– W takim razie cieszę się, że wszystko poszło po twej myśli – skwitował Nat

No cóż, właśnie pogrzebał swą ostatnią szansę.

– Ja również, choć muszę przyznać, że bardzo będzie mi brakować dzieci – odpowiedziała, i tylko to ostatnie było prawdą.

– Więc prosto z lotniska zamierzasz udać się do Cowen Creek? – zapytał po chwili.

– Cóż, to chyba najlepsze wyjście z sytuacji. Skoro będziesz miał przy sobie Kathryn, moja pomoc nie będzie ci już potrzebna.

Pokiwał głową, choć w duchu wył z rozpaczy. Jak miał powiedzieć Purdy, że jest jedyną osobą na świecie, której potrzebował? Jak miał to uczynić, skoro ona pragnęła być tylko z Rossem?

– Oczywiście, że sobie poradzimy – mruknął. – Choć jestem pewien, że bliźniaki będą za tobą tęskniły.

– To tylko kwestia czasu, kiedy przyzwyczają się do Kathryn – odparła. – Jestem pewna, że ją pokochają. – Jakim cudem udało się jej to powiedzieć?

Kathryn… Mimo najszczerszych chęci, Nat jakoś nie mógł sobie wyobrazić, by poświęciła swoją karierę dla nieustannej zmiany pieluch, gotowania zupek…

Zapewne Kathryn czegoś od niego chciała. Z całą pewnością nie chodziło jednak o powrót do Mack River.

O cokolwiek jednak chodziło, Purdy powinna być przekonana, że Nat nie zostanie sam. Niech w dobrym humorze jedzie z Rossem do Cowen Creek i cieszy się swoim szczęściem. Nie zniósłby litości i poświęcenia z jej strony, nie powinna więc poznać prawdy.

Purdy nie pamiętała prawie nic z kilku następnych dni, jakie przeżyli w Londynie. Rozmawiała, jadła, piła, a jedynym jej pragnieniem stało się to, by za wszelką cenę nie dać po sobie poznać, jak bardzo cierpi. Na każdą myśl o zbliżającym się powrocie do Cowen Creek jej serce przeszywały bolesne, jątrzące ukłucia, a pod powiekami gromadziły się łzy. I tylko czasami, gdy była zupełnie sama, pozwalała na to, by płynęły. Nie przynosiło to jednak spodziewanej ulgi.

W przeddzień wyjazdu ojciec wziął ją na stronę, zapewniając, jak bardzo Nat przypadł mu do gustu, matka udzieliła ostatnich rad dotyczących opieki nad bliźniakami, a Marisa zobowiązała ją, by dała znać, jak tylko z Natem ustalą datę ślubu.

Jakoś to przetrzymała.

Natomiast podczas pożegnania z Ashcroftami prawie się załamała.

– Nawet nie wiesz, jak się cieszymy, że to właśnie ty będziesz opiekować się dziećmi Laury, kochanie. – Starsza pani miała łzy w oczach. – Harry i ja jesteśmy przekonani, że William i Daisy będą z wami szczęśliwi i że będziecie dla nich wspaniałymi rodzicami.

– Bardzo cię polubiliśmy – potwierdził jej mąż. – Odwiedzajcie nas, o ile to tylko będzie możliwe.

Na chwilę zapadła grobowa cisza.

– Oczywiście – odezwał się cicho Nat. – Będziemy. Kiedy wyszli na zewnątrz, załamana Purdy powiedziała cicho:

– Mam nadzieję, że kiedyś nam wybaczą nasze podłe kłamstwa. – Zamilkła na chwilę. – Kiedy zamierzasz powiedzieć im prawdę?

– Prawdę o czym?

– O tym, że ty i ja… Że ślubu nie będzie.

– Ach, to – Nat zawahał się. – Za kilka miesięcy dam im znać, że zerwaliśmy ze sobą. Zapewnię ich przy tym, że z Williamem i Daisy wszystko w porządku, więc pewnie nie będą zbyt długo rozpamiętywać rozpadu naszego związku.

Cleo, która odprowadzała ich na lotnisko, również nie kryła żalu z powodu ich wyjazdu.

– Szkoda, że musicie wracać tak prędko – powiedziała, obejmując każde z nich po kolei. – Cóż, wróciłam z cudownej podróży poślubnej i od razu dopadł mnie smutek.

– Uśmiechnęła się. – Ale jest się też z czego cieszyć. Swego czasu byłam przekonana, że wyjeżdżając z dwójką malutkich dzieci w nieznane, robisz błąd, Purdy. Teraz jednak jestem pewna, że wam się uda. Ty i Nat jesteście dla siebie stworzeni.

Przez cały dwudziestoczterogodzinny lot niemal nie odzywali się do siebie, wymianę zdań ograniczając tylko do spraw związanych z dziećmi.

Coś jednak zaintrygowało Purdy. Otóż Nat, jak na kogoś, kto miał spotkać się z miłością swojego życia, był dziwnie markotny i wyciszony. Z drugiej jednak strony zawsze tak się zachowywał. Emocje chował w sobie, a światu pokazywał obojętną twarz. A może po prostu od samego początku był przekonany, że Kathryn do niego wróci?

Purdy cofnęła się myślą do czasu, kiedy wspólnie z Natem pokonywała tę trasę w przeciwnym kierunku.

Jak bardzo była wtedy przekonana o swej miłości do Rossa… Jak bardzo pragnęła wrócić do Cowen Creek i usłyszeć od niego, że tęsknił… I jak bardzo nierealne jej się to wtedy wydawało…

Cóż, nie na darmo mówią, by nie pragnąć czegoś zbyt mocno, bo w najmniej oczekiwanym momencie może się to spełnić. Jak marzenie, które z czasem przemienia się w klątwę…

Purdy spojrzała przez okno samolotu, jednak ujrzała tylko grubą warstwę chmur.

Może, kiedy znajdzie się nagle na lotnisku w Mathison i ponownie spojrzy w niebieskie oczy Rossa, okaże się, że jej uczucia do niego w jakiś cudowny sposób ożyły? Może zakocha się w nim ponownie, jak wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy? Był przecież przystojny, zabawny, uroczy… Niemożliwe, żeby nie miało to już dla niej żadnego znaczenia!

Może po kilku dniach spędzonych w Cowen Creek sama będzie zachodzić w głowę, cóż takiego widziała w Nacie i skąd pomysł, że jest w nim zakochana?

Może.

Podparła dłonią głowę i poczuła na policzku jakiś chłodny przedmiot.

Pierścionek. Ten sam, który dostała od Nata tuż przed odlotem do Londynu. Pamiętała, z jaką obojętnością włożyła go na palec. Miała wrażenie, że miną lata, zanim przyzwyczai się do tego małego, okrągłego przedmiotu. Nie minął jednak miesiąc, a pierścionek stał się dla niej czymś tak naturalnym jak słońce na niebie. Był niemal częścią jej samej.

Już nie.

– Proszę, to należy do ciebie – powiedziała do Nata, ściągając pierścionek z palca. – Zdaje się, że nie będzie mi dłużej potrzebny.

– Zatrzymaj go, Purdy.

– Och, nie mogłabym…

– Dlaczego? – przerwał jej chłodno. – Mnie na nic się już nie przyda. Nie planuję w najbliższej przyszłości żadnych zaręczyn. Poza tym to prezent.

– W takim razie dziękuję. – Palce Purdy zacisnęły się wokół maleńkiego, delikatnego kółeczka.

Najwyraźniej ten pierścionek nie znaczył dla Nata nic, z pewnością nie przydałby się też na nic pięknej Kathryn, która, jak przypuszczała Purdy, gustowała w bardziej wyszukanej i kosztowniejszej biżuterii.

Z całego serca Purdy pragnęłaby znaleźć w sobie dość dumy i odmówić naleganiom Nata. Zbyt dobrze wiedziała jednak, że ten maleńki kawałek złota wkrótce stanie się wszystkim, co jej po nim pozostanie. Jeszcze raz z mocą zacisnęła dłoń.

Mimo że ta podróż była tak przykra, Purdy wiele by dała, by nie skończyła się nigdy. Zostało jeszcze trzydzieści siedem minut. Ostatnie trzydzieści siedem minut spędzone z Natem.

Purdy westchnęła ciężko.

Dwadzieścia minut. Piętnaście. Pięć…

Nagle znaleźli się nad Mathison. Maleńkie domki, pusta droga, hotel, sklep, do którego nie tak dawno przecież podrzucił ją Nat…

Kiedy samolot wylądował, Kathryn i Ross czekali już na lotnisku.

Purdy i Nat zbliżali się do nich bez słowa.

William, którego Nat trzymał w swych ramionach, nadal spał. Daisy, którą niosła Purdy, gaworzyła coś rozkosznie, zupełnie nie przeczuwając, co miało się za chwilę wydarzyć.

Rzeczywiście, Kathryn była wyjątkowo piękną kobietą, musiała w duchu przyznać Purdy. Takich kobiet mężczyźni nigdy nie zapominają i zrobią wszystko, by zatrzymać je przy sobie. Jakże naiwna była, sądząc, że będzie mogła zająć jej miejsce w sercu Nata.

Naiwna? Gorzej. Dziecinnie głupia!

Twarz Kathryn promieniała szczęściem.

– Och, Nat, nareszcie – zawołała, rzucając się na jego szyję, nie zauważając śpiącego w jego ramionach dziecka.

Jej okrzyk i gwałtowny ruch spowodowały, że rozbudzony William w jednej chwili zalał się łzami.

Nat, mamrocząc jakieś przepraszające wyjaśnienia, wywinął się zgrabnie z uścisku byłej narzeczonej i odruchowo rozejrzał za Purdy.

Odszukał ją wzrokiem w chwili, kiedy Ross, obejmując ją ramieniem, przywitał czułym pocałunkiem.

– Witaj z powrotem! – Spojrzał na nią przeciągle swym błękitnym spojrzeniem wiecznego chłopca.

O dziwo, Daisy na widok obcej twarzy zareagowała zupełnie inaczej niż jej braciszek. Nat niemal nie wierzył własnym oczom, widząc ją roześmianą i wyciągającą rączki w kierunku Rossa. Najwyraźniej jego słynny urok działał na całą bez wyjątku płeć piękną i wiek nie miał tu nic do rzeczy.

Nat spojrzał bezradnie na płaczącego w jego ramionach chłopca, który za nic nie chciał się uspokoić.

– Czy mógłbyś na chwilę potrzymać Daisy, Ross? – zapytała Purdy, wręczając mu dziecko. – Muszę pomóc Natowi.

Nat z wdzięcznością oddał Williama w jej ręce.

– To ty pewnie musisz być Purdy! – Kathryn spojrzała na nią z promiennym uśmiechem. – Witaj! Ross zdążył już opowiedzieć mi o tobie niemal wszystko.

Purdy uścisnęła jej dłoń i rozejrzała się za jakimś cieniem.

Tak jak podejrzewała, William uspokoił się dość szybko. Podała mu butelkę z wodą, którą wyciągnęła z torby.

Nie minęła chwila, jak niezmiennie z siebie zadowolona Kathryn znalazła się ponownie tuż obok niej. Tym razem, z Daisy na ręku.

– Ross i Nat poszli po bagaże – wyjaśniła. – To chwilę potrwa.

Mówiąc to, uśmiechnęła się do Williama, który bezpiecznie umoszczony w ramionach Purdy, odpowiedział jej tym samym.

– Przepraszam, William, wiem, że to moja wina – mówiła dalej Kathryn, bardziej zwracając się do Purdy niż do chłopca. – Nat zawsze śmieje się, że najpierw coś zrobię, a dopiero później pomyślę. Ale byłam taka szczęśliwa, kiedy go zobaczyłam! Mam mu tyle do powiedzenia! Martwi mnie tylko to, że wydaje się czymś zasmucony, wręcz przybity. Jeszcze nigdy go takim nie widziałam.

– To był męczący lot…

– Tak, wiem, ale odniosłam wrażenie, że nie tylko o to chodzi. – Kathryn rzeczywiście wyglądała na zatroskaną. Po chwili jednak zmieniła temat – Ale, ale. Nie masz pojęcia, jak Ross cię wychwalał, kiedy czekaliśmy na wasz przylot. Jak mu ciebie brakowało i jaką to wspaniałą jesteś kucharką. A wiesz, co mówią o żołądku i sercu mężczyzny, prawda?