Oświadczenie panny Marii Andżeliny przerwał niespodziewany brzęk sztućca odkładanego przez markizę na talerz i wszystkie głowy skierowały się w jej stronę.

Spoglądała na swą damę do towarzystwa z zaskoczeniem.

- I nic mi o tym nie wspominałaś, Mario Andżelino. Dlaczego?

- Nie sądziłam, że taki szczegół mógłby nas zainteresować - odparła stara panna, która nie zwracała się do swej kuzynki i pracodawczyni inaczej niż w pierwszej osobie liczby mnogiej. - To tylko takie hobby, ale nie ukrywam, że dużą przyjemność sprawia mi zwiedzanie muzeów...

- A mnie nie! Zawsze uważałam takie miejsca za nudne.

- Szkoda, że spędzi pani tutaj tylko kilka dni, Mario Andżelino - powiedział Aldo z uśmiechem. - Może poprosiłbym panią o pomoc. To prawda, że nie jest pani sekretarką...

- U mnie pełni też rolę sekretarki - mruknęła pani de Sommieres. - Nie cierpię pisać listów, więc mnie w tym zastępuje. Dobrze ją wyszkolono w klasztorze. Nauczono ją również angielskiego i włoskiego...

- Jeżeli dodać do tego pani zdolności do chodzenia po dachach, można rzec, że otrzymała pani kompletne wykształcenie - stwierdził Aldo ze śmiechem. - Nabieram ochoty, aby poprosić panią o pomoc - dodał już poważnie, odsuwając krzesło, by lepiej się jej przyjrzeć. - Mecenas Massaria chce mi przedstawić jakiegoś kandydata, ale będzie to możliwe dopiero za jakieś trzy tygodnie. Ciociu Amelio, czy musisz szybko stąd wyjechać?

- Ależ skąd. Wiesz przecież, że uwielbiam Wenecję, ten dom i ludzi, którzy w nim mieszkają. Możesz skorzystać z pomocy Marii Andżeliny. To pozwoli drogiemu panu Buteau odpocząć jeszcze jakiś czas.

- Nie chcę już odpoczywać - zaprotestował były nauczyciel. - Mogę przecież przyjmować klientów, bo to nie wymaga zbytniego wysiłku. A więc jeśli panna Maria Andżelina zechce mi pomóc pod kierunkiem Aida w zawiłościach pracy sekretarskiej, z pewnością sobie poradzimy.

- Tym bardziej że z wyjątkiem aukcji we Florencji nie planuję innych wyjazdów. Napiszę do kuzynki, żeby poinformować ją o kradzieży. Sama będzie musiała podjąć decyzję, czy chce wrócić, czy nie.

- A nie miałeś w planie powrotu do Londynu? - zapytała ciotka Amelia.

Zasępiwszy się nieco, Aldo poprosił Zachariasza, aby napełnił kieliszki.

- Muszę tam pojechać, ale nie ma pośpiechu. Nie jestem tam potrzebny - dodał z odrobiną goryczy.

* * *

Następnego dnia przyszedł list. Został wysłany z Londynu. Na kopercie widniało kilka słów napisanych nieznanym charakterem pisma: Książę Aldo Morosini, Wenecja, Italia. W środku książę znalazł parę zdań skreślonych ręką Anielki:

Powierzam ten liścik Wandzie, aby go Panu przesłała. Musi Pan przyjechać czym prędzej, Aldo! Musi Pan przyjechać, aby mi pomóc, bo się boję. Bardzo się boję! Boję się ojca, bo wydaje mi się, że traci rozum. Czuję się opuszczona przede wszystkim przez Władysława, którego nie udało się odnaleźć. Mecenas Saint Albans opowiedział mi o wszystkim, co Pan dla mnie zrobił, ale to nie zdało się na nic. A potem Pan wyjechał. Tylko Pan może mnie uratować od strasznej alternatywy: szubienicy lub zemsty ze strony towarzyszy Władysława. Przecież jeszcze nie tak dawno mówił Pan, że mnie kocha...

Aldo bez słowa podał bilecik ciotce Amelii. Oddała mu go z uśmiechem, wzruszając ramionami.

- Sądzę, że Maria Andżelina i ja będziemy zmuszone tutaj przezimować, bo nie wiem, jak mogłabym ci przeszkodzić w pędzeniu na ratunek pięknpści w niebezpieczeństwie. Tylko nie bardzo widzę, co mógłbyś dla niej zrobić.

- Zobaczymy. Może w końcu coś powie. Jej adwokat i ja jesteśmy przekonani, że nie wyjawiła do tej pory całej prawdy.

- A poza tym, jaka to przyjemność móc wezwać na pomoc takiego błędnego rycerza, jak ty! Bądź ostrożny, mój chłopcze. Nie lubiłam tego nieszczęsnego Ferralsa i przyznaję, że nie lubię również jego czarującej, młodej żony, ale gdyby spotkało ją coś złego, a ty nawet nie spróbowałbyś jej pomóc, wyrzucałbyś to sobie przez całe życie i nigdy nie zaznałbyś spokoju. Więc jedź! Maria Andżelina i ja zostaniemy tutaj, aby ci pomóc. Może te antyki są nawet zabawne...

Zamiast odpowiedzi Aldo wziął ją w ramiona i uściskał z największą czułością. Ten rodzaj błogosławieństwa, którego mu udzieliła, miał dla niego takie znaczenie, jakby zrobiła to jego własna matka.

Dzięki Bogu był czwartek, jeden z trzech dni, kiedy Orient-Express dojeżdżał do Wenecji i kierował się do Paryża, a nawet do Calais. Aldo miał tylko tyle czasu, żeby posłać Zachariasza w celu rezerwacji miejsca w wagonie sypialnym, załatwić kilka spraw z Hieronimem i przygotować bagaże.

Dalszą lekturę tajemniczych listów Adriany odłożył na inny termin i schował je do kasy pancernej z wyjątkiem ostatniego, najbardziej intrygującego, który wsunął do portfela.

Punktualnie o godzinie piętnastej transeuropejski pociąg ekspresowy opuścił dworzec Santa Lucia.

Rozdział dziewiąty

W półmroku

Wysiadając na dworcu w Londynie, Morosini żałował bardzo, że nie może się udać do ulubionego hotelu Ritz, którego atmosferę i komfort tak bardzo sobie cenił. Chociaż był godnym potomkiem wielkich marynarzy i mógł się pochwalić dużym marynarskim doświadczeniem, kanał La Manche dał mu się tak bardzo we znaki, że po raz pierwszy w życiu musiał uznać wyższość morskiego żywiołu. Stając na lądzie, był jak z krzyża zdjęty i miał miękkie nogi. Z pewnym żalem dostrzegł Teobalda czekającego na niego na dworcowym peronie. Wierny lokaj Adalberta przybył, aby zawieźć go do nowego mieszkania w Chelsea. Morosini nie mógł się już od tego wymigać. Ale żal mógł mieć tylko i wyłącznie do siebie, bo przecież wysłał telegram anonsujący przyjazd. Prawdą było również i to, że Vidal-Pellicorne byłby bardzo niezadowolony, gdyby Aldo tego nie uczynił.

- Książę pan nie wygląda najlepiej - zauważył Teobald, podnosząc walizki. - Jak sądzę, to choroba morska? I ten paskudny klimat! Co za kraj, ta Anglia!

- Pan to nazywa klimatem? - jęknął Morosini, podnosząc kołnierz palta.

Londyn tonął w lodowatej mgle, w której rozpływały się kształty budynków, a mocno świecące latarnie zamieniały w małe, nikłe żółte światełka przypominające skąpy blask świeczek.

- Książę pan poczuje się znacznie lepiej, kiedy dojedziemy do domu. Udało się nam stworzyć przytulne gniazdko. Jestem z tego bardzo zadowolony, chociaż pan Adalbert jest ostatnio w nie najlepszym nastroju.

- Czy coś się stało? - zapytał Morosini, usiłując ulokować nogi w wynajętym samochodzie.

- Czy książę nie czytał gazet?

- Ostatni raz czytałem je w Wenecji. W podróży zabijałem czas, śpiąc lub walcząc z chorobą morską.

- No przecież piszą o wielkim odkryciu! O niewiarygodnym odkryciu, którego dokonał w Egipcie, w Dolinie Królów, pan Howard Carter. Odnalazł grobowiec faraona z osiemnastej dynastii wraz z całym nienaruszonym skarbcem! To niesłychane, cudowne! Odkrycie wieku!

- I to zmartwiło pana Adalberta? Jako zapalony egiptolog powinien być raczej zadowolony. Osiemnasta dynastia to jego konik, jeśli się nie mylę?

- Tak, ale pan Carter jest Brytyjczykiem.

Z powodu trudności w ruchu spowodowanych mgłą Morosini przestał zadawać pytania i reszta podróży przeszła w milczeniu, aż do momentu, kiedy Teobald zatrzymał pojazd przed starym i urokliwym domem z czerwonej cegły, otoczonym starym ogrodzeniem z kutej stali.

- Gdyby niebo ofiarowało nam jakiś dzień godny swojego miana, w co powoli przestaję już wierzyć, książę pan mógłby zobaczyć, że Chelsea jest malowniczą, przyjemną, arystokratyczną dzielnicą, która z czasem stała się czymś w rodzaju naszego Montparnasse. Znajduje się tutaj wiele pracowni malarzy i rzeźbiarzy. Mieszka tu też sporo studentów sztuk pięknych. Wszyscy oni tworzą klimat cyganerii i...

- Pańska prezentacja jest niezwykle interesująca - stwierdził Morosini, ucinając krótko liryczne zapędy Teobalda - ale znam tę dzielnicę. I z tego powodu mam pewne obawy...

Ale nie było po temu najmniejszych powodów. Dawna siedziba Dantego Gabriela Rossettiego, niegdyś zwana Domem Królowej na cześć Katarzyny Bragance, była nie tylko bardzo piękna, ale i przytulna. Aldo zastał przyjaciela siedzącego przy trzaskającym ogniu, otoczonego prawdziwą górą gazet, które gorączkowo przeglądał. Salon, w którym miała miejsce ta scenka, ocieplony grubymi, aksamitnymi zasłonami i niezliczoną ilością kolorowych dywaników, wydał się Morosiniemu tym bardziej przyjemny, że w pobliżu marmurowego kominka dostrzegł zastawiony stół.

- W samą porę! - wykrzyknął Adalbert, podnosząc się i poprawiając kanty spodni. - Szybko dotarliście mimo tej mgły. Miałeś dobrą podróż?... Nie, nie miałeś dobrej podróży - poprawił się natychmiast. - Wyglądasz, jakbyś był zatroskany. Masz straszną minę. Chodź, pokażę ci twój pokój.

I tu również Teobald dokonał cudu: w pobliżu wygodnego fotela płonął ogień, a bukiet jesiennych margerytek łagodził surowość mebli i tapety z zielonego aksamitu.

- Ty też jesteś zatroskany - rzekł Aldo z półuśmiechem. - Czy to za sprawą grobowca odkrytego przez pana Cartera w Dolinie Królów?

- Miał niesłychane szczęście! - westchnął Vidal-Pellicorne z oczami utkwionymi w suficie. - To grobowiec Tutenhamona, niewiele znaczącego faraona, który był u władzy zaledwie osiem lat, ale w tym czasie zgromadził wielki skarb pogrzebowy. Płakać mi się chce, kiedy myślę o moim drogim mistrzu, panu Loret, który usiłuje tam coś odkryć, ale bez żadnych rezultatów! To prawda, że my, Francuzi, nie mamy tak hojnego mecenasa, jakim jest lord Carnavon. Chciałbym to wszystko zobaczyć z bliska!

- A co stoi na przeszkodzie? Zrobiłeś jakiś postęp w sprawie Róży Yorku?