

– Jake jest cudowny – opowiadała z entuzjazmem Chris. – Nie musiał nas wykupywać. Bardziej opłacało mu się poczekać, aż zbankrutujemy, ale złożył nam ofertę, zanim straciliśmy wszystko. Nie musiał również angażować Mike’a. Tu jest mnóstwo doświadczonych kapitanów, marzących tylko o współpracy z nim. Sam jest zresztą wspaniałym żeglarzem. Dwukrotnie wygrał regaty Sydney-Hobart.

– Co takiego? – Phyllida gorączkowo usiłowała przypomnieć sobie, co mówiła Jake’owi o firmie, która przejęła interes Chris i Mike’a. Chris nie skarżyła się w listach na swój los, ale Phyllida w oparciu o własne smutne doświadczenia pojęła wszystko opacznie. Nic dziwnego, że Jake wyglądał na szczerze ubawionego jej oskarżeniem. Dlaczego nie trzymała języka za zębami?

Powinien wszystko wyjaśnić, pomyślała ze złością. Zamiast tego, pozwolił jej zrobić z siebie idiotkę.

– To jedne z najtrudniejszych regat na świecie – wyjaśniała Chris. – Warunki pogodowe na Bass Strait bywają koszmarne. Kocham żeglarstwo, ale za nic bym tam nie popłynęła. Jednak Jake to uwielbia. Na jachcie czuje się jak w domu. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny. Tregowanowie mają jedno z największych przedsiębiorstw w Nowej Południowej Walii. Jake prowadził je przez pewien czas, ale teraz tylko nadzoruje wszystko z Adelajdy. Twierdzi, że szkoda marnować życie za biurkiem, skoro można żeglować.

Cóż, to wyjaśnia własny samolot oraz otaczającą go atmosferę zamożności i pewności siebie, pomyślała Phyllida. W jaki sposób mogła w człowieku uważanym za bogatego przedsiębiorcę, którym zresztą był, rozpoznać kogoś, kto zajmuje się czarterem jachtów?

– Mówisz, jakby był wzorem wszelkich cnót – powiedziała obojętnym tonem. Chciała zapytać o coś więcej, ale nagłe zainteresowanie człowiekiem, którego nigdy nie spotkała, mogłoby wydać się dziwne.

– Bo tak jest – odparła wesoło Chris. – Gdybym nie kochała Mike’a, z pewnością wybrałabym Jake’a. A skoro mówimy o miłości, to co się stało z Rupertem, o którym mi tyle pisałaś? Myślałam, że jesteście zaręczeni. Czemu z tobą nie przyjechał?

– Nie został zaproszony – powiedziała z gorzkim uśmiechem Phyllida.

– Kochanie! Co się stało? Napisałaś tylko, że postarasz się przylecieć najbliższym lotem, na jaki zdobędziesz miejsce.

– Nie wspominałam, że mnie wylali?

– Nie! – Chris aż podskoczyła i wbiła wzrok w kuzynkę. – Niemożliwe! Przecież uwielbiałaś tę pracę.

– Owszem, ale Pritchard Price była tylko małą agencją reklamową. Kiedy przejął ich Liedermann, Marshall i Jones, doszli do wniosku, że głównym księgowym może być jedynie mężczyzna. Mieli zresztą kogoś swojego na to stanowisko. Fakt, że radziłam sobie doskonale przez dwa lata, nie miał dla nich żadnego znaczenia – dodała z goryczą. – Powiedzieli mi, że jest to część reorganizacji związanej z fuzją firm i gdybym była mężczyzną, wszystko zostałoby po staremu.

Chris zasępiła się. Wiedziała, ile ta praca znaczyła dla Phyllidy.

– Rupert zdaje się nie pracował w twojej firmie, prawda?

– Rupert? Nie, jest handlarzem win. Bardzo zdolny, ale niesłychanie konserwatywny: stare szkolne krawaty i takie tam rzeczy. To powinno być wystarczającym ostrzeżeniem.

– Jak to?

– Kiedy usłyszałam o mojej pracy, wściekłam się i pobiegłam do Ruperta. Myślałam, że mnie zrozumie, a on miał czelność powiedzieć, że dobrze się stało! – Phyllida zatrzęsła się z oburzenia, przypominając sobie reakcję narzeczonego. – Byliśmy zaręczeni dość krótko i nie wyznaczyliśmy jeszcze daty ślubu ani nie planowaliśmy przyszłości. Ja sądziłam, że nic się nie zmieni, ale Rupert uważa, że miejsce żony jest w domu. Dlatego utrata pracy i kres „głupich ambicji” były mu na rękę.

Pokręciła z niesmakiem głową.

– Widzę, że znaliśmy się za mało i nasze małżeństwo skończyłoby się totalną katastrofą. Zerwałam z nim, rzucając mu pierścionek w twarz.

– Och, Phyll, tak mi przykro – współczująco powiedziała Chris. – Dwa nieszczęścia tego samego dnia.

– Najokropniejsze w tym wszystkim było to, że gdy nieco ochłonęłam, doszłam do wniosku, że bardziej boli mnie utrata pracy niż narzeczonego – wyznała Phyllida.

– Wydawał się wprost stworzony dla ciebie – westchnęła Chris. – Może jednak, podobnie jak ja, potrzebujesz kogoś zupełnie innego.

Z niewytłumaczalnych przyczyn Phyllida ujrzała w wyobraźni Jake’a Tregowana. Widziała go niepokojąco wyraźnie: arystokratyczne rysy, stanowcze spojrzenie i ten wprawiający ją w zakłopotanie uśmiech, czający się w kącikach ust…

– Jedyne, czego naprawdę teraz potrzebuję, to oderwać się od tego wszystkiego.

– W takim razie nie mogłaś lepiej trafić – rozpogodziła się Chris. – Niestety, mamy sporo pracy w porcie i jestem zajęta, ale możesz pójść ze mną. To ciężka praca, jednak zabawna. No i poznasz Jake’a.

Nadeszła właściwa chwila, by wyjawić Chris, że już zdążyła poznać Jake’a i wcale go nie polubiła, ale słowa uwięzły jej w gardle. Chris uważa go za cudownego człowieka i Phyllida wolała nie psuć sprzeczką atmosfery powitalnego wieczoru. Zresztą była tak zmęczona, że zasnęła, gdy tylko przyłożyła głowę do poduszki. Spała do białego dnia.

Gdzieś dzwonił telefon. Phyllida zorientowała się, że to on ją obudził. Telefon umilkł. Najwyraźniej Chris była jeszcze w domu i podniosła słuchawkę.

Phyllida leżała w łóżku, usiłując przypomnieć sobie, kiedy po raz ostatni widziała takie ostre słońce. Jej myśli błądziły jednak wokół wczorajszej nocy. W dziennym świetle podróż z Adelajdy jawiła się jako coś nierealnego. Czy naprawdę leciała nocą w maleńkiej awionetce? Czy łkała, siedząc na walizce? Czy Jake Tregowan rzeczywiście ją pocałował, a ona odwzajemniła pocałunek?

Gwałtownie usiadła na łóżku. Wolałaby uznać to wszystko za koszmar senny, ale wspomnienie Jake’a było niezwykle żywe, aż nazbyt realne.

Wstała i leniwie włożyła szlafrok. Chciała zostać jeszcze w łóżku, lecz nie miała zamiaru leżeć i rozmyślać o nim.

Ziewając zeszła do kuchni. Chris rozmawiała przez telefon. Odłożyła słuchawkę i odwróciła się w stronę Phyllidy.

Wyraz jej twarzy sprawił, że dziewczyna natychmiast zapomniała o Tregowanie.

– Chris, na litość boską, co się stało? Wyglądasz okropnie.

– To Mike – odparła pobladła Chris. – Jest w szpitalu w Brisbane. Miał wypadek. Och, Phyl, co ja teraz zrobię?


Phyllida zapłaciła taksówkarzowi i odwróciła się, by spojrzeć na przystań. Na wprost niej ciągnął się pomost, oparty na drewnianych pontonach, wzdłuż którego cumowały kołyszące się lekko na wodzie jachty. Przy końcu pomostu widać było mały, drewniany budynek z napisem „Sailaway”. Przełknęła ślinę i wytarła dłonie w spodnie. Podczas rozmowy z Chris sprawa wyglądała bardzo prosto, lecz na myśl o spotkaniu z Jakiem Tregowanem serce biło jej niespokojnie.

Chwyciła głęboki oddech. To śmieszne! Radziła sobie w znacznie trudniejszych sytuacjach, ujarzmiała rozwścieczonych klientów, rozwiązując pozornie niemożliwe do rozwiązania problemy, więc powinna dogadać się z Tregowanem. Obiecała to Chris.

Poczuła nagły dreszcz. Twarda i pełna życia Chris załamała się, gdy usłyszała o wypadku Mike’a i to właśnie Phyllida załatwiła jej lot do Brisbane, pomogła spakować rzeczy i wezwała taksówkę. A teraz musi spełnić to, co jej obiecała, gdy żegnały się na lotnisku.

Ruszyła w stronę budyneczku. Drzwi były otwarte. Nie ma się czym denerwować, myślała. Wczoraj była tak zmęczona, że wyolbrzymiła postać Jake’a. Dziś, w blasku dnia, okaże się, że to zwykły, nieszkodliwy człowiek.

Kiedy jednak weszła do środka i ujrzała Jake’a przy szafce z aktami, zrozumiała, że niczego sobie nie wymyśliła. Jake odwrócił się, gdy padł na niego cień Phyllidy i ze zdziwienia uniósł brwi.

Miał na sobie dżinsy i podkoszulek i wyglądał jeszcze bardziej męsko, niż zapamiętała z poprzedniego wieczoru. Jego zielone oczy z odrobiną szarości, były nieco bardziej zielone, lekko tylko przełamane szarością, bystre i przenikliwe jak poprzednio.

Cisnął trzymane w ręku akta na wierzch szafki i zamknął szufladę.

– Proszę, proszę – powiedział. – Co za niespodzianka. Chyba nie chcesz, żebym cię gdzieś podwiózł?

– Nie – odparła, tracąc oddech. Miała wyglądać na opanowaną kobietę interesu, nie zaś na idiotkę speszoną ironicznym wzrokiem Jake’a. Odchrząknęła. – Przyszłam z tobą porozmawiać.

– Jestem wstrząśnięty. – Zrzucił z krzesła stos broszurek i wskazał jej miejsce z przesadną galanterią. – Lepiej usiądź.