Aldo wyciągał już broń i kładł dłoń na miedzianej rękojeści, kiedy Adalbert go powstrzymał i dał znak, że pora się wycofać, gdyż dały się słyszeć czyjeś kroki. Oddalili się więc dyskretnie, starannie zamykając za sobą wielkie drewniane drzwi. Chwilę później podeszli do Bertrama leżącego na dnie łódki, aby nikt nie mógł go dostrzec, gdyby przypadkiem przepływała w pobliżu jakaś inna jednostka. Gdy ich dostrzegł, z jego ust wyrwało się westchnienie ulgi, ale nic nie powiedział. Wsiedli do łodzi i zaczęli energicznie wiosłować, aby oddalić się od „Czerwonej Chryzantemy" na bezpieczną odległość. Milczeli, więc dziennikarza zżerała ciekawość.

- Ale was długo nie było! - wyrzucił w końcu z siebie, pocierając dłonie, by je rozgrzać. - Czy przynajmniej dowiedzieliście się czegoś?

- Mogę tylko powiedzieć, że było warto zaryzykować - stwierdził Morosini. - Podsłuchaliśmy rozmowę Yuan Changa z jakąś nieznaną osobą i to dało nam pewność, że diament jest w rękach Chińczyka. Yuan Chang pokazywał go nawet swojemu gościowi... ,

- ...a my z trudem powstrzymaliśmy się, aby tam nie wpaść i nie zabrać Chińczykowi diamentu - dorzucił Vidal-Pellicorne.

- Boże! Dobrze zrobiliście, bo na pewno nie udałby się wam ten atak i pewnie już pływalibyście w Tamizie. Jeśli wierzyć temu, co się mówi o domach Chińczyków, są tam zapadnie, które pozwalają pozbyć się nieproszonych gości w sposób pewny i prosty.

- Nie przesadzajmy - mruknął Morosini. - To pewnie tylko bajki.

- Jeśli chodzi o Azjatów, to nawet bajki okazują się często prawdą - stwierdził Bertram ze strachem w głosie. - Wiele słyszałem o Yuan Chengu. To dlatego tak się boję i jego, i jego otoczenia. - I zmieniwszy nagle ton, spytał: - To co teraz zrobicie? Opowiecie wszystko komisarzowi Warrenowi?

- Zastanowimy się.

- Lepiej mu powiedzcie, bo inaczej zaraz na mnie napadnie, jeśli tylko zamieszczę na ten temat jakąś wzmiankę w gazecie.

- O niczym nie pisz, mój dobry człowieku! Przynajmniej na razie - zaprotestował Adalbert. - Wydaje mi się, że zawarliśmy układ. O niczym teraz nie piszesz, tylko nam pomagasz. W zamian będziesz miał historię na wyłączność. Czy już zmieniłeś zdanie?

- Ależ nie! Tylko że cierpliwość nie jest moją mocną stroną.

- To duża wada u dziennikarza! Cierpliwość, mój drogi, to sztuka nadziei. Nie napisał tego Szekspir, ale pewien Francuz o nazwisku Vauvenargues. Proszę cię, żebyś to sobie przemyślał.

Dźwięk syreny parowca, który oświetlał rzekę, przerwał tę dyskusję, gdyż mężczyźni musieli zająć się utrzymaniem stabilności łodzi wstrząsanej przez fale powstające za statkiem. Aldo jako prawdziwy Włoch, który chętnie ustawiłby na piedestale każdą piękną kobietę, odczuwał coś w rodzaju smutku z powodu niedawnego odkrycia: lady Mary przyczyniła się do tej strasznej zbrodni i bez wątpienia brała w niej udział. Zdanie, które usłyszał, ciągle powracało: „Po tym wszystkim, co zrobiłam, nie mam ochoty informowania Scotland Yardu o naszych sprawach". Jaką więc rolę odegrała w zabójstwie Harrisona ta czarująca istota, której anielska twarz nie zdradzała istnienia tak czarnej duszy?

Nagle prawda stała się dla niego oczywista. Odegrała rolę lady Buckingham, gdyż ta prawdziwa, z przyczyn zdrowotnych, nie była w stanie udać się do sklepu przy Old Bond Street! Oczywiście był tam samochód oraz kobieta, która ją podtrzymywała. Może pielęgniarka starej damy, ta, która nie pozwoliła Warrenowi wejść do jej pokoju, informując, że jest zbyt wzburzona, aby odpowiedzieć na pytania. Czy można podejrzewać, że została wspólniczką lady Mary? Taka wersja wydarzeń wyjaśniała wiele spraw. Za jakiś czas, kiedy pozbędą się już ciekawskich uszu dziennikarza, planowali zastanowić się nad pewną kwestią: czy nie należało poinformować o tym wszystkim policji. To rozwiązanie wydawało się rozsądne; pozwoliłoby ochronić lorda Desmonda, którego życie było bardzo cenne. W obecnej sytuacji jedynie jego talent mógł uratować Anielkę od szubienicy. Lord nie może się znaleźć w centrum straszliwego skandalu, bo straciłby prawo do obrony młodej klientki. Tak więc lepiej poczekać jeszcze trochę, ponieważ planowany napad miał nastąpić dopiero za jakiś czas.

Jednak tego wieczoru Aldo nie miał możliwości podjęcia jakiejkolwiek decyzji. W momencie kiedy łódź dopłynęła do nabrzeża przy doku Świętej Katarzyny, u szczytu schodów, przy których zamierzali przycumować, pojawiła się dobrze im znana sylwetka.

- Witam panów! Czy przejażdżka była udana? Noc raczej zimna, ale na niebie jest tyle gwiazd, że pewnie chcieliście je poobserwować.

W drwiącym głosie pterodaktyla czaiły się jakieś pogróżki, które jednak nie zepsuły dobrego humoru Vidal-Pellicorne'a.

- Było wspaniale. Gwiazdy są tutaj taką rzadkością, że nie mogliśmy się powstrzymać. Wy, Anglicy, znacie słońce tylko z opowieści przodków. A więc niech będą chociaż gwiazdy!

- Och, wy, Francuzi, zawsze coś kombinujecie! No to gdzie byliście?

- I tu, i tam!

- I dopłynęliście do urokliwych brzegów Limehouse? Rozumiem was, ten ohydny zakątek działa stymuluj ąco na umysł! Ale skończmy te żarty, panowie. Myślę, że musimy przeprowadzić szczerą rozmowę. Proszę za mną.

- Jesteśmy aresztowani? - zainteresował się Morosini. - Nie ma pan do tego żadnych podstaw.

- Rzeczywiście, żadnych! Zapraszam do mojego biura w Scotland Yardzie, gdzie poczęstuję panów grogiem lub kawą. Pewnie z przyjemnością napijecie się czegoś ciepłego.

- Chętnie, ale nie chcielibyśmy panu przeszkadzać.

- Ależ skąd. Chciałbym porozmawiać z wami obydwoma - rzekł Warren, wskazując palcem na Morosiniego i jego przyjaciela. - Nie zmuszajcie mnie, abym wzywał eskortę. Działajmy w prosty sposób.

- A ja nie zostałem zaproszony? - wydusił Bertram, wahając się między uczuciem ulgi i rozczarowania.

- Nie. Pan może zmykać, ale niezbyt daleko. Poproszę pana do siebie trochę później.

- Ale nie zamknie ich pan?

Aldo sądził, że prehistoryczne ptaszysko odleci gdzieś w siną dal, gdyż rękawy jego płaszcza zatrzepotały niczym skrzydła.

- A mógłby pan nie wtrącać się do spraw, które pana nie dotyczą? - warknął. - Niech pan zmyka, mówię raz jeszcze, bo inaczej założę panu kajdanki! I proszę się stawić, kiedy dostanie pan wezwanie!

Po takiej reprymendzie Bertram Cootes rozpłynął się w czeluściach nocy niczym dżin, pozostawiając swych towarzyszy z komisarzem. Po chwili pozostali ruszyli do Scotland Yardu.

Za dnia biura Scotland Yardu nie robiły dobrego wrażenia, ale nocą były naprawdę ponure. Nieprzyjazną atmosferę potęgowały wielkie brązowo-czarne segregatory i zielone lampy z matowymi abażurami. Goście usiedli na krzesłach, a komisarz rozsiadł się w fotelu, zamówiwszy wcześniej, jak to obiecał, u policjanta dyżurnego dymiący grog. Pomieszczenie wypełnił zapach rumu i cytryny.

- No dobrze - powiedział Warren, wypiwszy pół szklanki grogu. - Który z was będzie mówił? Ale najpierw jeszcze pytanie: czy Cootes brał udział w tych dyskretnych odwiedzinach w Czerwonej Chryzantemie?

- Nie - stwierdził Aldo, który wymieniwszy z Adalbertem porozumiewawcze spojrzenie, postanowił być na tyle szczery, na ile to będzie możliwe. - Strasznie się boi Chińczyków, więc zostawiliśmy go na straży w łódce.

- To po co zabieraliście go ze sobą?

- Żeby pomógł nam zorientować się na rzece. Ale zanim będę kontynuował, proszę mi powiedzieć, skąd pan wie o naszej eskapadzie.

- Nie ma w tym niczego tajemniczego. Przypuszczałem, że nie skorzysta pan z moich rad, więc kazałem pana śledzić. Kiedy zobaczyliśmy, że wsiadacie do łodzi przy dokach, wszystko stało się jasne. Jeśli sądzić po pańskiej zatroskanej minie, wydarzyło się coś, o czym wcale nie ma pan ochoty mi opowiedzieć.

Ponieważ nie było możliwości ustalenia wspólnej linii obrony, VidalPellicorne uznał za stosowne przyjść przyjacielowi z pomocą.

- Ależ wprost przeciwnie. Jesteśmy pod wrażeniem tego, co odkryliśmy, i musieliśmy się zastanowić, czy należy zawiadamiać policję, biorąc pod uwagę konsekwencje, jakie będzie to miało dla osób trzecich.

- Hm! Niezbyt jasno się pan wyraża panie... Vidal-Pellicorne. Czy dobrze wymawiam pańskie nazwisko?

Wymowa była niezwykle karkołomna, ale czy to po angielsku, czy po francusku, ludzie zawsze mieli kłopot z wymówieniem tego nazwiska, więc Adalbert zdążył się już do tego przyzwyczaić.

- Prawie dobrze. I tak jestem zaszczycony, że je pan zapamiętał.

- Słucham pana, książę.

Aldo streścił rozmowę między Yuan Changiem i damą, której twarzy nie udało im się dostrzec. A jej głos, młody i melodyjny, był z pewnością głosem osoby wykształconej. W tym momencie opowiadania Warren przerwał mu w pół słowa.

- Proszę nie wciskać mi takich rzeczy! Jestem pewien, że rozpoznaliście tę osobę. Czy się pomylę, jeśli powiem, że z pewnością była to lady Killrenan? Oczy Adalberta i Aida zaokrągliły się ze zdumienia.

- Skąd pan o tym wie?

- Że przychodzi czasem na Narrow Street? Często się zdarza, że ludzie z wyższych sfer zaglądają do szulerni Yuan Changa, ale najczęściej są to mężczyźni. Jeśli jest to samotna kobieta, otaczamy ją pewnym nadzorem.

- Niezbyt skutecznym! Kilka dni temu została zaatakowana.

- To prawda - stwierdził niewzruszony Warren - ale dwóch dżentelmenów przyszło jej z natychmiastową pomocą, więc interwencja z naszej strony była zbędna. Teraz może pan kontynuować swoją opowieść. Może teraz stanie się ona jaśniejsza.

- No cóż - stwierdził Adalbert - chyba musimy powiedzieć wszystko, co wiemy.

Relacjonując całe zdarzenie, Aldo starał się obserwować wyraz twarzy rozmówcy, ale nie był w stanie nic z niej wyczytać. Niewzruszone oblicze komisarza było jak wyrzeźbione z granitu.