- Nie mam zwyczaju myszkować u ludzi podczas ich nieobecności. Co to, to nie! Nie namówisz mnie na to. Teraz idę do mecenasa Masarii. Może zdoła mi znaleźć jakąś odpowiednią sekretarkę.

- A dlaczego nie sekretarza? Zazwyczaj chłopcy pracują lepiej niż dziewczyny i nigdy nie robią słodkich oczu do szefów. 

- Mina nigdy się do mnie nie wdzięczyła.

- Oczywiście, i to był jej błąd. Powinieneś był poprosić ją o rękę!

Zamiast odpowiedzi Morosini zadowolił się wzruszeniem ramion. Jak mógł poślubić Minę noszącą te fatalne kostiumy przypominające papierowe rożki na łakocie, z jej wyglądem ni to kwakierki, ni to nauczycielki, w wielkich okularach i z włosami tak mocno upiętymi, że wydawały się namalowane na głowie. To śmieszne! Ale gdyby wyglądała inaczej, pewnie by jej nie zatrudnił i byłaby to wielka strata. Okazała się przecież wspaniałą współpracownicą. Nigdy nie przestanie jej żałować...

Prawie natychmiast obraz niegustownej Holenderki zastąpił inny: olśniewającej, młodej kobiety w zielonym aksamicie, której oczy przypominały fiołki rosnące w świeżej trawie. Tak, taką istotę mógłby poślubić. Tylko że ona go nie chciała. Surowy osąd, jaki wydała w Londynie, nie pozostawiał w tym względzie żadnej wątpliwości. Uważała Aida za niepoprawnego Casanovę i nic nie mogło zmienić jej zdania. A bardzo chciał, żeby było inaczej...

- Nic z tego nie będzie! - powiedział głośno, wkładając trencz. - Najwyższy czas, żeby zamknąć tę sprawę i zająć się czymś innym!

Z tym mocnym postanowieniem wyszedł na wiatr i deszcz, które od kilku dni atakowały Wenecję, zalewając różowe dachy i dzwonnice z uporem godnym jesieni w Londynie. Rezygnując z popłynięcia motorówką lub gondolą, które stały przykryte plandekami, doszedł uliczkami do mostu Rialto, w którego pobliżu znajdowało się biuro jego notariusza, mecenasa Massarii. Tego samego, który w dniu jego powrotu z wojny przyszedł do pałacu Morosinich z pomysłem uratowania Aida od bankructwa, proponując mu ślub z nieznajomą mieszkanką Zurychu, córką bankiera kolekcjonera, pragnącą zamieszkać w Wenecji z tego prostego powodu, że kochała to miasto.

Ale duma i honor nie pozwoliły Morosiniemu zdecydować się na małżeństwo dla pieniędzy, więc stanowczo odmówił. I nie żałował tego, ponieważ ta decyzja spowodowała, że Liza przeobraziła się w Minę. Na tyle, na ile zdążył ją poznać, z pewnością gardziłaby nim, gdyby przyjął propozycję ożenku. Jakie byłoby to małżeństwo?

Wszystko to zrelacjonował po chwili swemu staremu przyjacielowi, który słuchał go z łokciami wspartymi na fotelu z czarnej skóry i z poważną miną, chociaż w głębi jego oczu dało się dostrzec iskierki rozbawienia, jakby za chwilę miał się roześmiać.

- No więc przyszedłem spytać pana o dwie rzeczy - zakończył z westchnieniem Morosini. - Przede wszystkim, czy wiedział pan o maskaradzie, którą przygotowała panna Kledermann?

Notariusz aż podskoczył w fotelu.

- Nie! Znam dość dobrze Moritza Kledermanna, więc mając na względzie pańskie zalety i ówczesną sytuację finansową, wymyśliliśmy taki plan, nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły. Przyjął pańską odmowę tak, jak powinien:

z szacunkiem i zrozumieniem. I tak się ta sprawa zakończyła.

- A jej nigdy pan nie widział?

- Nie miałem takiej okazji, w przeciwnym razie na pewno bym ją poznał, nawet w przebraniu. Czy ma pan do mnie jeszcze jakieś inne pytania?

- To nie pytanie, tylko prośba o wyświadczenie przysługi. Potrzebuję kogoś na jej miejsce i mam nadzieję, że będzie pan mógł mi kogoś polecić. Oczywiście musi to być osoba godna zaufania...

- W pańskim zawodzie nie jest to takie proste. Chociaż, kiedy pan Buteau dojdzie do siebie, będzie mógł przeszkolić nową współpracownicę.

- To może być mężczyzna. Zastanawiam się nawet, czy takie rozwiązanie nie byłoby lepsze.

- Dobry pomysł. Mam tutaj młodego urzędnika, który interesuje się historią i sztuką nawet bardziej niż prawem. Może byłby odpowiednim kandydatem? Tylko nie ma go teraz, wyjechał na Sycylię w sprawach rodzinnych.

- Sycylijczyk? To straszne! Miałbym współpracować z jakimś mafioso? - zapytał ze śmiechem Morosini.

- Niech się pan nie obawia! Pojechał w sprawie spadku po ciotce, która mieszkała w Palermo, ale to wenecjanin z krwi i kości. Trudniej chyba będzie przekonać jego ojca, również prawnika, który chciałby, aby syn kontynuował tradycję rodzinną. No, ale przecież to sprawa chwilowa, a pańska reputacja zawodowa byłaby dla niego gwarancją. Chce pan spróbować? Sadzę, że on wróci za jakieś dziesięć dni.

Aldo z trudem powstrzymał grymas. Dziesięć dni to była cała wieczność! Za dwa miał przecież wyjechać do Mediolanu.

- Zobaczymy po powrocie chłopaka. Przepraszam, że zabrałem panu tyle czasu - dodał, słysząc, że telefon dzwonił przynajmniej trzy razy, a mecenas Massaria nie podniósł słuchawki.

- Nic nie szkodzi! Bardzo lubię rozmawiać z panem. Przypomina mi to czasy, kiedy nasza droga księżna Izabela prowadziła ze mną dysputy. To były szczęśliwe czasy... - dodał z westchnieniem.

- Również i dla niej - zapewnił Aldo uprzejmie. - Wiem, że bardzo ceniła sobie chwile spędzone w pańskim towarzystwie.

Te słowa zdziałały cuda. Sympatyczna twarz mecenasa, na którego nosie spoczywały binokle, rozjaśniła się, jakby niespodziewany blask oświetlił ją od środka. Stary i wierny wielbiciel Izabeli Morosini będzie teraz szczęśliwy przez całe tygodnie, a nawet miesiące, dzięki tym słowom. Zadowolony z siebie Aldo wstał, aby się pożegnać, ale w chwili, gdy miał opuścić gabinet, mecenas Massaria zatrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.

- Proszę mi wybaczyć ciekawość, ale chciałbym to wiedzieć. Znałem dość dobrze pańską sekretarkę i zastanawiam się, jak ona wygląda naprawdę. Czy jest duża różnica?

W jego pytaniu było tyle przyjacielskiego zaciekawienia, że Aldo odpowiedział z szerokim uśmiechem:

- Różnica jest olbrzymia! Zacząłem nawet trochę żałować, jeśli chce pan wiedzieć, ale jest już dla nas za późno. Do zobaczenia!

Wbrew temu, co Aldo powiedział Cecinie, nazajutrz udał się z Zianem do domu kuzynki. Chociaż zadanie Ziana było tymczasowe - miał tam spędzać noce - gondolier Morosiniego nie chciał przebywać w pałacu hrabiny Orseolo bez czegoś w rodzaju uprzedniej inwentaryzacji przeprowadzonej w obecności Ginewry i swojego pana.

Okazało się to konieczne. Salon muzyczny, w którym zwykle przyjmowała Adriana, tak przytulny dzięki naściennym jedwabiom w kolorze jesiennych liści i obrusom z turkusowego aksamitu, nie zmienił wyglądu od ostatniej wizyty Aida.

Po wejściu do sąsiedniego małego saloniku Ginewra wskazała oskarżycielskim ruchem, zupełnie w stylu Ceciny, na wielkie, owalne lustro w złoconej, trochę wyblakłej ramie, bez wątpienia ładne, ale raczej pospolite, które zajęło miejsce wspaniałego lustra weneckiego z XVI wieku. Nie było również starej latarni z galery, przy której ojciec Adriany zwykł był pisać, kiedy znajdował się w tym pomieszczeniu, służącym jednocześnie za biuro i bibliotekę.

Widząc to, Aldo poczuł, że ogarnia go wściekłość.

- Czy te przedmioty dawno znikły?

- Jakieś dwa miesiące temu - odpowiedziała stara służąca. - Potrzebne były pieniądze na wyjazd pani do Rzymu i na lekcje tego chłoptasia! On ją doprowadzi do ruiny, ekscelencjo, a kiedy tego dokona, rzuci ją jak parę zużytych skarpet. .. - dodała, spluwając na podłogę jak wściekła kotka.

- Będę się starał temu zapobiec. Czy po te rzeczy przyjechał ten jej antykwariusz z Mediolanu? Ten... Sylvio Brusconi?

- Tak. Cała akcja miała miejsce w nocy!

Morosini poczuł rosnący niepokój. Skoro Adriana działała w ten sposób, to z pewnością czuła się winna. Do tej pory, jeśli chciała coś sprzedać, zawsze zwracała się do niego i Aldo starał się jej pomóc, więc w przypadku przedmiotów o tak dużej wartości powinna zrobić tak samo. To, że poszła z tym do Brusconiego, który w czasie wojny pomagał jej zdobyć pieniądze na życie, było bardziej niż znamienne: liczył się tylko Spiridion. Musiała być w nim szaleńczo zakochana.

Ponieważ Ginewra zaczęła szlochać, opadając na brzeg krzesła, Aldo objął ją mocno i serdecznie.

- Żałuję, że wcześniej o tym nie wiedziałem, ale niech się pani uspokoi. Wieczorem wyjeżdżam do Mediolanu. Jutro udam się do Brusconiego. Może zdołam odkupić lustro i lampę.

- Szkoda pana trudu! Jeśli odda pan jej te przedmioty, w ciągu ośmiu dni sprzeda je ponownie.

- Nie będę jej ich zwracał. Przynajmniej do czasu, kiedy odzyska rozum. Niech mi pani zaufa, Ginewro! I niech pani dobrze traktuje Ziana. To miły chłopak... * * *

Trzy dni później Morosini powrócił z Mediolanu raczej zadowolony. Nie dość, że udało mu się wylicytować interesujące go przedmioty, to jeszcze wyrwał spuściznę Adriany od kolegi po fachu, Brusconiego, którego nie lubił, ale musiał przyznać, że był to człowiek raczej uczciwy, a do tego sprytny i umiejący wspaniale manipulować ludźmi, którym brakowało pieniędzy. Nigdy ich jednak nie oszukiwał. Brusconi wiedział, że nie wygra z osobą pokroju Morosiniego, który znał się na rzeczy. Ponadto wenecjanin miał poważne atuty: wyniosłość, urok osobisty i tytuł książęcy. Brusconi musiał zadowolić się niewielkim zyskiem i pozostać w nadziei, że przedmioty te jeszcze do niego powrócą w jakimś bliżej nieokreślonym czasie.

Aldo był więc bardzo zadowolony, ale ucieszył się jeszcze bardziej na wieść o niespodziance, która na niego czekała: jego ciotka, markiza de Sommieres, pojawiła się dzień wcześniej z nieodłączną Marią Andżełiną du Plan-Crepin u boku. A Cecina z radości zawodziła arię z Normy, która unosiła się nad Canale Grandę.

Odnalazł ciotkę i jej towarzyszkę w salonie, gdzie Zachariasz nalewał im usłużnie szampana, chociaż zbliżała się dopiero piąta po południu. Ten królewski napój był jedynym, który ceniła markiza, naturalnie oprócz porannej kawy.