- Chyba tak. Tym bardziej, że wyszedł z krzaków wprost pod kopyta mojej klaczy, tak że o mało nie wypadłam ze strzemion.
- Była pani zadowolona, że go widzi?
- Wtedy tak. Przywołał wspomnienie mojego drogiego kraju i pierwszej miłości. Takie rzeczy są bardzo ważne dla każdej kobiety.
- Dla mężczyzny również. Ale powiedziała pani: wtedy tak. Więc nie trwało to długo?
- Nie. Szybko zrozumiałam, że mam do czynienia z przeciwnikiem, by nie powiedzieć: z wrogiem. Och, na początku był bardzo miły. Oczywiście na swój sposób. Mówił, że przyjechał do Anglii, by mnie odnaleźć, bo rozstaliśmy się tak niefortunnie.
- Chciał odnowić dawne relacje?
- Nie do końca. Domagał się, a nastąpiło to bardzo prędko, bym wprowadziła go pod dach mego męża. Mówił, że jest oburzony, iż zostałam żoną handlarza bronią, ale liczył, że posłuży się tym w swojej sprawie, jak to nazywał. W rzeczywistości przysłali go jego koledzy anarchiści. Miał fałszywe papiery i jeden cel: zdobyć pieniądze na potrzeby rewolucji. Myśl, że sfinansuje to handlarz bronią, wydawała im się bardzo zabawna. Potrzebowali także broni.
Aldo wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i zanim sam zapalił, zaproponował to Anielce.
- To jakaś szalona historia! Chciał, żeby pani ukradła i dała mu...
- Nie, tego nie powiedziałam. Jedyne, czego chciał, to zostać służącym w domu Eryka. Miał nadzieję, że sam znajdzie to, czego potrzebował.
- Dlaczego pani się zgodziła, zamiast odjechać co koń wyskoczy.
- Bardzo chciałam to zrobić. Ale nie było to możliwe. Jak się pan domyśla, Władysław miał coś w zanadrzu.
- Chodzi o szantaż?
- Oczywiście. Kiedy jest się młodym i kocha się po raz pierwszy, popełnia się różne nieostrożności. Tak było i ze mną. Pisałam do niego listy...
- Głupi zwyczaj, który często wiele was kosztuje, drogie panie! Co chciał zrobić z tymi listami? Pokazać je Ferralsowi? Przecież mąż pani nie był głupcem i musiał się domyślać, że była już pani wcześniej zakochana, a poza tym w takich liścikach młodych panien nie ma przecież nic złego...
- Ale moje listy nie były takie niewinne. Ufałam Władysławowi i zwierzyłam mu się z planów ojca dotyczących moich zaślubin z Erykiem.
- To mi się nie podoba - jęknął Morosini.
- Było jeszcze coś gorszego. W tamtym czasie bardzo się zaangażowałam w pomysły Władysława i jego grupy. Chciałam też, aby został moim kochankiem.
- I tak się stało? - wykrztusił Aldo. Jej spojrzenie było w tej chwili poematem naiwnej czystości.
- Mniej więcej... tak. A ponieważ chciałam go zatrzymać, co udowodniłam dwukrotnie w pana obecności, obiecałam, że pomogę mu... jak to mówił Władysław i jego przyjaciele? Aha, już sobie przypominam: oskubać tego tłustego kapitalistycznego gołębia. Wyobraża pan sobie, co by się stało, gdyby mój mąż przeczytał te listy?
- Trudno sobie tego nie wyobrazić. Ciągu dalszego zresztą też: pewnie wzruszyła pani Ferralsa smutną historią o kuzynie, który popadł w biedę i którego pani cudem odnalazła...
- Prawie tak. Powiedziałam mu, że jest synem mojej niani, i od razu dostał pracę lokaja.
- Można by rzec, to historia rodem z powieści. Nianie zawsze mają w nich nieślubne dzieci, które stają komuś na drodze. To z pewnością on zabił sir Eryka.
- Oczywiście. Taki pewnie miał cel, ale nie powiedział mi o tym.
- Na Boga! Czemu nie opowiedziała pani tego wszystkiego policji, tylko dała się zatrzymać i uwięzić? Słowa sekretarza nie miałyby wtedy takiego znaczenia.
- To nie było możliwe. Gdybym tak zeznała, ryzykowałabym życie. Niech pan wreszcie zrozumie! Władysław nie przyjechał do Anglii sam. Są tu jego towarzysze, którzy mają za zadanie pilnować go, gromadzić przekazywane przez niego informacje i w przypadku niebezpieczeństwa pomóc mu w ucieczce. A mnie zapowiedzieli bardzo wyraźnie: nie wolno mi powiedzieć nic, co mogłoby skierować policję na jego trop, bo w przeciwnym razie...
- W przeciwnym razie nie będzie mogła się pani spodziewać od nich ani litości, ani łaski - powiedział Aldo. - Byłaby pani skazana na pewną śmierć.
- Właśnie tak. Więc uznałam, że w więzieniu nie muszę się ich obawiać. Jestem dobrze strzeżona.
- Oczywiście nie mówiąc o szubienicy. Nieszczęsna, niech pani w końcu zrozumie, że jeśli policja nie znajdzie prawdziwego mordercy, grozi pani śmierć przez powieszenie!...
- Nie wierzę w to. Mój ojciec wraca wkrótce z Ameryki. Będzie wiedział, jak mnie obronić. Znajdzie jakiegoś dobrego adwokata w miejsce tego młodego idioty, który mnie bronił w zastępstwie Geoffreya Ardena.
- Skoro pani o tym wspomina - rzekł Aldo, wyciągając z kieszeni złożoną na pół kartkę - polecono mi bardzo zręcznego i walecznego adwokata. Jego nazwisko i adres są tu zapisane.
- Kto go panu polecił?
- Może się to pani wydać dziwne, ale był to wysoki urzędnik policji. Tak się składa, że znam tego adwokata. Nazywa się Desmond Saint Albans. Nie pałam do niego zbytnią sympatią, ale podobno po włożeniu peruki staje się mistrzem, który broni sprawy jak pies kości. Muszę jeszcze dodać, że jest bardzo drogi, ale chyba warto zaryzykować.
- Dziękuję. Zwrócę się do niego. Pieniądze nie grają roli. W tym momencie weszła strażniczka.
- Czas widzenia upłynął, proszę pana...
- Jeszcze słówko - powiedział Morosini, podnosząc się z krzesła. - Kiedy spotka się pani z nowym obrońcą, proszę powiedzieć mu prawdę, całą prawdę.
Jak się nazywa ten pani Władysław?
- Wosiński. Czemu pan o to pyta?
- Nie sądzi pani, że on i jego banda powinni zostać schwytani? Nie musiałaby pani niczego się obawiać. Proszę nie tracić nadziei, Anielko. Postaram się panią wkrótce odwiedzić. Czy czegoś pani potrzebuje?
- Wanda ma mi przynieść jakieś drobiazgi - odparła i skierowała się posłusznie do strażniczki, która właśnie otwierała ciężkie drzwi.
Aldo nie chciał rozstać się z Anielką w ten sposób. Krzyknął w jej kierunku:
- Czy jest pani pewna, że już nie kocha tego człowieka, którego stara się pani tak chronić?
- Nie powinien mi pan zadawać takiego pytania. Odpowiedziałam na nie w liściku kilka miesięcy temu i od tamtego czasu nic się nie zmieniło...
Dzięki tym słowom, które tylko miłość mogła przywołać, Aldo odniósł wrażenie, że promień słońca rozświetlił i ogrzał ponure, szare mury, i z lżejszym sercem opuścił więzienie.
W momencie kiedy podchodził do czekającej na niego taksówki, inna taksówka zatrzymała się tuż obok. Wysiadła z niej kobieta w średnim wieku i solidnej postury. Zaczęła wyładowywać z samochodu walizkę, która zdawała się bardzo ciężka. Aldo rzucił się na pomoc.
- Proszę pozwolić... To jest zbyt ciężkie dla pani.
- Och, dziękuję! - odpowiedziała z obcym akcentem kobieta i natychmiast zaczęła szlochać.
Aldo zorientował się, że jest to Wanda, wierna pokojówka Anielki, która z pewnością przywiozła „drobiazgi" dla swojej pani.
- Jego Wysokość, książę Morosini! - wykrzyknęła, powstrzymując łzy. - Pan tutaj? Mój Boże, co za radość! Co za wielka radość!
I znowu zaszlochała.
- No, niechże się pani uspokoi! - zawołał Aldo, któremu niespodziewanie przyszedł do głowy pewien pomysł. - Dlaczego przyjechała pani taksówką? Gdzie się podziały samochody sir Eryka?
- Stoją w garażu, ale nie mogę z nich korzystać - odpowiedziała Wanda, która teraz zaczęła mówić po francusku z większą swobodą. - Ten straszny Sutton na to nie pozwala, twierdząc, że nie wolno nam pomagać tej, tej... morderczyni. To straszne!
- Ten człowiek, chociaż Anglik, słabo zna prawo swojego kraju. Każdy podejrzany jest uznawany za niewinnego aż do momentu udowodnienia mu winy...
- To czemu ten biedny aniołeczek jest w więzieniu?
- Nazywają to prewencją. Zaniesie jej pani tę walizkę?
- Tak, prosiła o parę rzeczy. Biedny aniołek, ona jest taka...
Ale Aldo przerwał peany pokojówki na cześć Anielki, które z pewnością trwałyby jeszcze długo, i odprowadził ją do bramy Brkton, a następnie zaproponował, że na nią zaczeka i odwiezie do domu.
- Jeden samochód wystarczy dla nas obojga, odeślę pani taksówkę.
Zaskoczona Wanda nieco się uspokoiła.
- Chce pan na mnie poczekać?
- Z chęcią. To pozwoli nam porozmawiać. Niech pani nie zostaje u niej zbyt długo.
Kilka minut później kobieta była już z powrotem i zajęła miejsce obok księcia Morosiniego, który nie tracił czasu, aby poruszyć nurtujący go temat.
- Dałem Anielce nazwisko i adres dobrego adwokata. Podobno do tej pory miała kiepskiego obrońcę.
- To prawda. Jak mógł dopuścić, że znalazła się w tym więzieniu? To wszystko przez te kłamstwa sekretarza...
- Wiem dobrze, co o nim myśleć - przerwał Morosini. - Chciałbym z panią porozmawiać o Władysławie Wosińskim, który nie tak dawno został u was zatrudniony pod fałszywym nazwiskiem. To mi się wydaje dziwne, że pan Eryk zgodził się na to, bo przecież nie znał go wcześniej.
- Sir Eryk nie miał nic przeciwko temu. Ale gdyby się o tym dowiedział ojciec mojej gołąbeczki, pewnie byłby wściekły i miałaby nie lada kłopoty.
- Sądzę, że został już o tym poinformowany. Widziałem wczoraj, jak przyjechał na Grosvenor Square. Nie zatrzymał się tam długo, a kiedy wychodził, wyglądał na wściekłego, chociaż starał się nad sobą zapanować.
Wanda podniosła oczy ku niebu i na wspomnienie tego, co się wydarzyło, złożyła ręce jak do modlitwy.
- Tak! Strasznie się kłócili z Suttonem z powodu tego, co zrobił, oraz z powodu polskiego służącego, ale, dzięki Bogu, sekretarz znał go jako Stanisława Rasockiego, więc książę się nie domyślił.
"Róża Yorku" отзывы
Отзывы читателей о книге "Róża Yorku". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Róża Yorku" друзьям в соцсетях.