Zastanawiała się czasem, jak wyjaśnią swoim dzieciom, jeżeli będą je mieli, czym było tutaj ich życie. Wszystko to będzie się im wydawało bajką, tak samo zresztą jak jej obecnie. W końcu pewnie będzie można tylko zapomnieć o tym wszystkim, upchnąć gdzieś te pamiątki, programy spektakli baletowych, fotografie, suknie, baletki i odkurzać je tylko niekiedy, chcąc rzucić na nie okiem. A może nawet to byłoby zbyt bolesne. Wiedziała, że opuszczając Petersburg, raz na zawsze zatrzaskują za sobą drzwi przeszłości.

Następnego wieczora położyli się wcześnie i spali nie wiele, przez całą noc tuląc się w uścisku. Słońce jednak wzeszło i tak zbyt wcześnie, po raz ostatni więc ze smutkiem podnieśli się ze wspólnego posłania. Danina z góry już odczuwała ból przyszłej rozłąki.

Portier zniósł jej walizki i dwa kufry Mikołaja schodami na dół. Kiedy drzwi bezgłośnie zamknęły się za nią, poczuła się jak dziecko, które na zawsze opuszcza dom.

– Danino, obiecuję ci, przyjadę niebawem, bez względu na sytuację tutaj. Nic mnie nie powstrzyma.

Czytał w jej myślach, dodając otuchy w dorożce, po drodze na statek. Rozstawała się z nim chora ze zmartwienia, zwłaszcza na myśl o jego podróży najpierw na Syberię z carem, carycą i ich dziećmi, a później z powrotem do Petersburga.

Pomógł jej wejść na statek, odprowadził do kabiny. Miała ją dzielić z inną damą, która jednak jeszcze nie przybyła, Danina więc mogła sobie wybrać koję. Z trudem oderwała się od Nikołaja, nagle przerażona perspektywą morskiej podróży. Powiedziała mu o tym. Bez niego, stale się o niego obawiając, będzie rozpaczliwie samotna.

– Ja też będę do ciebie tęsknił. – Uśmiechnął się do niej z miłością. – Bez przerwy. Uważaj na siebie, kochanie. Niedługo tam będę.

Wróciła z nim na pokład, kiedy syrena dała odprowadzającym sygnał do zejścia na ląd. Przez długą chwilę stał, tuląc ją do siebie. Nie dbali już o to, czy ich ktoś widzi. We własnym pojęciu byli mężem i żoną.

– Kocham cię. Pamiętaj o tym. Przyjadę jak najprędzej. Przekaż ode mnie pozdrowienia kuzynowi. Jest trochę nudny, ale bardzo miły. Spodoba ci się.

– Okropnie mi będzie ciebie brak. – Danina miała łzy w oczach. Nie mogła się zmusić do rozluźnienia uścisku.

– Wiem – powiedział łagodnie – mnie też. Pocałował ją długo i mocno. Po raz ostatni odezwała się syrena. Zaczęto podnosić trap.

– Pozwól mi zostać z tobą – rzuciła bez tchu, wtulona w jego ramiona. Nagle pożałowała swej decyzji. – Nie chcę się z tobą rozstawać. Chyba pozwolą mi pojechać na Syberię razem z tobą.

Gotowa była na wszystko, byle zostać z nim.

– Nigdy ci nie pozwolą, Danino, przecież wiesz o tym. Nie chciał jej tłumaczyć, że to niebezpieczne, dla żadnego z nich nie było to jednak tajemnicą. Chciał, żeby była bezpieczna w Vermoncie, bez względu na to, jak pragnął zatrzymać ją przy sobie.

– Pamiętaj tylko, że bardzo cię kocham – przypomniał jej. – Pamiętaj o tym, dopóki nie przyjadę. Kocham cię nad wszystko w świecie. Danino Pietroskowa…

Po raz ostatni miał tak ją nazwać. Umówili się już, że w Vermoncie będzie używała jego nazwiska. Obrażenska, nikt więc nawet się nie domyśli, że nie są małżeństwem.

– Tak bardzo cię kocham, Nikołaju. Mówiąc to, odruchowo dotknęła swojego medalionu. Był na miejscu, bezpieczny na szyi pod swetrem.

– Wkrótce się zobaczymy – obiecał, po raz ostatni całując ją pospiesznie, i zbiegł pędem po trapie. Stanęła przy relingu. Patrzyła, jak Nikołaj zeskakuje na brzeg i przystaje tam, spoglądając ku niej.

– Kocham cię! – krzyknęła. – Bądź ostrożny! Pomachała mu ręką, a on odpowiedział tym samym, mówiąc bezgłośnie: „Kocham cię”. W parę chwil później wielki statek z wolna odbił od nabrzeża, a Danina poczuła ucisk w sercu i zdumiała się, jak mogła być taka głupia, że dała się Mikołajowi przekonać do wyjazdu bez niego. Wszystko w tym pomyśle wydawało się jej teraz pomyłką, wiedziała jednak, że ze względu na Nikołaja musi być odtąd dzielna. Już tyle razem przeszli, że teraz ona sama może znieść trochę więcej, pozwolić mu dopełnić swych obowiązków, oddać ostatnią przysługę rodzinie cesarskiej; później dołączy do niej w Vermoncie i jako mąż i żona podejmą tam wspólne życie.

Machała mu ręką, dopóki jeszcze majaczył w oddali. Stał tam nadal, machając ku niej, wysoki, dumny i silny, mężczyzna, który przed dwoma laty podbił jej serce, którego – wiedziała o tym – będzie kochała zawsze.

– Kocham cię, Nikołaju – wyszeptała na wiatr i stała tak długo, a łzy ciekły jej po policzkach. Myślała o nim i ściskała w ręku medalionik. Nie bardzo nawet wiedziała, dlaczego płacze. Miał rację. Pełni byli tak wielkich nadziei, tak wielkiej wdzięczności, tak wiele czekało ich w Vermoncie. Wszystko to dopiero początek. Nie ma powodu płakać, choć na dnie serca kryje śmiertelną obawę, że widziała go właśnie po raz ostatni. Nie ma jednak powodu tak myśleć. To głupie, mówiła sobie, wpatrując się w niebo i odprowadzając wzrokiem ostatnie mewy kierujące się w stronę brzegu. Nie może go teraz utracić. To się nie może zdarzyć. Z westchnieniem, po raz ostatni rzuciwszy okiem na coraz dalsze brzegi ojczystej ziemi, myśląc o nim, zeszła powoli do kabiny. Nie może stracić Nikołaja, powtarzała sobie. Cokolwiek się im przydarzy, ona zawsze będzie go kochała, nie mogą siebie nawzajem stracić.

EPILOG

Odpowiedzi na pytania jak zwykle leżały w zasięgu ręki. Przetłumaczono mi listy, a wszystko to były listy miłosne Nikołaja Obrażenskiego do mojej babki. Korespondencja obejmowała długi czas. Kiedy odczytywałam listy, serce mi się ściskało, prawie tak jak ściskało się kiedyś nad nimi jej serce. Listy bardzo jasno mówiły o wszystkim.

Reszty dowiedziałam się od dwojga jej znajomych, sąsiadów, kiedy wróciłam do Vermontu następnego lata, że by rzucić okiem na dom i spędzić tam tydzień z dziećmi i z mężem.

Znalazłam suknie od cesarzowej w kufrze na strychu, a przecież wcześniej nie miałam pojęcia, że tam są. Leżały, a jakże, nadal w tym samym kufrze, w którym ona je zostawiła, całkiem spłowiałe, z pożółkłą koronką. Przeżyły swoją modę o przeszło sześćdziesiąt lat, wyglądały jak kostiumy teatralne. Zaskoczyło mnie, że nigdy na nie nie natrafiłam, bobrując w dzieciństwie na strychu, stary i zniszczony kuferek był jednak ukryty w najciemniejszym kącie. Jego kufry spoczywały tam również, dwa kufry ze starannym napisem DR. NIKOLAI OBRAJENSKY. Nigdy nie zdobyła się na odwagę rozpakowania ich, odkąd przy była do Vermontu.

Programy spektakli baletowych nabrały teraz dla mnie nowego znaczenia, podobnie jak jej fotografie z innymi tancerzami. A baletki wydawały się czymś świętym. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, jaka to ważna dla niej rzecz. Wiedziałam, że kiedyś tańczyła, ale jakoś nigdy nie pojęłam, ile serca w to wkładała. Spróbowałam to wyjaśnić dzieciom, a one robiły wielkie oczy, kiedy im opowiadałam całą historię. Kiedy pokazałam Katie baletki i powiedziałam, że należały do babci Dań, mała pochyliła się nad nimi i pocałowała je. Gdyby babcia to widziała, pewnie by ją to rozśmieszyło.

Tak jak się obawiała, odpływając we wrześniu 1917 roku, nigdy już nie ujrzała Nikołaja. Jak przyrzekł, pojechał do Tobolska na Syberii, a tam wpadł w pułapkę. Nie miał już możliwości wyjazdu, został wraz z carem i jego rodziną osadzony w areszcie domowym. Poświęcenie dla nich kosztowało go w końcu wolność, a w lipcu 1918 roku rozstrzelano go wraz z nimi. Krótki list, podpisany nazwiskiem, którego nie potrafiłam odczytać, powiadomił ją o tym cztery tygodnie później. Mogłam sobie tylko wyobrazić, co przeżywała, czytając ten list. Sama szlochałam nad nim przez lata, czytając przekład. Musiała czuć się tak, jakby skonała razem z nim.

Zanim zginął, ostrzegał ją jednak w ostatnim liście, że chodzą słuchy o egzekucji. W okrutny sposób, jak mogło by się wydawać teraz z perspektywy czasu, usiłował przy gotować ją na to. Słowa brzmiały właściwie zaskakująco wesoło i mocno. Pisał, że ona musi znaleźć szczęście w swoim nowym życiu, a jego, jego miłość, wspominać z radością, a nie ze smutkiem. Pisał, że w głębi serca był jej mężem, odkąd się poznali, że zawdzięcza jej najszczęśliwsze lata swego życia i że ubolewa tylko nad tym, że nie wyjechał z nią razem. Musiała wiedzieć tamtego dnia, że więcej go nie zobaczy. Nie można jednak było uniknąć przeznaczenia. Jego i jej. Jej przeznaczone było nowe życie, z nami wszystkimi, w kraju tak dalekim od życia, które dzieliła z nim. A jemu nie było pisane być z nią.

Jej ojciec i pozostały przy życiu brat zginęli pod koniec wojny. A madame Markowa zmarła na zapalenie płuc dwa lata po tym, jak moja babka widziała ją po raz ostatni.

Straciła ich, jedno po drugim, nieodwołalnie, straciła wszystko – życie, ojczyznę, karierę, garstkę najdroższych… mężczyznę, którego kochała, swoją rodzinę, taniec, który uwielbiała.

A jednak nie czuło się wokół niej atmosfery tragedii, smutku, żalu, żałoby. Musiała strasznie za nimi tęsknić, zwłaszcza za Nikołajem. Serce musiało jej pękać, a jednak nigdy nic mi nie powiedziała. Była po prostu babcią Dań, tą od śmiesznych kapeluszy, wrotek, iskierek w oczach i pysznych ciasteczek. Jak mogliśmy być tak głupi? Jak mogliśmy sądzić, że to ona cała, podczas gdy miała w sobie o tyle więcej? Jak mogłam uwierzyć, że kobiecina w znoszonych czarnych sukniach jest tą samą osobą, którą była kiedyś? Dlaczego sądzimy, że starzy ludzie zawsze byli starzy? Dlaczego nie mogłam jej sobie wyobrazić w sukni balowej z czerwonego aksamitu, przybranej koronką? Dla czego nie wyobrażałam sobie, jak w swoich baletkach tańczy dla cara Jezioro łabędzie? Dlaczego nigdy mi tego nie opowiadała? Wszystkie swoje sekrety zachowała dla siebie.

Przez jedenaście miesięcy czekała na Nikołaja, mieszkając u jego kuzyna, aż w dwunastym miesiącu dowiedziała się, że Nikołaj został rozstrzelany. Jego kuzyn był dla niej miły, tak jak zapowiadał Nikołaj. Cichy mężczyzna ze swoimi własnymi wspomnieniami, własnymi żalami, własnymi stratami. Musiała być dla niego jak promyk słońca. Był od niej starszy o dwadzieścia pięć lat. Kiedy przy jechała, miał czterdzieści siedem lat, a ona dwadzieścia dwa. Musiała mu się wydawać dzieckiem. I zawsze musiał wiedzieć, ile dla niej znaczył Nikołaj. W pięć miesięcy po śmierci Nikołaja, w szesnaście po przybyciu do Vermontu, poślubiła kuzyna Nikołaja, mojego dziadka, Wiktora Obrażenskiego. Do dziś nie wiem, czy naprawdę go kochała. Zakładam, że tak. Musieli być przyjaciółmi. Zawsze był dla niej miły, choć małomówny, ona zaś mówiła o nim z czułością i admiracją. Nadal jednak nie przestaję się zdumiewać, jak mogła pokochać mojego dziadka, skoro przedtem kochała jego kuzyna. Chociaż w to wątpię, myślę, że na swój sposób pokochała go jednak. Nikołaj był namiętnością jej życia, marzeniem młodości, która skończyła się tak szybko.