Purdy wstała z miejsca. Siłą powstrzymała się, by nie chwycić dłoni Nata, którą wyciągnął do niej, kiedy podnosiła się z miejsca. Nie była pewna, czy potrafiłaby ją puścić z powrotem. No cóż, za nic nie mogła sobie ufać.
Na szczęście zjawienie się matki podziałało na nią jak kubeł zimnej wody. To wprost nieprawdopodobne, z jaką łatwością, patrząc w jego ciepłe, ciemnobrązowe oczy, zapominała o Kathryn, o Rossie i marzyła tylko o jednym: wziąć jego twarz w dłonie i całować, całować, całować…
Przemowa ojca była, jak zwykle, krótka i treściwa. Zebrani nagrodzili ją brawami. Następny w kolejce do wygłoszenia mowy był Alex.
Patrząc na Cleo, która z uwagą i entuzjazmem przyjmowała każde słowo swego męża i zupełnie nie kryła się ze swym szczęściem, Purdy ponownie odczuła w sercu delikatne ukłucie zazdrości. Cieszyła się wraz z siostrą, życzyła jej i Aleksowi wszystkiego najlepszego, jednak… żałowała, że podobne szczęście nigdy nie stanie się jej udziałem.
– A teraz – głos Cleo przerwał jej rozmyślania – ja i Alex chcielibyśmy w sposób szczególny podziękować Purdy, która przebyła długą drogę, by być tu dzisiaj z nami. Wiemy, jak ciężko było ci się rozstawać z Australią, Purdy, i dlatego jesteśmy ci ogromnie wdzięczni. Dzisiejszy dzień nie byłby najszczęśliwszym w moim życiu, gdyby ciebie tutaj zabrakło.
– A dla informacji tych, którzy być może jeszcze nie wiedzą – dodał Alex – Purdy i Nat w niedługim czasie mają zamiar wrócić do Australii, by tam się pobrać. Korzystamy więc z okazji, żeby życzyć im, by zaznali takiego samego szczęścia jak moja żona i ja.
– Purdy, żebyś na pewno była następna – zawołała Cleo, rzucając w kierunku siostry swój ślubny bukiecik. – Łap, maleńka!
Musiała złapać, bo kwiaty przyfrunęły wprost do jej rąk. Skonsternowana, z bukiecikiem w ręku, stała, nie bardzo wiedząc, co powinna ze sobą zrobić.
– Za Purdy! – wykrzyknęli wszyscy, wznosząc do góry kieliszki. – Za Purdy i Nata!
Nat stał tuż za jej plecami, zaskoczony tak samo jak ona sama. Oczywiste było, że wszyscy czekają na ich pocałunek. Byli przecież w sobie zakochani. Co więcej, zaręczeni. Wzniesiono właśnie toast za ich zdrowie, więc chyba…
Odwróciła się do Nata. Zrozumiał. Pochylił się, otoczył jej plecy ramieniem i na jeden króciutki ułamek sekundy dotknął jej ust.
Nim zdążyła się zorientować, było po wszystkim. Wszyscy wokół klaskali i śmiali się, najwyraźniej zupełnie usatysfakcjonowani.
Purdy nie była pewna, czy bardziej czuje się rozczarowana, czy zadowolona z faktu, iż pocałunek Nata skończył się, zanim się na dobre zaczął.
Zadowolona, zdecydowała po chwili. Gdyby pocałunek podobny był do tych, które już znała, stałaby teraz jak porażona, skupiając na sobie uwagę wszystkich.
A tak mogła swobodnie pomachać bukietem w stronę Cleo i uśmiechnąć się beztrosko, jakby jedyną jej troską był termin ślubu i krój ślubnej sukienki.
– Całe szczęście, że mamy to już za sobą! – wykrzyknęła Purdy, opadając bezwładnie na sofę w pustym mieszkaniu Cleo.
– Zaczynałem się już zastanawiać, czy Cleo i Alex w ogóle gdzieś pojadą – westchnął Nat, zdejmując marynarkę i rozluźniając węzeł krawata.
Paradoksalnie pocałunek, który nie tak dawno złożyli na oczach gości, okazał się błogosławiony w skutkach. Był tak bardzo bezosobowy, beznamiętny i chłodny, że wszystko stało się jasne.
Wciąż kocha Kathryn, myślała Purdy.
Wciąż kocha Rossa, myślał Nat.
Byli przekonani, że powtórna utrata kontroli już im nie grozi.
Jednak dla całkowitej pewności Nat wolał usiąść na krześle, niż zająć miejsce na kanapie obok Purdy.
– Nie wiem, jak ludzie mogą stale chodzić w garniturach. – Z ulgą rozpiął pod szyją guzik koszuli. – Mam nadzieję, że w najbliższym czasie nie będzie już takich okazji.
– Nie – zaśmiała się Purdy, masując swoje stopy. – O to możesz być spokojny. I… dziękuję ci.
Nat spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Za co?
– Za wszystko, co zrobiłeś przez ten tydzień – odpowiedziała impulsywnie. – Za to, że uratowałeś moją twarz, że byłeś miły dla mojej rodziny, że włożyłeś garnitur… Za wszystko, naprawdę.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział i zabrzmiało to bardzo prawdziwie.
– Tak, cóż… – odchrząknęła speszona Purdy. – Chciałam tylko powiedzieć, jak bardzo doceniam to, że wywiązałeś się ze swojej części umowy. Teraz kolej na mnie. Od jutra rana jestem do dyspozycji twojej i bliźniaków.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– To chyba już wszystko – wysapał Nat, kładąc na podłodze ostatnią z papierowych toreb.
– A więc przeżyłeś? – zażartowała Purdy. Właśnie kończyła karmić Daisy zupką warzywną.
– O dziwo – odpowiedział z uśmiechem.
Dzisiejsza wyprawa po zakupy była pierwszym samodzielnym wypadem Nata do pobliskiego supermarketu. Mimo że miał pewne wątpliwości, Purdy przekonywała go, że na pewno poradzi sobie doskonale.
– Miałem co prawda chwilę kryzysu przy regałach z nabiałem, jednak sprężyłem się i jakoś udało mi się stamtąd wydostać. Później jeszcze tylko droga do parkingu, odnalezienie samochodu i… oto jestem. – Spojrzał na najedzonego już Williama. – Czy ty masz pojęcie, stary, ile tam było samochodów? Setki, tysiące, może nawet miliony! Całe nasze Mathison zmieściłoby się kilka razy.
Purdy roześmiała się.
– Sto razy bardziej wolę Mathison ze swoim jedynym sklepem niż wszystkie supermarkety Londynu – powiedziała. – O, nie, nie, kochanie! Daisy, stanowczo sprzeciwiam się temu, żebyś rozrzucała ziemniaki po pokoju. Słyszysz?
Nat uniósł z podłogi Williama i posadził go sobie na kolanach.
– Pamiętasz, jak zabrałeś mnie do Mathison? – zapytała zamyślona Purdy.
Pamiętał. Pamiętał doskonale. Nigdy nie zapomni łez na jej rzęsach i desperacji w głosie, kiedy mówiła: „Kocham Rossa Grangera. Jest jedynym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek pragnęłam".
– Oczywiście, że pamiętam.
– Wydaje się, że to było wieki temu – westchnęła. Sama z trudem potrafiła uwierzyć w to, że zaledwie sześć tygodni temu w jej życiu nie istniało nic i nikt prócz Rossa. Była tak pewna swojej miłości do niego, wiecznej, nigdy nieprzemijającej miłości…
Dzisiaj z ledwością mogła przypomnieć sobie jego niebieskie oczy i szeroki uśmiech.
Co innego Nat… Mogłaby z zamkniętymi oczami narysować każdy szczegół jego twarzy, z najmniejszą dokładnością opisać kolor oczu czy ruchy rąk. Znała sposób, w jaki się uśmiechał i wyraz twarzy, kiedy był zadumany. I to, jak przeczesywał dłonią włosy, kiedy coś wprawiło go w zakłopotanie.
– Dużo się zmieniło od tamtego czasu – mruknął. – Zdaje się, że oboje przeszliśmy długą drogę.
Chyba tylko w sensie geograficznym, pomyślała z goryczą o sobie Purdy. Sama czuła, że jest tam, gdzie znajdowała się sześć tygodni temu – beznadziejnie i bez wzajemności zakochana w mężczyźnie, który nigdy nie będzie jej. Tylko drobiazg, teraz był to zupełnie inny mężczyzna.
– Przyznaj się, jeszcze sześć tygodni temu nie uwierzyłabyś, gdyby ktoś powiedział ci, że niedługo znajdziesz się w Londynie, bawiąc dwoje dziesięciomiesięcznych bliźniaków.
– To prawda – poświadczyła w zamyśleniu, sadzając najedzoną Daisy na dywanie.
Nat ściągnął Williama z kolan i usadził go tuż obok siostrzyczki.
Dziewczynka zaprotestowała, najwyraźniej nie mając ochoty dzielić się z bratem leżącymi na podłodze zabawkami. William nie zwrócił na jej krzyki najmniejszej uwagi. Uśmiechał się radośnie.
– Wiesz, Purdy, bardzo się cieszę, że tamtego dnia zapomniałaś sprawdzić poziom benzyny w baku – powiedział cicho Nat. – Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradził.
– Ja również się cieszę – odpowiedziała, nie patrząc na niego. – Nawet nie wiesz, jak uwielbiam być z tymi maluchami!
I z tobą, dodała w myślach.
Spojrzeli na siedzące na podłodze dzieci. Były tak pochłonięte zabawą, że kompletnie nie zwracały uwagi na to, co działo się wokół.
– Maluchy są po prostu cudowne! – po raz kolejny westchnęła Purdy, zastanawiając się, czy sama kiedyś zostanie mamą.
A Nat ojcem.
Ich wspólne dzieci…
– Jestem pewien, że i one cię pokochały – uśmiechnął się Nat, przypominając sobie, jak nieraz bywał zazdrosny o pieszczoty, jakimi Purdy obsypywała dzieci. – Jesteś urodzoną matką.
– Chciałabym, żeby tak było – odpowiedziała cicho, mając nadzieję, że Nat nie odgadł, co siedziało w jej głowie.
Nastąpiła cisza, podczas której Nat usilnie starał się przepędzić obraz Purdy, która trzyma w ramionach dziecko. Jego dziecko. Nie Rossa.
– Mam nadzieję, że dziewczyna z agencji będzie choć w połowie tak dobra jak ty – powiedział, kiedy w końcu udało mu się zapanować nad własną wyobraźnią.
Purdy zamarła.
– Jaka dziewczyna?
– Nie mówiłem ci? – zdziwił się. – Kilka dni temu zadzwoniłem do agencji w Darwin, żeby dowiedzieć się, czy nie mają kogoś do prowadzenia domu, kiedy przyjedziemy do Mack River.
– Nie, nie mówiłeś mi. – Purdy poczuła, jak lodowata dłoń ściska jej serce.
Mimo że nie miał na to najmniejszej ochoty, zmusił się, by zadzwonić do agencji. Niezależnie przecież od tego, jak Purdy pokochała bliźniaki, nie mogła zostać w Mack River na zawsze. Wiedział o tym od początku. Wiedział również, że niezależnie od tego, jak bardzo go to bolało, zasługiwała na swoje szczęście z Rossem.
– Ach, tak… – szepnęła.
Jak to się stało, że znowu zapomniała, czego tak naprawdę dotyczyła umowa i jak długo miała trwać jej opieka nad dziećmi? Nat jednak nie zapomniał.
Wstała i podeszła do lodówki, by schować zakupy.
– Co ci odpowiedzieli? – zapytała z udawanym spokojem, choć było jej smutno.
– Znaleźli kogoś odpowiedniego, ale dopiero od Bożego Narodzenia. Powiedziałem im, żeby szukali dalej.
Palce Purdy bezwiednie ścisnęły kostkę żółtego sera, którą właśnie chowała. Na myśl o „kimś odpowiednim", kto miałby zająć jej miejsce przy dzieciach, poczuła gęsią skórkę.
"Słodkie kłopoty" отзывы
Отзывы читателей о книге "Słodkie kłopoty". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Słodkie kłopoty" друзьям в соцсетях.