Zbliżając się do kasy, przy której płaciła, powtarzał sobie w myślach: Cześć, jestem Bill Thigpen. Dziewczyna tym razem go nie zauważyła. Wypisywała właśnie czek, Bill zerknął jej więc przez ramię, ale nic nie mógł odczytać, dostrzegł natomiast lewą dłoń, w której trzymała książeczkę czekową. Na serdecznym palcu miała złotą obrączkę. Ślubną obrączkę. Bill w jednej chwili stracił dla niej całe zainteresowanie – była mężatką. Serce na moment przestało mu bić niczym rozczarowanemu dziecku, co bardzo go rozbawiło. Dziewczyna spojrzała w jego stronę i znowu się doń uśmiechnęła. Teraz mógłby tylko powiedzieć: „Cześć, jestem Bill Thigpen. Szkoda, że masz męża, ale zadzwoń, jak się rozwiedziesz…” Z zasady nie miewał romansów z mężatkami. Korciło go, by zapytać ją, dlaczego robi zakupy tak późno w nocy, w tej sytuacji jednak było to bez sensu.

– Dobranoc – odezwała się łagodnym matowym głosem, biorąc dwie torby z zakupami. Bill w tym czasie rozpakowywał swój wózek.

– Dobranoc – odpowiedział. Patrzył, jak dziewczyna odchodzi, a po kilku minutach usłyszał warkot odjeżdżającego samochodu. Gdy wrócił do swego chevroleta, na parkingu nie było już małego czerwonego MG. Pomyślał, że należało do niej, a potem uśmiechnął się do siebie. Bez wątpienia za ciężko pracuje, skoro zaczyna się zakochiwać w nieznajomych.

– Hej, Thigpen – powiedział półgłosem do siebie, uruchamiając silnik – spokojnie, stary.

Prowadząc samochód rozmyślał, jak też Sylvia spędza czas w Las Vegas.

ROZDZIAŁ DRUGI

Jadąc do domu Adriana Townsend myślała tylko o czekającym na nią Stevenie. Nie widziała go od czterech dni, gdyż cały ten czas spędził w St. Louis na spotkaniach i naradach z klientami. Steven Townsend był jasno świecącą gwiazdą agencji reklamowej i Adriana wiedziała, że jej mąż któregoś dnia, jeśli zechce, zostanie szefem biura w Los Angeles. Mając trzydzieści cztery lata, daleko za sobą zostawił ubogie dzieciństwo na Środkowym Zachodzie. Sukces wiele dla niego znaczył. Prawdę powiedziawszy, był najważniejszą sprawą w jego życiu. Nienawidził ubóstwa, którego zaznał jako dziecko, nie lubił rodzinnych stron. Według niego przed szesnastu laty uratowało go stypendium na uniwersytecie w Berkeley. Pracę dyplomową pisał na temat środków masowego przekazu. Adriana także wybrała tę dziedzinę, gdy trzy lata później kończyła studia w Stanfordzie. Jej pasją była telewizja, miłością Stevena od początku stała się reklama. Zaraz po studiach rozpoczął pracę w agencji reklamowej w San Francisco.

Kiedy przyjechał do południowej Kalifornii, miał za sobą wieczorowe studia z zarządzania. Nikt nie wątpił, że Steven Townsend zrobi karierę bez względu na koszty, jakie będzie musiał ponieść. Należał do tych ludzi, którzy w najdrobniejszych szczegółach planują drogę do wyznaczonego celu. W jego życiu nie było przypadków, pomyłek, klęsk. Potrafił godzinami opowiadać o kliencie, którego zamierzał zdobyć, czy kampanii reklamowej, jaką chciał prowadzić. Adriana podziwiała jego zdecydowanie, odwagę, zacięcie.

Nie miał łatwego startu. Jego ojciec był robotnikiem pracującym na linii montażowej w fabryce samochodów w Detroit. Steven był najmłodszym z pięciorga rodzeństwa. Miał trzy siostry i brata, który zginął w Wietnamie. Dziewczyny zostały w domu, nie okazując żadnej chęci do nauki. Dwie młodsze wyszły za mąż jako nastolatki, oczywiście dlatego, że były w ciąży, najstarsza zaś założyła rodzinę w wieku dwudziestu jeden lat i w ciągu czterech kolejnych lat urodziła czworo dzieci. Jej mąż, podobnie jak ojciec, pracował w fabryce samochodów. Kiedy wybuchł strajk, wszyscy żyli z zasiłku.

Steven często miewał związane z tym koszmarne sny. Rzadko mówił o swoim dzieciństwie. Tylko Adriana wiedziała, jak bardzo nienawidził tego okresu w swoim życiu i do jakiego stopnia znienawidził swoją rodzinę. Nigdy nie wrócił do Detroit, a do rodziców odezwał się po raz ostatni przed ponad pięcioma laty. Kiedyś, po przyjęciu, na którym wypił odrobinę za dużo, zwierzył się jej, że po prostu nie potrafi już z nimi rozmawiać. Ich ubóstwo i brak nadziei na poprawę losu budziły w nim odrazę, przede wszystkim zaś nie mógł znieść smutku wiecznie goszczącego w oczach matki, która swym dzieciom nic nie mogła dać. Lecz przecież musiała was kochać, próbowała tłumaczyć Adriana, domyślała się bowiem miłości w sercu tej kobiety, zgadywała też, co zapewne czuła nie będąc w stanie zaspokoić potrzeb dzieci, a w szczególności najmłodszego syna, ambitnego i niespokojnego Stevena.

– Chyba nikogo nie kochała – z goryczą odpowiedział wtedy Steven. – Wszystko się w niej wypaliło, zostało tylko uczucie do niego… Wiesz, tuż przed moim wyjazdem na studia zaszła w ciążę, a musiała już mieć koło pięćdziesiątki. Dzięki Bogu, straciła to dziecko.

Adriana współczuła jego matce, od dawna jednak nie broniła jej przed Stevenem. Nic go z rodziną nie łączyło i nawet rozmowa na jej temat była dla niego bolesna. Zastanawiał się czasem, co by powiedzieli jego krewni, gdyby zobaczyli go teraz. Był przystojny, wysportowany, wykształcony, inteligentny i niekiedy nawet trochę zarozumiały. Zawsze podziwiała w nim ambicję, zapał, ogień i energię, z jaką podchodził do swej pracy, myślała tylko, że dobrze by było, gdyby jego charakter nieco się utemperował. Może trzeba na to czasu, a może miłość sprawi, że złagodnieje? Mawiała żartem, że Steven przypomina kaktus: nie pozwala, by ludzie zbyt blisko podchodzili, by dotykali jego serca, chyba że sam tak zdecyduje.

Byli małżeństwem od prawie trzech lat i związek ten na oboje dobrze wpływał. Steven nie przestawał piąć się coraz wyżej w agencji, w której pracował od dwóch i pół roku. W ciągu dwunastu lat od skończenia college’u pracował w trzech różnych agencjach i znany był w branży jako człowiek inteligentny, zdolny i nierzadko bezwzględny. Zabierał klientów swoim przyjaciołom, podkradał zamówienia innym agencjom w okolicznościach często balansujących na granicy przyzwoitości, choć ani Steven, ani jego firma nigdy nie tracili na tych manewrach. Wręcz przeciwnie, zyski rosły z dnia na dzień, a z nimi umocniła się pozycja Stevena.

Adriana wiedziała, że oboje bardzo się od siebie różnią, mimo to szanowała męża, przede wszystkim za pochodzenie. Z jego skąpych napomknień domyślała się, że we wczesnym dzieciństwie musiał zaznać brutalności.

Jej doświadczenia były krańcowo różne. Pochodziła z rodziny należącej do wyższej klasy średniej, zawsze chodziła do dobrych szkół i miała tylko jedną starszą siostrę, której zresztą ostatnio nie widywała. Adriana także oddaliła się od swych bliskich, choć rodzice co kilka lat przyjeżdżali do niej z Connecticut. Problem polegał na tym, że jej styl życia różnił się znacznie od ich wygodnej egzystencji, a podczas ostatniej wizyty nie potrafili znaleźć wspólnego języka ze Stevenem. Adriana musiała przyznać, że mąż nie zachował się najlepiej. Nie krył swego krytycznego stosunku do teścia i jego pańskich przyzwyczajeń. Jej ojciec nigdy nie miał ambicji zrobienia wielkiej kariery. Był adwokatem, wcześnie odszedł na emeryturę i od lat wykładał na uniwersytecie. Adriana z zakłopotaniem patrzyła, jak Steven niemal go miażdży. Próbowała wytłumaczyć rodzicom, że mąż zwykle tak się zachowuje i nie ma wcale złych zamiarów, jednakże zaraz po ich powrocie do domu zadzwoniła Connie, jej siostra. Miała wielkie pretensje o to, jak Steven potraktował rodziców. Zapytała Adrianę, jak „mogła pozwolić, by im to zrobił”.

– Co zrobił? – spytała Adriana.

– Przez niego tata poczuł się zupełnie nieważny. Mama powiedziała, że Steven go poniżył. Tata przysiągł, że nigdy więcej nie pojedzie do Kalifornii.

– Connie… na litość boską…

Adriana z przykrością uświadomiła sobie, jak bardzo dotknięty musiał czuć się ojciec. Trzeba przyznać, że Steven trochę… no cóż, trochę przesadził, lecz taki już ma styl. Na próżno usiłowała wytłumaczyć to siostrze. Nigdy nie były sobie bliskie. O pięć lat starsza Connie w pewnym sensie nigdy nie aprobowała Adriany, jakby ta nie dorastała do jej wymagań. Był to jeden z powodów, dla których Adriana po studiach została w Kalifornii. Drugim była chęć otrzymania pracy w dziale produkcyjnym telewizji.

Adriana pojechała do Los Angeles, by na tamtejszym uniwersytecie zrobić dyplom z filmu. Poszło jej świetnie. Miała już za sobą kilka interesujących prac, gdy spotkała Stevena, który uznał, że dobrze by było, gdyby zmieniła pracę, ponieważ według niego środowisko filmowe, zarówno kinowe, jak i telewizyjne, składa się z samych lekkoduchów. Nie przestawał powtarzać, że powinna zająć się czymś poważniejszym, bardziej konkretnym. Mieszkali już ze sobą od dwu lat, gdy Adriana otrzymała propozycję pracy w wiadomościach telewizyjnych, co oczywiście oznaczało więcej pieniędzy, niż zarabiała dotąd, choć różniło się bardzo od zajęć, o jakich marzyła. Wiele kosztowało ją podjęcie decyzji, czy przyjąć tę ofertę, uważała bowiem, że nie jest to praca dla niej. W końcu Steven przekonał ją, by się zdecydowała, i miał słuszność.

Adriana pokochała swoją pracę, a pół roku później pojechali ze Stevenem na weekend do Reno, skąd wrócili jako małżeństwo. Steven nie znosił hucznych przyjęć i zgromadzeń rodzinnych, Adriana zatem nie sprzeciwiła się, zmartwiło to natomiast jej rodziców, którzy młodszej córce pragnęli wyprawić wesele w domu. Kiedy nowożeńcy złożyli im wizytę, matka się rozpłakała, a ojciec na nich nakrzyczał, w rezultacie więc oboje czuli się jak dzieci, które coś zbroiły. Stevena postawa jej rodziców naprawdę zirytowała, Adriana zaś jak zwykle pokłóciła się z siostrą. Connie była wówczas w ciąży z trzecim dzieckiem i zgodnie ze swym zwyczajem potraktowała Adrianę z góry.

– Słuchaj, my naprawdę nie chcieliśmy wielkiego wesela. Czy to zbrodnia? Huczne ceremonie denerwują Stevena. O co tu w końcu chodzi? Mam dwadzieścia dziewięć lat i chyba, do cholery, mogę wyjść za mąż w taki sposób, jaki uznam za stosowny.