- Nie będę, w żadnym razie, osłabiał tego przekonania, jeśli powie mi pan, co widział i słyszał. Jak sądzę, był pan bardzo przywiązany do sir Eryka?
- To prawda. Po skończeniu Oksfordu zacząłem pracę jako jego sekretarz i cały czas wiernie mu służyłem.
- Jest pan młody. Chyba nie pracował pan tu zbyt długo?
- Trzy lata, ale przy tak wspaniałym człowieku kilka tygodni wystarczyło, żeby się do niego przywiązać.
- Być może. Nie miałem tego przywileju, żeby bywać u niego wcześniej, chociaż kontaktowaliśmy się w pewnej sprawie. Ale chciałbym powrócić do pytania: co pan widział i słyszał?
- Jeśli chce pan znać odpowiedź, muszę najpierw wyjaśnić, że jakieś dwa miesiące wcześniej zatrudniliśmy polskiego służącego...
- Zostawmy ten szczegół. Jej Wysokość księżna Danvers opowiadała mi o tym tragicznym wieczorze i o służącym, który gdzieś zniknął.
- Ten szczegół, jak pan go nazywa, jest bardzo ważny. Trudno być może w to uwierzyć, ale muszę wyznać, że przyłapałem lady Ferrals w jego ramionach.
- W jego ramionach?... Czy nie przesadza pan nieco?
- Niech pan osądzi sam. Było to jakieś trzy tygodnie temu. Tamtego wieczoru sir Eryk był na kolacji z Lordem Majorem, a ja udałem się do Covent Garden na spektakl baletowy. Ponieważ mam własny klucz, kiedy wróciłem, wszedłem po cichu i nawet nie zaświeciłem światła. Wchodziłem po schodach, gdy usłyszałem szepty i śmiechy. Dochodziły z apartamentu lady Ferrals. Zauważyłem, że drzwi są półprzymknięte. Światło nie było zbyt mocne, ale wystarczające, abym mógł dostrzec Stanisława, który stąpał na czubkach palców w kierunku drzwi. Kiedy się już znajdował blisko, lady Ferrals pobiegła za nim i wtedy wymienili namiętny pocałunek. Po chwili on popchnął ją delikatnie w głąb pokoju.
Sutton zatrzymał się, głęboko zaczerpnął powietrza i kontynuował głosem przepełnionym złością:
- Dodam, że ona była prawie naga. Jeśli w ogóle można nazwać ubraniem ten kawałek białego batystu, który miała na sobie. Oto, co zobaczyłem na własne oczy! Więc nie ukrywam, że po tym wszystkim zacząłem ich śledzić.
- A co pan słyszał? - spytał z trudem Aldo, któremu całkowicie zaschło w gardle.
- Rozmawiali, ale niestety nic z tego nie zrozumiałem, bo mówili w swoim ojczystym języku, którego nie znam. Z wyjątkiem jednego razu, kiedy mówili po angielsku. Ona powiedziała wtedy: „Jeśli chcesz, żebym ci pomogła, muszę być wolna. Najpierw pomóż mi ty". Było to cztery dni przed śmiercią Eryka.
- I opowiedział pan wszystko policji?
- Oczywiście. Ciężko mi było pogodzić się z faktem, że miała czelność wprowadzić kochanka do tego domu. Ale zdecydowałem się nie mówić o tym sir Erykowi, gdyż sądziłem, że on sam szybko się wszystkiego domyśli. Lecz kiedy zobaczyłem, jak umiera prawie u moich stóp, nie mogłem dłużej milczeć. Mógłbym ją zabić własnymi rękami!
Zapadła cisza. Morosini nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Ta wersja zdarzeń była zbliżona do opowieści Wandy. Ale różniła się diametralnie od wersji Anielki. Aldo z doświadczenia wiedział, że dziewczyna miała duży talent do wymyślania kłamstw, ale trudno mu było uwierzyć, żeby posunęła się aż tak daleko. Postanowił skłonić Suttona do dalszych wynurzeń.
- Musiał pan bardzo kochać sir Eryka, skoro odczuwa pan teraz tyle złości. Albo może nienawiść do tej kobiety... - bo przecież pan ją nienawidzi, prawda? - wypływa z faktu, że był pan w niej zakochany, a ona to zignorowała?
Młody człowiek zaśmiał się krótko, a w jego ciemnych, głęboko osadzonych oczach błysnęła pogarda.
- Zakochany? W żadnym wypadku. Nie wzbudzała we mnie żadnej czułości. Pożądałem jej, to prawda. Wyznaję, że pożądałem jej i pożądam nadał. Jedyna nadzieja, że to pożądanie umrze wraz z nią!
Nie było już nic do dodania. Morosini dowiedział się wszystkiego, czego chciał, a nawet więcej. Podniósł się więc z krzesła.
- Dziękuję, że porozmawiał pan ze mną tak szczerze. Nadal nie jestem przekonany o winie lady Ferrals. Wydaje mi się, że dobrze zrozumiałem pana motywy, chociaż myślę, iż to zazdrość jest ich siłą napędową...
Słowo to zrobiło na Johnie Suttonie, który zdawał się pochłonięty swoimi myślami, nieoczekiwane wrażenie. Zadrżał i obrzucił gościa spojrzeniem, w którym błysnęły łzy.
- Zazdrość? Zgadzam się, to była zazdrość, ale nie taka, o jakiej pan myśli. Nie byłem zazdrosny dlatego, że odmawiała mi swojego ciała i zadawała się z tym łobuzem, ale z całkiem innego powodu, którego nie mogę wyjawić. Zegnam pana, książę Morosini!
- Ja również. Chciałbym móc jednocześnie życzyć panu spokoju duszy, ale wydaje mi się, że nie jest pan na dobrej drodze, aby to osiągnąć.
Mimo drobnego deszczu, który padał nieprzerwanie od dłuższego czasu, Aldo zdecydował się powrócić do hotelu na piechotę. Potrzebował chwili, aby uporządkować myśli, a przechadzka wydawała mu się najwłaściwsza do realizacji tego zamierzenia.
Wsunął ręce w kieszenie i ruszył szybkim krokiem przed siebie. Zapadał zmierzch. Z ciemności wyłaniała się od czasu do czasu sylwetka policjanta w pelerynie przypominająca piramidę. Pojawiali się również nieliczni przechodnie, chociaż w tej arystokratycznej dzielnicy poruszano się głównie samochodami.
Spotkanie z Suttonem wywołało w nim uczucie goryczy. Wszystko, co usłyszał dzisiejszego dnia, sprawiało, że czuł się zagubiony i niepewny. Miał wrażenie, że omotała go jakaś sieć utkana z kłamstw i półprawd, by nie pozwolić mu działać. Szczegółowe opowieści sekretarza zbulwersowały go tym bardziej, że tamten nie krył, iż szukał szczęścia u Anielki. Jaką kobietą była w rzeczywistości? Czy Władysław nią manipulował, czy może to ona manipulowała nim? A on, Aldo, w jakim stopniu mógł wierzyć jej słowom, kiedy mówiła o uczuciu, jakim podobno go darzyła? Czego od niego oczekiwała, do jakiego stopnia usiłowała nim kierować dla własnej korzyści? Wszystkie te pytania kołatały w jego głowie i złościły go tym bardziej, że nie mógł na nie znaleźć żadnej odpowiedzi. A przecież jeszcze niedawno, wychodząc z więzienia Brixton, był taki szczęśliwy, zdecydowany kruszyć kopie dla pięknych oczu swojej ukochanej i uczynić wszystko, żeby ją uratować.
Teraz nie wiedział, co powinien zrobić.
Przypomniał sobie zdanie Chateaubrianda, które jego nauczyciel, Hieronim Buteau, kładł mu łopatą do głowy za każdym razem, gdy Aldo miał problem z podjęciem jakiejś decyzji: „Idź do przodu, jeśli się nie boisz i nie chcesz przymykać oczu!". Przymykać? Nie mogło być o tym mowy, tym bardziej że czuł się niemal jak ślepiec. Iść do przodu? Lecz w którą stronę?
Nagle poczuł niemal fizyczny ból; ból, jaki odczuwa mężczyzna ogarnięty wątpliwościami, czy pokochał kobietę, która jest tego godna. Miał ochotę krzyczeć, więc musiał się zatrzymać i oprzeć o latarnię. Nigdy wcześniej nie dotknęło go takie uczucie beznadziejności i bezsilności. Nawet w chwili rozstania z Dianorą, kilka lat wcześniej. Gwałtownym ruchem zerwał z głowy kapelusz. Stał z zamkniętymi oczami i pozwalał, aby krople zimnego deszczu spadały mu na włosy i twarz. Mieszały się ze łzami, których nie potrafił powstrzymać.
Kobiecy głos tuż obok spowodował, że szybko otworzył oczy.
- Czy potrzebuje pan pomocy?
Nieznajoma była młoda, raczej ładna, a jej jasną głowę nakrytą aksamitnym toczkiem chronił przed deszczem duży parasol.
- Dziękuję pani. To minie... Stara rana wojenna, która czasem daje o sobie znać.
Ani jedno, ani drugie nie zdążyło powiedzieć nic więcej. Z ciemnozielonej limuzyny, która zatrzymała się tuż obok, wysiadł szofer w czarnej liberii i ujął Morosiniego pod ramię z taką pewnością siebie, że zaskoczony Aldo nie był w stanie zaprotestować.
- Książę nie powinien wychodzić w taką pogodę! Mówiłem to setki razy, ale pan mnie nie słucha. Na szczęście pana zauważyłem... - służący o mongolskim typie urody nie przestawał mówić.
Wydał się Morosiniemu znajomy.
Ledwo Aldo zdążył podziękować litościwej mieszkance Londynu, a już prowadzono go w stronę samochodu, gdzie ręka wysunięta z głębi auta, chwyciła go, wciągnęła do wozu i usadowiła na welurowych poduszkach obok jakiegoś mężczyzny. Jego twarz była ukryta do połowy pod eleganckim kapeluszem, ciemnymi okularami i podniesionym kołnierzem pelisy podbitej astrachanem*.
* Bardzo cenne futro owiec rasy karakułowej.
Ale wzrok Aida przyciągnęła przede wszystkim hebanowa laska ze złotą gałką, którą bawiła się dłoń w rękawiczce. Był tak zaskoczony, że chwilowo zapomniał o swoich strapieniach.
- Pan tutaj? - spytał z niedowierzaniem. - Cóż za nieoczekiwane spotkanie! Nie wierzę własnym oczom!
- Rzeczywiście. Przyjechałem z pańskiego powodu; śledzimy pana od samego hotelu.
- Ale... dlaczego?
- Dowiedziawszy się o śmierci Ferralsa, zacząłem się obawiać, że miłość do córki Solmańskiego stopniowo pana wyniszczy i jeżeli nie pospieszymy z pomocą, doprowadzi swoje niszczące dzieło do końca.
- Czy pan trochę nie przesadza? - zaprotestował Morosini. - Dlaczego miałaby mnie wyniszczyć?
- Jeśli tak się jeszcze nie stało, nastąpi to wkrótce. Niech pan sobie przypomni, że w ciągu kilku godzin z najszczęśliwszego człowieka pod słońcem stał się pan osobnikiem cierpiącym i wątpiącym. Bo pan cierpi. Jest to wypisane na pańskiej twarzy.
Morosini wzruszył ramionami.
- Takie rzeczy się zdarzają - westchnął. - W tej chwili wydaje mi się, że oszaleję. Nie wiem, komu wierzyć i co o tym wszystkim myśleć.
- A gdyby tak pomyślał pan o czymś zupełnie innym? Głęboki głos
Szymona Aronowa był pełen łagodności, jednak Aldo wyczuł w nim cień wyrzutu i poczuł się nieswojo.
- Daje mi pan do zrozumienia, że nie przyjechałem tutaj, aby zajmować się sprawami lady Ferrals, i muszę przyznać panu rację. Ale w międzyczasie coś się wydarzyło. Chyba słyszał pan o tym i przyzna, że śmierć Harrisona zmieniła wiele spraw. W sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, Vidal-Pellicorne i ja, sądziłem, że wystarczy, by Adalbert zaangażował się w tamte sprawy, a ja mogę zająć się tą...
"Róża Yorku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Róża Yorku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Róża Yorku" друзьям в соцсетях.