- To rzeczywiście smutne, lady Winfield, i jeśli uda mi się panie jakoś zabawić, będę zachwycony. Cóż to za pomysł, żeby rozkładać stoliki do brydża. To zabija ducha wszelkich spotkań.

- Ale to przyciąga ludzi. Ta gra zawładnęła wszystkimi.

Zaproszony do zajęcia miejsca na kanapie tuż obok pani domu, Aldo już po chwili zaczął tęsknić za towarzystwem hrabiego namalowanego na płótnie, a nawet zazdrościć generałowi, albowiem głównym zajęciem dam były londyńskie ploteczki krążące wokół Pałacu Buckingham.

Pytanie dzisiejszego wieczoru dotyczyło księcia Yorku*, drugiego syna Jerzego i królowej Marii, i można je było streścić w następujących słowach: „Czy ona go poślubi, czy nie?". „Ona" to Elizabeth Bowes-Lyon, czarująca, młoda dziewczyna ze szkockiej szlachty, córka hrabiego Strathmore, w której „Bertie** był zakochany od dwóch lat, ale która wydawała się nie doceniać należycie zaszczytu, jakiego dostąpiła. 

* 26 kwietnia 1923 r. lady Elżbieta stalą się księżną Yorku, zaślubiając przyszłego Jerzego VI.

** Zanim został królem Jerzym VI, książę Yorku nosił imię Albert, a książę Walii, przyszły Edward VIII - Dawid.To nie ułatwiało zadania księciu, pełnemu uroku, ale nieśmiałemu, a w dodatku jąkającemu się. Ponadto leworęcznemu i od dzieciństwa cierpiącemu na dolegliwości żołądkowe. Te kłopoty sprawiały, że nieczęsto miewał powody do radości, podczas gdy jego ukochana była kwintesencją wdzięku, dobrego humoru i radości życia.

- On się jej nie podoba - stwierdziła lady Danvers. - Widzieliśmy ją w lutym na ślubie księżniczki Mary, gdzie była druhną. Nigdy nie widziałam jej tak smutnej.

- Ale ona mu się nie wymknie! - oświadczyła lady Airlie, bliska przyjaciółka królowej. - Jej Wysokość wybrała ją dla syna, a kiedy ona czegoś chce...

- Sądzi pani, że właściwe byłoby wymuszenie takiej zgody? Wiem, że mimo pozorów niedostępności książę to czarujący młody człowiek i że zrobi wszystko, by jego małżonka była szczęśliwa, ale taka młoda dziewczyna to istota bardzo delikatna...

- Nie, Elżbieto! - zaprotestowała lady Airlie. - Ona jest bardzo silna. Jej zdrowie psychiczne jest w równie idealnym stanie, co fizyczne, więc byłaby dla Alberta doskonałą towarzyszką.

- Nie przeczę i całkowicie zgodziłabym się z panią, gdyby chodziło o następcę tronu, ale przecież jest pewne, że to książę Walii wstąpi na tron. A ponieważ nie jest żonaty, w tych warunkach nie ma żadnych powodów, aby śpieszyć się z ożenkiem młodszego syna. Proszę mi wierzyć, ciągle mam przed oczyma to nieszczęście sprowokowane wydaniem dziewiętnastoletniej dziewczyny za mężczyznę, który nie był dla niej odpowiedni. A przecież ten biedny Eryk Ferrals naprawdę ją kochał!

Uwaga lady Klementyny spotkała się z burzą protestów. Nie można zrównywać związku mężczyzny już dojrzałego z młodą cudzoziemką, która wcześniej go nie znała, z planami ślubu dotyczącymi angielskiej rodziny królewskiej! Co sobie księżna wyobraża, czyniąc takie porównanie? Doprawdy, to niedopuszczalne! I większość pań podkreśliła, że wierzy w winę Anielki. Wszystko to spowodowało, że generał się obudził, a Morosini nie mógł zdzierżyć tych wypowiedzi. Z trudem opanował zdenerwowanie.

- Szanowne panie, szanowne panie! Popatrzcie na sprawę, angażując w to mniej emocji! To prawda, że Jej Wysokość nawiązała do ekstremalnego przypadku, który mógłby szokować, gdyby lady Ferrals rzeczywiście zamordowała małżonka, ale jestem przekonany, że nie jest to prawdą.

- No wie pan! - zaperzyła się lady Winfield. - Zaprzecza pan oczywistym faktom! Nasza droga księżna widziała, jak ta nieszczęśnica podaje mężowi saszetkę ze środkiem przeciw bólowi głowy, który on wsypał do swej szklanki i padł martwy. Czegóż można chcieć więcej?

- Prawdziwego winnego, lady Winfield! Jestem przekonany, że w tej saszetce nie było żadnej szkodliwej substancji. Natomiast moje podejrzenia kierują się raczej w stronę lokaja, który podał szklankę. Nikt go nie pilnował, więc mógł do niej wsypać, co tylko chciał. Przy odrobinie zręczności to bardzo łatwe.

- Zgadzam się z panem całkowicie, drogi Aldo - podjęła temat księżna - i zastanawiam się, czy to nie ten nawyk, który miał biedny Eryk, dodawania lodu do napojów, nie sprowadził na niego tego nieszczęścia. Osobiście nie miałabym najmniejszego zaufania do tego urządzenia, które sprowadził z Ameryki, ustawił za biblioteką i traktował z takim uszanowaniem, jakby to był sejf.

- Nie opowiadaj bzdur, Klementyno - oburzyła się lady Airlie. - Kostka lodu nikogo jeszcze nie zabiła, a w szklance znaleziono przecież strychninę.

- O jakim urządzeniu pani mówi, księżno? - spytał zaintrygowany Morosini.

- O urządzeniu do robienia kostek lodu. To nowość, nawet w Stanach Zjednoczonych. A to u Eryka jest z pewnością jedyne w Anglii. Był z niego bardzo dumny i twierdził, że lód wyprodukowany w tej maszynie jest lepszy od jakiegokolwiek innego, a whisky nabiera szczególnego smaku. A ponieważ my, Anglicy, nie lubimy pić bardzo zimnych napojów, uważałam to urządzenie za zabawkę dla dziecka. Eryk miewał czasem bardzo dziwny gust!

- Czy wspomniała pani o tym policji?

- Ależ nie! Zresztą nikt o tym nie pomyślał. Eryk nie pozwalał nikomu majstrować przy tym urządzeniu. Zamykał je na klucz i sam wrzucał lód do szklanki podanej przez lokaja, a następnie wlewał alkohol. W całym zamieszaniu zapomniałam o tym szczególe, ale później zadałam sobie pytanie, czy ten produkowany sztucznie lód nie jest szkodliwy.

- Ale chyba nie do tego stopnia, by zabić - stwierdziła lady Winfield. - I ma pani rację, nie wspominając o tym policji. Ci panowie ze Scotland Yardu i tak już uważają większość kobiet za stuknięte.

Ta historia nie dawała Morosiniemu spokoju. Może dlatego, że ani Anielka, ani księżna, ani sekretarz nie uznali za stosowne, aby opowiedzieć o tym policji. Ale właściwie dlaczego mieliby to zrobić? Nie lubiąc angielskiego zwyczaju picia ciepłego piwa, sir Eryk zafundował sobie oryginalną zabawkę i sam się nią posługiwał. Nie wyglądało to na nic istotnego. Można by sobie tylko zadać pytanie, czy to urządzenie nie miało jakichś usterek, jak to się często dzieje z wynalazkami po skierowaniu ich na rynek. Być może księżna się nie myliła...

No tak, ale skąd ta strychnina?!

Pozwoliwszy paniom na kontynuację rozmowy, która zakończyła się zakładami dotyczącymi ewentualnego małżeństwa księcia Yorku, Morosini znalazł jakąś wymówkę, której właściwie nikt nie słuchał, bo dyskusja była wciąż zażarta, i udał się na poszukiwanie Adalberta.

Znalazł go stojącego za krzesłem brydżowej partnerki, którą okazała się lady Ribblesdale odgrywająca rolę „dziadka" i nadzorująca grę. Odciągnął go na bok.

- Dowiedziałem się czegoś, co nie daje mi spokoju - powiedział Aldo i zrelacjonował fakt istnienia urządzenia do produkcji lodu. - Nie sądzisz, że to dziwne, iż nikt nie wspomniał o tym po śmierci Ferralsa? - zakończył pytaniem swą opowieść.

- Czy ja wiem? Nie widzę nic dziwnego w tym, że wolał sam produkować dla siebie lód, zamiast codziennie go zamawiać, jak czynią to inni zamożni londyńczycy. Bardzo dbał o zdrowie i może uważał, że takie kostki z zewnątrz mogą zawierać zanieczyszczenia. Nie rozumiem, czemu cię to niepokoi.

- Ja też nie wiem. Jakieś przeczucie. Mam ochotę wrócić do rezydencji Ferralsa i obejrzeć tę maszynę.

- Nic prostszego, idź do Suttona i poproś go, żeby ci to cudo pokazał.

- Nigdy w życiu! Wyobraź sobie, i nie krzycz na mnie, bo to tylko zwykłe przypuszczenie, że trucizna znajdowała się w kostkach lodu.

Brwi Adalberta wysoko się uniosły w wyrazie zdziwienia.

- Co ty opowiadasz? Przecież w takim przypadku mógłby zginąć ktokolwiek. Wyobraź sobie, że na przykład księżna poprosiłaby o kostkę lodu. Mimo wszystko to mało prawdopodobne!

- Tak myślisz? Jeśli ktoś jest zdecydowany zabić, nie myśli o takich szczegółach. Nie chcę więc zwracać się w tej sprawie do sekretarza, na wypadek gdyby to on okazał się zabójcą.

- Co ty opowiadasz! Nie miał żadnego motywu, aby zabijać człowieka, którego szanował i któremu zawdzięczał taką dobrą posadę. Nawet jeśli to on, z pewnością już dawno wymienił wodę. Już bardziej wydaje mi się prawdopodobne, że zrobił to ten Polak. A w ogóle to są jakieś szalone pomysły! Przecież tylko Ferrals miał klucz.

- Zobaczymy. Mam ochotę tam wrócić. Z tobą lub bez ciebie. Ale porozmawiamy o tym później. Twoja partnerka cię wzywa, a wygląda na raczej niezadowoloną.

- Do licha! Przegraliśmy. Licytuje jak szalona, a potem ma pretensje, że kiepsko nam idzie.

- Słuchaj, chyba wrócę już do hotelu. Zobaczymy się później. Zaczynam się nudzić i...

Nie dokończył zdania. Coś działo się przy stole i Adalbert ruszył w tamtą stronę. W salonie, w którym wcześniej panowała cisza, jak to bywa podczas gry w brydża, dał się słyszeć wściekły głos Avy Ribblesdale. Najwyraźniej protestowała przeciw poniesionej porażce. Miała za złe zarówno przeciwnikom: Moritzowi Kledermannowi i młodemu deputowanemu konserwatyście, jak i partnerowi, którego oskarżała o to, że „zostawił ją przy partii niemożliwej do obronienia" i że „licytował wbrew zdrowemu rozsądkowi".

- Odmawiam kontynuowania gry w takich warunkach! - wykrzyknęła, podnosząc się z miejsca. - Mam zwyczaj grać może zbyt ostro, ale inteligentnie. Kończymy, panowie!

Aldo, który poszedł za przyjacielem, zdał sobie sprawę, że znalazł się w strefie zagrożenia. Opuściwszy swych towarzyszy, lady Ribblesdale zbliżała się w jego stronę w szumie białego atłasu i czarnych koronek. Chwyciła go za ramię stanowczym gestem i zmuszając do półobrotu, zawróciła z drogi.

- Nie powinnam oddawać się mojej pasji, gdyż mamy jeszcze wiele spraw do omówienia - westchnęła, posyłając w stronę księcia promienny uśmiech. - Przepraszam, że dałam się panu przedtem we znaki. Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nieprawdaż? Bardzo mi na tym zależy.