Ponieważ paryska jesień zwykle była o wiele cieplejsza od londyńskiej, Aldo dojechawszy do placu Zgody, zamierzał przejść się najpiękniejszą aleją na świecie. Miał nadzieję nacieszyć się łagodnymi promieniami słońca prześwitującymi przez zrudziałe liście drzew. Planował też zatrzymać się na chwilę przy karuzelach, na których dzieci na drewnianych konikach usiłowały złapać za pomocą prętów, przypominających dratwę szewca, metalowe pierścienie. To dziecko, które złapało po kilku okrążeniach najwięcej kół, w nagrodę otrzymywało cukrową watę.
Ale tego ranka nie było tam prawie nikogo. Można by rzec, że szarówka przypłynęła z Morosinim tym samym statkiem, bo niebo pokryło się nagle chmurami, zaczął wiać silny wiatr i w końcu lunął deszcz. W tej sytuacji Aldo pospiesznie udał się do restauracji, gdzie przybył przed umówionym czasem. Sala była jeszcze pusta, ale usłużny kelner poprowadził go do zarezerwowanego stolika, informując jednocześnie, że pan Albert przyjdzie za chwilę. Morosini był znany w tym miejscu, gdyż jadał tu wielokrotnie w czasie pobytów w Paryżu. Pan Albert zaś, który stał się słynnym szefem hotelu U Maksima, był Szwajcarem z Hun. Zdobywał zawodowe szlify w różnych arystokratycznych domach i luksusowych restauracjach, po czym otworzył hotel i stał się najsłynniejszym hotelarzem w Paryżu.
Właśnie pojawił się na horyzoncie i zmierzał w stronę stolika, przy którym Morosini, dla zabicia czasu, czytał gazetę.
Wtem w drzwiach stanęła wysoka, szczupła i bardzo elegancka młoda kobieta w aksamitnym ciemnozielonym płaszczu podbitym lisem równie rudym jak burza jej włosów, na których tkwiła zawadiacko mała, trójkątna czapeczka z takiego samego materiału.
- Albercie! - wykrzyknęła dama. - Mam nadzieję, że nie odmówi mi pan gościny! To takie prostackie pojawić się przed czasem, ale kiedy wychodziłam od Guerlaina, zaskoczył mnie deszcz, więc pomyślałam, że poczekam tutaj na mojego kuzyna Gasparda.
- Panienka Liza? - wykrzyknął Albert Blazer, ruszając w stronę przybyłej, aby zabrać od niej stertę pakunków. - Cóż za rzadka przyjemność! Nie widziałem pani chyba dwa lata! Czy mogę spytać, co się z panią działo?
- Och, nic takiego. Podróżowałam trochę tu i ówdzie. Jestem w Paryżu tylko przejazdem, bo chciałam zrobić zakupy.
- Czy wyszła pani za mąż?
- Och nie, niech mnie ręka boska broni! Mam nadzieję, że znajdzie pan dla mnie jakieś spokojne miejsce. Zawsze roi się u pana od gości..,
- Ależ oczywiście. Proszę za mną! Usadowię panią w rotundzie. Tam gdzie moich ulubionych klientów.
I skierował się w stronę stolika stojącego blisko miejsca, które zajmował Morosini. Mężczyzna zastanawiał się właśnie, jak ma postąpić: czy ukryć się za gazetą, czy podejść do swej byłej sekretarki.
Gdyby Albert nie nazwał jej po imieniu, Aldo mógłby nie rozpoznać Miny w tej pięknej kobiecie. Jej twarz była taka sama, a jednak inna. Na małym nosku ciągle tkwiły te same piegi, ale szkła okularów nie przysłaniały już blasku oczu otoczonych gęstymi rzęsami podkreślonymi makijażem równie delikatnym jak ten, który wydobywał kontur roześmianych ust. Dekolt odsłaniał długą i delikatną szyję, do tej pory zawsze ukrytą w bluzkach z wysokim kołnierzem. Nie mógł uwierzyć własnym oczom! Z jakiego powodu ta czarująca istota ubierała się tak dziwacznie prawie przez dwa lata?
Zdecydował się powstać i przywitać. Zobaczywszy go, zbladła i zrobiła krok do tyłu.
- Albercie, proszę znaleźć mi stolik gdzie indziej! Może bliżej drzwi...
Już miała odejść, kiedy Aldo do niej podszedł.
- Proszę zostać! To ja zmienię miejsce, ale porozmawiajmy przez chwilę. Wydaje mi się, że to konieczne. Kilka słów wyjaśnienia dobrze nam zrobi. Albercie, czy może nas pan na moment zostawić samych? Odprowadzę pannę Kledermann do jej stolika - rzucił w stronę Szwajcara zaskoczonego takim rozwojem sytuacji.
- Oczywiście, książę, jeśli tylko panna Kledermann na to się zgadza.
Młoda kobieta wahała się przez dwie, trzy sekundy.
- Dlaczego nie? Możemy porozmawiać, skoro chwilowo jesteśmy sami. Nie ma też żadnego powodu, by nie mógł pan zjeść tutaj obiadu. Wystarczy tylko, żeby Albert zmienił nam stoliki.
Usiadła, rozchylając szerzej futrzany kołnierz płaszcza i rozsiewając zapach perfum, świeży i lekki, które wrażliwy nos Aida natychmiast rozpoznał - Po ulewie, więc biorąc pod uwagę okoliczności... Przez dobrą chwilę Aldo milczał, przyglądając się Lizie.
- No więc? - rzuciła niecierpliwie. - Co chce mi pan powiedzieć?
- W tej chwili nic takiego. Patrzę na panią i próbuję zrozumieć. ..
- Co zrozumieć?
- Skąd miała pani tyle odwagi, żeby zakopać się żywcem w te dziwaczne łachmany, w których kazała nam się pani oglądać.
- To było konieczne, aby osiągnąć cel, który sobie założyłam: chciałam poznać pana i wejść do tego wspaniałego domu, jednego z najpiękniejszych w Wenecji. To pociągało mnie najbardziej. Chciałam tam zamieszkać, a także poznać człowieka, który, straciwszy wszystko, wolał pracować, niż zawrzeć korzystne małżeństwo. To nie zdarza się często.
- Rozumiem, ale czemu się pani przebierała? Czemu po prostu nie podała pani tylko fałszywego nazwiska. Miała pani wszystkie atuty, żeby mnie oczarować - dodał ze słodyczą w głosie.
Ale ta słodycz jej się nie spodobała.
- Po co miałabym pana oczarowywać? Żeby zostać jedną z pana kochanek?
- A czy było ich tak wiele?
- Nie wiem, ale słyszałam o kilku. Była jakaś kobieta w Wenecji i inna w Mediolanie. Fakt, te przygody nie trwały długo i żadna z kochanek nie zamieszkała w pana domu. A ja właśnie tego chciałam: zamieszkać w starych, pełnych historii murach i chłonąć ich atmosferę, słuchać tego, co mówią. Było to możliwe dzięki temu, kim się stałam: nijaką, lecz inteligentną i skuteczną sekretarką, taką, z którą trudno się rozstać. Mogłam tam poznać wspaniałych ludzi - Cecinę, pełną ciepła i dobroci, wulkan energii i róg obfitości, majestatycznego Zachariasza, gondoliera Ziana i pokojówki bliźniaczki, pana kuzynkę z jej zamiłowaniem do muzyki i pięknych przedmiotów... Powinnam panu podziękować. Byłam szczęśliwa.
- To proszę wrócić do pracy. Nie musi pani przecież rezygnować. Zmieniła się pani, ale...
Szybkim ruchem Morosini pochwycił ją za rękę, ale kobieta wyrwała ją natychmiast.
- Nie. To już nie jest możliwe. Wszyscy by ze mnie kpili, a tego bym nie zniosła. Zresztą... nie wiem, czy i tak zostałabym u pana dłużej.
- Dlaczego? Miała pani już dość tego przebrania?
- Nie, ale pracować u kawalera, to co innego, niż pracować u mężczyzny żonatego.
- A kto pani powiedział, że zamierzam się żenić?
- A nie myślał pan o tym na wiosnę, podczas pobytu u pani de Sommieres?
Był pan bardzo zakochany w tej polskiej hrabiance.
- Przecież byłem gościem na jej weselu.
- Tak, ale miał pan po temu swoje powody. A dzisiaj przecież to małżeństwo już nie istnieje!
- To prawda. Lady Ferrals jest w więzieniu.
- Wiem, może zostać skazana na śmierć za morderstwo. Po pana wyjeździe z Wenecji czytałam angielskie gazety. Zapewne jest pan bardzo nieszczęśliwy? Rozumiem, czemu chce mnie pan przekonać, żebym wróciła. Moje odejście zmusiło pana, wbrew woli i chęci, do wyjazdu z Anglii. Czyż nie mam racji?
- Przyznaję, ma pani rację. Ale poza sprawą pani Ferrals zatrzymywały mnie tam również inne ważne sprawy.
Panna Kledermann po raz pierwszy uśmiechnęła się do Aida, ale był to uśmiech pełen ironii.
- Ważne sprawy? Fałszywy diament Burgundczyka, który sprzątnięto panu sprzed nosa, niestety za cenę ludzkiego życia? Proszę tylko nie mówić, że on znów pojawi się na rynku.
- Dlaczego nie? Wierzą w to również w Scotland Yardzie. Mają nawet jakiś ślad. Więc nie wolno tracić nadziei. Mój przyjaciel Vidal-Pellicorne został w Londynie. Będzie mnie informował na bieżąco.
- No to wszystko jest jak należy. Sądzę, że musimy się już pożegnać. Domyślam się, że czeka pan na pana Vauxbruna.
- To prawda. A pani?
- Czekam na kuzyna Gasparda Grindela. Kieruje tutaj francuską filią banku Kledermanna. To dobry przyjaciel.
Liza się odwróciła, dając w ten sposób do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona. Ale Morosini nie umiał odejść. Nie jest tak łatwo wymazać dwa lata wspólnego życia i owocnej współpracy. Chciał porozmawiać jeszcze przez kilka minut.
- Nie będę niedyskretny, jeśli zapytam, jakie ma pani teraz plany?
- Nie mam żadnych.
- I będzie pani mogła zapomnieć o Wenecji?
Zaśmiała się lekko z wyraźną kpiną.
- Czyżby w tak zawoalowany sposób pytał pan, czy będę mogła zapomnieć o panu? Sądzę, że tak! Gorzej z Wenecją. Na razie jadę do Wiednia, do mojej babci. Ach! Właśnie nadchodzi Gaspard!
W drzwiach stanął ktoś przypominający nordyckiego bożka o blond włosach i szerokim uśmiechu, który Aldo uznał za niesympatyczny.
Widząc kuzynkę rozmawiającą z nieznajomym, mężczyzna zatrzymał się, ale Liza przywołała go ruchem dłoni. Dokonała prezentacji, przedstawiając Morosiniego jako „przyjaciela poznanego w Wenecji" w czasie ostatniego jej tam pobytu, po czym wyciągnęła do niego rękę na pożegnanie, więc Aldo się ukłonił i odszedł do swojego stolika.
Zresztą w tej samej chwili na wprost niego pojawił się Gilles Vauxbrun, uścisnąwszy po drodze dłoń Alberta Blazera. Ale wzrok przybysza wlepiony był w Lizę, której stolik oddzielała od stolika Aida donica z kwitnącym krzewem.
- Czy to jakaś paryżanka, której nie miałem jeszcze okazji poznać? - spytał ożywiony. - Jest czarująca. Powinieneś mnie przedstawić.
- Po pierwsze jest Szwajcarką, a po drugie już ją poznałeś.
"Róża Yorku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Róża Yorku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Róża Yorku" друзьям в соцсетях.