– Kawy, Bill? – zapytała młoda śliczna sekretarka planu. Od roku próbowała go poderwać. Bardzo go lubiła i uważała, że pasuje do niego określenie „miś”. Był wysoki, silny, ciepły, inteligentny, przystojny, choć nie laluś, często się śmiał, a łagodny sposób bycia zmiękczał nieco pasję, z jaką pracował. Bill w odpowiedzi tylko się uśmiechnął i potrząsnął odmownie głową. Mimo że sympatyczna i miła, dla niego była zawsze tylko sekretarką planu. W studiu tak bardzo się koncentrował na tym, co się działo przed kamerą, lub na obmyślaniu przyszłego rozwoju akcji, że nie potrafił nic poza tym dostrzec.

– Nie, dziękuję – rzekł, po czym rozejrzał się wokoło. Zauważył, że Sylvia uczy się roli, a aktorzy grający role Helen i Johna cicho dyskutują w kącie. Na planie kręcili się dwaj mężczyźni w policyjnych mundurach, ofiara zaś, dostawca narkotyków, którego John miał zabić w dzisiejszym odcinku, ubrany w poplamioną krwią koszulę wyglądającą nad wyraz realistycznie, śmiał się i żartował z jednym z elektryków. Był to jego ostatni dzień w serialu. Nie musiał uczyć się roli, gdyż miał być martwy już w pierwszym ujęciu.

– Dwie minuty – rozległ się głos, a Bill poczuł, jak ściska mu się żołądek. To wrażenie towarzyszyło mu od czasów studenckich, gdy występował jako aktor, w Nowym Jorku zaś ogarniały go mdłości na godzinę przed podniesieniem kurtyny, kiedy grano jego sztukę. A teraz, w dziesięć lat po narodzinach „Życia”, wciąż czuł ten skurcz, ilekroć miała się zacząć emisja. Co będzie, jeśli się nie uda?… jeśli popularność filmu spadnie?… jeśli nagle wszyscy aktorzy zrezygnują albo pomylą się w rolach?… jeśli… Możliwości było nieskończenie wiele.

– Minuta!

Bill poczuł jeszcze silniejszy skurcz. Rozejrzał się uważnie po studiu. Sylvia z zamkniętymi oczyma powtarzała swoją kwestię. Helen i John zajęli miejsca, gotowi do wielkiej awantury otwierającej odcinek. Handlarz narkotyków jadł ogromną kanapkę poza zasięgiem kamery. Panowała absolutna cisza. Drugi reżyser podniósł dłoń, palcami odliczając pięć sekund do rozpoczęcia emisji. Cztery… trzy… dwa… jeden palec. Billowi żołądek podjechał do gardła i wrócił na miejsce.

Helen i John kłócili się, używając wyzwisk mieszczących się w granicach zakreślonych przez cenzorów. Atmosfera na planie groziła eksplozją. Bill dobrze znał wszystkie kwestie, choć czasami aktorzy wprowadzali własne zmiany. Helen częściej niż John, zawsze trafiając w sedno, i Bill nie miał o to pretensji, dopóki nie zmieniała sensu lub nie dezorientowała partnerów. Na razie wszystko idzie dobrze… Trzaśnięcie drzwiami oznajmiło koniec czterominutowego pełnego pasji dramatu. Przerwa na reklamę. Śmiertelnie blada Helen zeszła z planu. Sceny były krótkie i nasycone treścią, dialogi i sytuacje tak rzeczywiste, że wszyscy im wierzyli.

Bill złapał wzrok Helen i uśmiechnął się do niej. Bardzo dobrze zagrała, jak zwykle zresztą. Była świetną aktorką. Zniknęła z planu, a drugi reżyser znowu uniósł dłoń do góry. Zapadła zupełna cisza, w której nie było słychać nawet brzęczenia monet czy kluczy w kieszeni. John pojechał do położonego na odludziu wiejskiego domu handlarza narkotyków, który zadzwonił do Helen i nie podając swego nazwiska, powiedział o romansie jej męża z Vaughn. Na ekranie widać tylko podłogę z leżącym mężczyzną w poplamionej krwią koszuli, bez wątpienia martwym. Zbliżenie twarzy Johna i morderczy wyraz jego oczu. Obok niego stoi Vaughn. Zaciemnienie. Na ekranie pojawia się małe luksusowe mieszkanko. Najazd na Vaughn żegnającą wychodzącego mężczyznę. John sprowadził ją na złą drogę. Widzowie wiedzą, choć nikt im tego nie powiedział, że została call-girl. Vaughn patrzy w kamerę, jej piękne oczy wyrażają niepokój, zniknął z nich cały blask.

Bill uważnie obserwował rozwój intrygi przed okiem kamery i przestał się denerwować, gdy nastąpiła kolejna przerwa na reklamę. Każdy odcinek był niczym nowa sztuka, przedstawiał zupełnie nowy świat, a magia tkwiąca w tym nie przestawała na niego działać. Czasami zastanawiało go, dlaczego wciąż mu się udaje, dlaczego serial cieszy się tak ogromną popularnością, i odpowiadał sobie, że może powodem było jego wielkie zaangażowanie. Bardzo rzadko pytał siebie, co by się stało, gdyby przed laty sprzedał pomysł serialu i porzucił pracę nad nim, gdyby pozostał w Nowym Jorku, zajął się czymś innym, dalej żył z Leslie i chłopcami. Czy teraz mieliby więcej dzieci? Czy pisałby sztuki na Broadway? Czy odniósłby sukces? Czy mimo wszystko rozwiedliby się z Leslie? Patrzenie w przeszłość i snucie domysłów na jej temat było dziwacznym zajęciem.

Bill opuścił studio upewniwszy się, że wszystko idzie dobrze i nie musi zostawać do końca odcinka, ponieważ reżyser panuje nad aktorami i ekipą. Wolnym krokiem wrócił do swego gabinetu. Był wyczerpany, choć równocześnie czuł ulgę, wiedząc już dokładnie, w jakim kierunku rozwinie się akcja w następnych odcinkach. W pracy nad serialem uwielbiał to, że nie mógł sobie pozwolić na lenistwo czy zadowolenie z siebie. Nie mógł spocząć na laurach, stosując jeden schemat lub wykorzystując te same, powielane wielekroć chwyty. Żeby serial uchronić przed śmiercią, musiał nieustannie wymyślać coś nowego. To codzienne wyzwanie bardzo mu odpowiadało. Dzisiaj miał je już za sobą. Wróciwszy do gabinetu, wyciągnął się na kozetce i zapatrzył w okno.

– Jak poszło? – zapytała Betsey. Była jego sekretarką od niemal dwóch lat, co w telewizji oznaczało pół życia. W wieczornych widowiskach występowała jako komik. Uważała, że gdy nikt nie patrzy, Bill czyni cuda.

– Dobrze. – Sprawiał wrażenie rozluźnionego i zadowolonego. Skurcz żołądka zamienił się w spokojny pomruk satysfakcji. – Czy były wieści z dyrekcji?

Bill przekazał szefom pomysł rozwoju akcji serialu i czekał na odpowiedź, aczkolwiek był przekonany, że pozwolą mu zrobić to, na co ma ochotę.

– Jeszcze nie. Zdaje się, że Leland Harris i Nathan Steinberg wyjechali.

To byli bogowie władający jego życiem, wszystkowiedzący i wszechpotężni. Bill od czasu do czasu chodził na ryby z Nathanem i choć powszechnie uważano faceta za kawał drania, lubił go i nie miał mu nic do zarzucenia. Nathan zawsze był dla niego miły.

– Czy dzisiaj wcześniej kończysz? – Betsey popatrzyła na Billa z nadzieją. Czasami gdy zaczynał pracę o brzasku, wychodził przed piątą, zdarzało się to jednak bardzo rzadko. Bill przecząco potrząsnął głową i podszedł do biurka, na którym królowała jego stara maszyna do pisania marki Royal, jedna z niewielu pamiątek, jakie zostały mu po ojcu.

– Chyba jeszcze trochę zostanę. Dzisiejsze zmiany wypaliły, co oznacza, że scenarzyści będą mieli sporo roboty. Trzeba usunąć Barnesa, bo właśnie został zabity, Vaughn trafi do więzienia, a Helen zaczyna tracić złudzenia co do Johna. Poczekaj tylko, jak się zorientuje, że jej siostrzyczka została prostytutką, by zdobyć forsę na narkotyki, i że w nałóg wpędził ją jej ukochany mąż.

Bill z wyrazem zadowolenia na twarzy wyciągnął nogi pod biurko i założył ręce pod głowę.

– Masz pomieszane w głowie – powiedziała Betsey zamykając za sobą drzwi gabinetu. Zaraz jednak wetknęła głowę z powrotem. – Zamówić ci coś na wieczór z bufetu?

– Chryste… chyba chcesz mnie zabić. Zamów kilka kanapek, termos kawy i zostaw na swoim biurku. Wezmę, jak zgłodnieję.

Najczęściej jednak Bill dopiero po północy orientował się, która jest godzina, a wtedy nie był już głodny. Betsey często powtarzała, że cudem nie umarł jeszcze z głodu, gdy rano widziała dowody jego całonocnej pracy: przepełnione popielniczki, czternaście kubków zimnej kawy i pół tuzina opakowań po snickersach.

– Powinieneś pójść do domu i trochę się przespać.

– Dzięki, mamusiu. – Bill uśmiechnął się, gdy Betsey ponownie zamknęła za sobą drzwi. Była wspaniałą kobietą i bardzo ją lubił.

Myślał o Betsey, uśmiechając się do siebie, kiedy znowu ktoś otworzył drzwi. Bill podniósł wzrok i dech mu zaparło, jak zawsze na jej widok. W progu stała Sylvia ubrana i umalowana jak na planie. Wyglądała olśniewająco.

Była wysoka, szczupła i miała wspaniałą figurę. Pełne, sterczące silikonowe piersi aż się dopraszały pieszczoty, a długie nogi zdawały się kończyć przy szyi. Spływająca do pasa kaskada czarnych włosów, skóra o kremowym odcieniu i przyciągające uwagę zielone oczy dopełniały obrazu. Sylvia Stewart była w stanie zatrzymać ruch uliczny wszędzie, nawet w Los Angeles, gdzie aktorki, modelki i inne piękne dziewczyny spotyka się na każdym kroku. Bill dobrze wiedział, jak bardzo jej udział w serialu przyczynił się do jego popularności.

– Dobra robota, dziecinko. Doskonale dzisiaj zagrałaś, jak zwykle zresztą – powiedział, po czym wyszedł zza biurka i lekko ją pocałował.

Sylvia z uśmiechem usiadła na fotelu, zakładając nogę na nogę. Billowi serce zabiło szybciej, kiedy na nią patrzył.

– Doprowadzasz mnie do szaleństwa swoim wyglądem – oświadczył. Sylvia miała na sobie seksowną czarną sukienkę, którą nosiła w ostatniej scenie. Garderobiani wypożyczyli ją od Freda Heymana. – Powinnaś włożyć dżinsy i jakiś sweter.

Dżinsy nie były wcale lepsze. Nosiła je obcisłe i Bill myślał wtedy tylko o tym, by ją rozebrać.

– Garderobiani powiedzieli, że mogę zatrzymać tę sukienkę.

Jakimś cudem udawało jej się wyglądać niewinnie i podniecająco równocześnie.

– To miło z ich strony. – Bill znowu się uśmiechnął, siadając za biurkiem. – Jest ci w niej bardzo dobrze. Może w przyszłym tygodniu będziemy mogli pójść na obiad i wtedy się w nią wystroisz.

– W przyszłym tygodniu? – Sylvia wyglądała jak dziewczynka, której powiedziano, że jej ukochana lalka oddana została do naprawy i będzie gotowa dopiero za jakiś czas. – Dlaczego nie możemy pójść dzisiaj? – wydęła grymaśnie usta.

Billa jej reakcja nieco rozbawiła. W takich scenach Sylvia nie miała sobie równych. Jej zachowanie wyraźnie się kłóciło z niewiarygodną urodą i ponętnym ciałem.

– Pewnie dzisiaj zauważyłaś, że pojawiło się kilka nowych wątków, a postać, którą grasz, wylądowała w więzieniu. Trzeba zmienić scenariusze najbliższych odcinków i chcę część sam napisać albo przynajmniej popilnować scenarzystów.